sobota, 28 grudnia 2013

...i po.

Święta jak zwykle minęły migiem. Nawet mnie to nie zdziwiło. Że nie było się kiedy zatrzymać, że imprezowało się od stołu do stołu... Bo tak to wygląda, ale może i  w tym trzeba odnajdywać sens? Że wspólne spotykanie się. Radość bycia razem.. Że u M. spotkali się wszyscy jego bracia i rodzice razem byli... Jeszcze tak niedawno mogłam jedynie pomarzyć o takim obrazku... Nie jest idealnie, ale JEST w ogóle. Może z czasem coraz więcej w relacjach będzie się poprawiać...

Ja będąc w kościele bez Zuzaka, dopiero widząc, że będzie chrzest uświadomiłam sobie, że rok temu przynieśliśmy tam naszą Zuzię! I jakieś takie wielkie ciepło ogarnęło moje serce (choć z drugiej strony aż nie mogłam sobie dać rady, że kompletnie wyleciało mi to z głowy!!!!). Ale przez całą mszę czułam przeogromną radość z niej. Z jej obecności w naszym życiu, za jej pojawienie się, za to, że przynieśliśmy ją do chrztu by była włączona w tą Wspólnotę! Myślałam sobie jakby to inaczej było bez niej - jak bardzo te biegające dzieci po kościele sprawiały by ból w sercu.. Ale ona jednak została nam dana! :)

No i ten Pan Jezus w żłóbku.... I ta myśl... Jak my go traktujemy, jak On jest osamotniony, jak nie mamy dla niego czasu.... A jak On jest cichy i cierpliwy mimo wszystko..

Wciąż czekam na jutro, że jutro będzie lepiej, że jutro wezmę się za siebie. I czekam na nowy rok - bo jak NIGDY - mam postanowienia.

Ale zobaczymy.... Najgorsze jest to, gdy wydaje mi się, że jest bardzo dobrze, że całkiem dobry kurs obraliśmy, że to i tamto jest jakoś zaplanowane... I nagle M. przywali, że jest beznadziejnie, że wegetujemy... Więc jak jest naprawdę?

Nic to :) Damy radę! Niech minie złość tylko, a miłość prawdziwa wróci :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Czas, bliskość i zmęczenie.

Dzień - noc, noc - dzień.  Praca - dom, weekend, święta, popołudnia. Obiad, zakupy i przygotowania..... Mycie, usypianie. Tydzień, rok, całe życie.
Czy to ma aby naprawdę sens? Ciągła gonitwa za czasem, za pieniądzem, żeby żyć móc. Żeby w tym całym zamieszaniu i zmęczeniu odnajdywać CHWILE. Wytchnienia i odpoczynku. Chwile. Bo jak tu mówić o życiu pełną piersią, kiedy wychodzisz z domu nocą i nocą wracasz. Padnięta, zmęczona.... Większość swojego życia spędza się w pracy - z obcymi ludźmi - zamiast z kochającą rodziną. I często się pytam czemu ten świat jest tak durnie ułożony? Że musimy wybierać między wychowaniem dzieci a zarabianiem pieniędzy. Że nie mamy czasu na relacje, bo wciąż tyle zadań i wciąż jesteśmy z czymś w plecy.

Bo przyszły święta, a ja nie liczę na odpoczynek - czas spędzony w gronie rodzinnym - bo ciągle trzeba będzie coś. A w pracy będę nawet w wigilię. 'Niewiadomodoktórej'.

Bo mój M. próbuje rozgryźć mnie i moje potrzeby. Skonfrontować to z potrzebami swoimi. Bo ja ciągle, że nie. Że właściwie tego być nie musi. Bo jak jestem padnięta i zmęczona. TO NIE CHCE MI SIĘ NIC. Tylko spać!
I nagle wieczór niedzielny. Zuziolec śpi od 20.00, bo w dzień drzemki nie uświadczyła. My wolni...
A ja czuję się jak młoda mężatka. Wolna, spokojna i niezatroskana. Odprężona.. A dzięki niemu..............  Latająca chyba po kosmosie!!!! Naćpana i pijana w jednym. Wariactwo. 

Tak to ja mogę nawet codziennie!!!


Ale na to potrzeba trochę więcej czasu....

Tylko, że codziennie... Sen przychodzi do łóżka prędzej niż M....

wtorek, 10 grudnia 2013

Bo dobrze jest czy źle?

Ostatnio jakieś takie mam trudne rozmowy z M. ... Ostatnio jakoś tak
wychodzi mocno, ze wcale nie jestem za dobrą żoną dla swojego męża. Ja
widzę, że on się stara. Mówi, że chciałby to i tamto zmienić, że
musimy pracować nad naszymi relacjami, bo jak zaniedbamy, to po nas...
codzienność nas zabije! Może to wszystko z jego strony nie jest
idealne, ale WIDZĘ, że walczy, że mu zależy...

A  ja? Modlę się o siły, których mi po prostu brak.... czasem walczę
ze sobą, żeby nie zaniedbać tego, co jest konieczne,   czasem... sama
ze sobą negocjuje czy to, co konieczne naprawdę jest KONIECZNE.  I
bywają (chyba za często) takie dni, że jak siądę odpocząć albo położę
się usypiać Zuz, to nie ma takiej siły, żeby znowu mnie podniosła...

I jak tu walczyć?
Jak tu być lepszą żoną, jak dbać o relacje?
Jak mieć siły dla męża wieczorem?
Wiem, że nie jest dobrze, ale z drugiej strony moja pycha sprawia, że
tak ciężko przyznać mi się, że nie jestem idealna, że nie jestem taka,
jaką M. by chciał, żeby nie musiał "narzekać". I pierwsza moja reakcja
"to niemożliwe, ja jestem w porządku! to sytuacja, to okoliczności,
to... to na pewno nie moja wina!"

Ale myślę, ciągle mam to w głowie i coraz bardziej czuję, że on się po
prostu na mnie zawiódł, że wydawało się, że będę inna.... I takie to
pierwsze odczucie.... że ja się nie umiem zmienić.... że ja taka już
jestem i on całe życie będzie już się ze mną męczył, że pomylił się i
przegrał....

Bunt?

Hej... a może po prostu trzeba by się wziąć za siebie, bo nikt idealny
nie jest! Sił może i brak.... ale może trzeba to choć trochę
przezwyciężyć?? Zacząć walczyć z lenistwem? Ok... idealna nie będę,
ale może jednak uwierzyć, że da się coś zmienić...

sobota, 23 listopada 2013

Udano nieudane wyjście z domu Matki.

Bal jesienny. Jak co roku. W mojej pracy. Idę. Ale z samochodu wyszłam praktycznie z płaczem :/ Bo wychodząc z domu Matka nie może szykować tylko siebie - choć i tak nie było najgorzej, tylko ogarniać jeszcze jęczącą rzepę. Zwaną również Poziomką ostatnio bardzo przylepiającą się... Bo to nakarmić trzeba, bo to przebrać... A w ogóle to po co ja wychodzę?! Najlepiej przecież jakbym została tego wieczoru z NIMI!!! I niby M. nie miał tego na myśli, ale tak to wyglądało... Postanowiłam również pomalować paznokcie. Pod kolor sukienki. A jakże! Już jadąc w samochodzie podmalowywałam je po raz trzeci!!! Bo przecież nie miałam kiedy pomalować tak, żeby sobie spokojnie wyschły... Tragicznie to musiało wyglądać, wiec chowałam je pod stół, a potem to już ciemno było... Dobrze, że makijaż jako tako wyszedł.... No.. tylko mało brakowało, żeby się zmył, bo moim krzykom w aucie końca nie było. A M. mówi, że jemu to właściwie o nic nie chodzi i to JA wprowadzam nerwową atmosferę jak gdzieś wychodzę. Jaaaaasne. Tylko czemu oprócz swojego wyjścia mam na głowie cały dom?!

Ale byłam i choć nawet tam miałam chwile załamania i pytałam sama sienie co ja tam kurna robię?! Muł i buc. Że ja w ogóle to ze świata innego, że choć znam i tego i tamtego to właściwie tak naprawdę to nie ma  z kim porozmawiać. Bo koleżanka, która iść miała jako towarzysz duszy (hehehe) wypięła się pod sam koniec i nie chciała nawet powiedzieć dlaczego..... Muzyka w uszach, alkohol w głowie (dobrze, że wyszłam po 22.00 bo coraz bardziej kolorowo było w głowie) i trochę się jednak odstresowałam.

Poczułam się też piękna i potrzebna. Poczułam, że nie jestem jednak starą kwoką - żoną i matką. I choć ONI wystarczą mi za cały świat, dobrze wiedzieć, że wraz z nimi świat się nie skończył. Że istnieję też dla innych.

Ale tak ogólnie... to ciężko wyjść ze swojego kokona nieśmiałości i braku wiary w siebie. Choć czasem myślałam, że to już za mną, że to był wiek młodzieńczy, widzę, jak to we mnie siedzi... Widzę, że nadal przychodzi czas, kiedy się boję... I wstydzę. Siebie.

wtorek, 19 listopada 2013

Z doskoku.

Trudniej to wszystko zebrać, gdy jestem tylko na chwilę, ale mam czas. Bo od kilku dni to M. ją usypia. Ja kąpie - czego on nie lubi, karmimy różnie, a on usypia, bo ja to robiąc zasypiam z Małą... Trzeba być jakimś cyborgiem, żeby w ciemnym pokoju, po wyczerpującym dniu, w ciszy... nie zasnąć...

A tak, to jeszcze coś zrobię w przypływie sił albo chociaż książkę poczytam :D

Nasz Mały Łobuziak przede wszystkim wyzdrowiał! Czasem patrzę na nią i nadziwić się nie mogę, że nie ma kataru :) Tak to zwykła codzienność potrafi ucieszyć. :) Poza tym Poziomeczek potrafi już powiedzieć jak robi kurka, piesek, kotek, krówka.... Kiedy i gdzie ona się tego nauczyła! Piękne to było pierwszy raz usłyszeć jak odpowiadała na zapytania, jak na zobaczoną u Dziadków kurę powiedziała " ko ko"

Życie nasze płynie z taką normalnością. Lubię swoją pracę i cieszę się gdy do niej idę. Wciąż to tam odpoczywam :) Choć ostatnio mocno doświadczam, że nie ma i chyba nie będzie tam prawdziwych przyjaciół. Wciąż jakieś podszepty, tajemnice. Denerwuje mnie to w zasadzie. Ja tam nie mówię, że trzeba wszystko na forum mówić wszystkim... Ale można jakoś rozmawiać tak, żeby resztę tak to nie raziło:/ A koleżanka, która tak niby bardzo za mną tęskniła też jakoś tak dziwnie z nią... Raz mówi mi bardzo osobiste rzeczy, za chwilę robi z innej rzeczy wielką tajemnicę..
Każda z nas jest inna, a zarazem mają wszystkie właściwie inne poglądy, że właściwie trudno znaleźć bratnią duszę... No ale w końcu spędzamy ze sobą codziennie 8h! To jak druga rodzina... Której też właściwie się nie wybiera, a jest i trzeba z nią żyć...
No nic. W dniu wielkiego wkurzenia na nie (za wszystko i za nic tak właściwie - po prostu taki foch z dąsem) można siedzieć przed komputerem, nic nawet nie mówiąc i dziubać te decyzje i inne szmery bajery pisać!

Odkrywam też przez ten czas mojego pracowania, jak łatwo w domu się zaniedbać. Jak trzy bluzki na krzyż wystarczą... A teraz? Szczególnie, że taka nowa w moim pokoju jest moim niedoścignionym wzorem, bo zawsze tak super wygląda (choć wolę moje te same bluzki niż jej ubrania i jej rodzinę i jej wszystko...). Także jak wczoraj kupiłam sobie nowe buty, to dziś wracałam do domu dumna jak paw. No nie wiem.. Jakoś wcześniej to wszystko mniej mi przeszkadzało, teraz tyle rzeczy we mnie mnie denerwuje i wiem co, ale brakuje mi czasu albo pomysłu jako to zmienić... Więc udaję, że jest OK... I zmieniam.. ile w chwili obecnej potrafię...

Może nie czuję się najlepszą żoną i matką... Ale chyba mimo wszystko lepiej mi to wychodzi, gdy chodzę do pracy...

sobota, 9 listopada 2013

Poranna sobotnia cisza.

Śpicie? Mój dom też śpi... Tylko ja nie mogę... Organizm już tak przyzwyczajony do porannego wstawania, że i w sobotę nie chce odpocząć? Nie wiem... Obudziłam się przed 6.00 jak do pracy i nijak zasnąć już nie mogłam..

Wczoraj, gdy Mała zasypiała i odwróciła się pleckami zaczęłam ją po tych pleckach całować... Ona tak leżała nieruchomo strasznie zadowolona z tego obrotu sprawy. Było jej dobrze do tego stopnia, że oczka zaczęły się robić coraz bardziej senne. Choć ostatecznie zasnęła dużo później :P

W każdym bądź razie - nie wiem dlaczego - w mojej głowie pojawił się obraz i myśl.. "A jakby tak coś się stało, jakby przede mną leżało... martwe ciałko mojego dziecka..." I poczułam wtedy, jak bardzo już ją kocham, jak bardzo bez niej nie wyobrażam sobie życia!!!! Jak bardzo bym wtedy to ciałko całowała, jak bardzo bym płakała!!!
Podziękowałam wtedy za to, że ją mam, za jej życie i każdy oddech...

Bo tak naprawdę wydaje mi się, że ona jest, bo jest. Pojawiła się nieoczekiwanie - nagle, choć upragniona. I czasem wciąż wydaje mi się to wszystko snem, ułudą - szczególnie jak wróciłam do pracy i wszystko próbuje być w moim życiu jak po staremu. A z drugiej strony, to, że ona jest, stało się takie oczywiste - jak to, że co dzień wstaje słońce...

A przecież, gdyby jej zabrakło nic nie byłoby takie same. Nie chcę sobie nawet wyobrażać już dalej tego scenariusza. Bo przecież łzy chyba nigdy nie przestałyby lecieć...

A przecież dzieje się tak, że rodzice tracą swoje dzieci.... Dzieci... SWOJE dzieci. Ona to NASZE DZIECKO. Bez niej już naprawdę trudno wyobrazić sobie życie. Mamy cholerne szczęście, że ona JEST. Cała i zdrowa!!!!

Przekochana i tak mądra!!! To aż wstyd denerwować się na nią, bo marudzi czasem, bo nie zasypia o tej co byśmy chcieli....

Bo ONA nam się nie należy jak psu kość. ONA nam została darowana i każdy JEJ dzień został nam darowany.

A za DARY się dziękuje......

I na koniec, co ostatnio porusza moje serce do głębi, to blog, na który przypadkiem trafiłam w pracy, gdy przeglądałam strony mając chwile czasu. On też przypomniał mi o naszym cholernym szczęściu...
Dawidek


***
Jedziemy dziś na weekend do rodziców M. Może tam będę miała więcej chwil dla siebie i zostawię swój ślad u Was, ale naprawdę jestem na bieżąco...

czwartek, 7 listopada 2013

Dzisiejsze maile od M. :)

1. 

"Hej :) 
My z zuzia troche się bawimy :) 
Jak wstała (standardowo 7:20) poczytaliśmy bajki a kiedy słychać było dziwne odgłosy z pieluszki razem postanowiliśmy usiąść na nocnik(i). W efekcie zuzia zrobiła małą wczorajszą kopkę :) Chyba przez to trochę zblokowaliśmy możliwość zrobienia POśniadaniowej koki no ale cóż....będziemy monitorować tą (śmierdzącą) sprawę. 
Wiesz tak w ogóle to tęsknimy za Tobą bo miło byłoby razem spędzić czas na głupotkach. Nic to, dzisiaj nie mam zajęć więc pewnie będę szybciej niż TY. A w ogóle nie jest wykluczone żę w piątek też zajęć SOSu nie będę miał bo są jakieś przedstawienia.
Ściskam Cie mocno kochana :) i do zobaczenia niedługo !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"

2.

"Nie dało się uniknąć tego co nieuniknione !!!
Kopa, srajda, sraczka wyszła bokiem pieluchy co wiąże się ze zmianą całego rynsztunku. Eh///// rajstopy i body brudne !!! o ludu !
A żęby było śmiesznie to zuzia dorwałą się do mojego pokrowca na laptopa. Były tam dwa długopisy wsadzone w kieszonki. 

Urwała

Także zuzia dokazuje :) ale trudno :) przynajmniej jest o czym pisać no i dobrze :)"

niedziela, 3 listopada 2013

Małe zmartwienia.

Niby weekend, niby długi, a mimo to nie było i nie ma czasu, żeby ślad po sobie zostawić...

Teraz na chwilę uciekłam i skryłam się tu...

Zuziak wciąż choruje :( Wyleczyć i doleczyć jej nie możemy... Na wizycie u lekarza - jakoś tak wychodzi, że już u trzeciego (z alergologiem to nawet u czwartego) zauważają, że wszystkie czwórki na raz idą i dziąsła mocno napuchnięte i dlatego ta obniżona odporność. Ale to już dwa miesiące w sumie się ciągnie! A ten rzut to chyba najgorszy bo wydaje mi się że katar wciąż taki sam od ponad tygodnia..

I tak mnie to męczy, tak martwi... Ale mam nadzieję, że jak te zęby wyjdą to ona wrecie na całego wyzdrowieje... Jedna czwóreczka już wyszła!

M. by się przytulał, chciał ode mnie prawdziwej bliskości, a ja... Jak rasowa kobieta milion myśli i zmartwień w głowie i tylko robię dobrą minę do złej gry, a przecież nie o to chodzi :/ Ale weź się nie przejmuj.. Musiałabym chyba przestać być kobietą...

A pozioma to tylko wciąż czegoś nowego się uczy. Juz bawi się w "Sroczka kaszkę warzyła", ucieka i chowa oczka jak tata śpiewa "Stary niedźwiedź mocno śpi. Jeszcze jakaś pioseneczka o żabkach... No normalnie jestem pod mega wrażeniem jak ona teraz wszystko w mig łapie!!! I choć mówić nie potrafi, to już pokazać umie w co chciałaby się bawić.
No i nocnikowanie :) Ja nie mam cierpliwości. A M. coraz częściej się udaje sprawić, że nocnik nie zostaje pusty. WOW.

Ona jest naprawdę już DUŻE dziecko.

Tylko ten glut.....

sobota, 26 października 2013

Bez niej.

Tak sobie siedziałam dziś z Poziomeczką i tak na nią patrzyłam i tak nagle zaczęłam się zastanawiać czy ten świat bez niej to mógłby w ogóle istnieć? Oja.. ale on byłby smutny... Jaki pusty...
I wciąż, widząc ją, nie mogę w to uwierzyć, że ona jest z nas i dzięki nam.. Że to Człowieczek z naszych komórek... To się takie wciąż wydaje nieprawdopodobne, że najpierw Bóg, a potem my daliśmy jej żyć. By rozpromieniała każdy nasz dzień.

Teraz nawet oczekiwanie na M. się nie dłuży i nie jest smutne, bo jest ona! Nie ma czasu na nudę i tęsknotę.

Jest coraz mądrzejsza, uczy się nowych rzeczy w mig, rozpoznaje się już w lustrze... Ale jest też coraz bardziej uparta i dąży do tego, co chce. Jak nie dostaje to od razu płacz! Mały wymuszacz :P

W ogóle jak idzie do babci na górę to dostaje od niej różaniec. Nosi go, macha nim... A ostatnio zakłada jak korale. Sama! A wcale to nie jest dla niej jeszcze najprostszą czynnością! :) I jak się jej go zdejmie, to zaraz wyrywa i znowu tak śmiesznie próbuje zakładać aż w końcu jej się udaje... I tak chodzi w nim dzień cały, jak pokutnik jakiś, albo jak na pielgrzymce jakiejś co niektórzy.... :P

No nie mogło by być bez niej. Musi ona być. DOBRZE, ŻE JEST.

piątek, 25 października 2013

.

Zostałyśmy same. M. pojechał się szkolić do Wawy. Więc jakoś z nadchodzącego weekendu nie cieszyłam się i nie cieszę... Jak tu ogarnąć dom po całym tygodniu z Małą ciągle przy nodze? Ale zobaczymy :) Pozioma często radzi już sobie sama przecież..

Najgorsze, że Zuz znowu chora :( Od września, to choroba jest przerywana chwilą zdrowia... Bu...  Tym razem jeszcze nie wylądowaliśmy jeszcze u lekarza, choć dziś już mocno się zastanawiałam... Póki co będę jej dawać te leki co poprzednio.. Zasnęła po 19.00, bo w dzień nie spała, ale ciągle słyszę z pokoju kaszel :( Ech :( No bo pewnie... Najlepiej nigdzie nie wychodzić - bo wszędzie zarazki; supermarket, kościół, znajomi z dzieciorami... Tylko jak żyć ja się pytam? A może ją na spacery za cienko ubierają? A może te wychodzące trójki, które idą i idą i obniżają odporność? Nie wiem... Mam nadzieję tylko, że i tym razem antybiotyk nie będzie potrzebny..

A ja.. cóż ja....  żyję ostatnio jakby ktoś mnie popychał. Całkowicie nie panuję nad swoim życiem i czasem, który został mi dany. Po pracy jest go tak mało, że nawet nie zauważam kiedy mija... Ciągle muszę wybierać priorytety...
Jestem dumna i zadowolona  ze swojego życia, mimo, że nie potrafię zapanować nad wszystkim, jak może powinnam... Czuję, że idę dobrą drogą i się spełniam i choć może się powtarzam, to wciąż czuję ten szept w uchu, że jest tak jak być powinno.
Czasem tylko te lęki we mnie, że nie widzę co dzieję się z Małą, że nie ode mnie do końca zależy co zje, jak idzie ubrana na spacer... Nie ja ją uspokajam i usypiam w dzień... Dlatego, gdy mogę położyć się z nią wieczorem poprzytulać, to czuję się cudownie!!! Czerpię to, czego mi zabrakło za dnia..

A najbardziej chyba dziwi mnie to, że tak bardzo bałam się tego nowego rodzaju macierzyństwa, a ten nowy czas mnie po porstu nieustannie cieszy!!!

...mimo, że jestem permanentnie zmęczona, mimo, że totalnie nie mam czasu pisać tu tak często jak bym chciała i komentować u innych (bo podczytuję w pracy, tylko bez logowania się do siebie:P),  pomimo to wszystko jestem po prostu spełniona, choć nigdy nie myślałam, że praca będzie mnie tak cieszyć....


***
a gdy było mi źle i samotnie tu w sieci, bo nie wiem jak często będzie mi się tu udawało być... bo już sobie myślałam "oj tam. będę pisać dla siebie - kiedy dam radę - jak kiedyś." i nagle czytam notkę Małej Mi i serce mi się raduje.. po prostu... DZIĘKUJĘ!!

piątek, 18 października 2013

Cztery.

17.10.2009r.

Na jej obrączce: "Kocha się pomimo".
Na jego: "Pomóż mi kochać".

Tylko na chwilę, sekund parę miałam czas zastanowić się czy pamiętamy o tym. O tych najważniejszych słowach, które wyryliśmy dla siebie na zawsze. Gdy byliśmy sami. Wczoraj. Na mszy świętej. Podziękować za te cztery lata wspólnego bycia. Trzymaliśmy się za ręce. Gładziliśmy się po nich :) Jak za starych czasów (nie napiszę: dobrych, bo teraz są wspaniałe:P) I nagle te słowa z obrączek mi się przypomniały. Bo one mają być przecież dla nas drogowskazem!!!

Jak te słowa z naszego zaproszenia...
Wasza droga do nieba ma swe imię, imię waszego współmałżonka. Bł. Josemaría Escrivá


piątek, 11 października 2013

W nowej rzeczywistości.

Minęły dwa tygodnie odkąd mama pracuje. Nie jest najgorzej, z domowymi obowiązkami daję radę. Gorzej z czasem dla siebie.... :) Ale i to się może jakoś unormuje. Póki co dziecię się rozbestwiło i zasypia 22 - 23. Czasem zasypiam przed nią... ;-) Tak więc nasze małżeńskie życie jakoś bardzo podupadło mam wrażenie...

A ta jesień za oknem taka piękna i słoneczna....

Obserwuję ludzi. Patrzę jak się ubierają, co się teraz nosi. Może wreszcie kupię sobie nowe buty? Jadąc w autobusie chcąc nie chcąc znów słucham czym żyją. I na nowo odkrywam, że świat to nie tylko mój dom, że świat jest o wiele większy.

Mam czas na różaniec w drodze do pracy.

Porządkuje swoje biurko. Wycieram kurz, wyrzucam niepotrzebne papiery, a potrzebne wkładam w odpowiednie miejsce. I dziwię się, że ktoś przede mną pracował i tak nie dbał o swoje otoczenie. O te 8 godzin dziennie. Które przecież stanowią dużą część naszego życia!!!

Czuję, że jestem na swoim miejscu. I oby ten stan trwał jak najdłużej.

piątek, 4 października 2013

Skurczony czas.

Czas się skurczył. Wiedziałam, że tak będzie. Wieczorem padam ze zmęczenia, ale warto! Warto było wrócić do pracy, bo wyśmienity nastrój powrócił. I wczoraj i dziś przywitała mnie w domu szczęśliwa córeczka! :)

Czasu mniej na wszystko, na blogowanie również :/

Ale znów sobie tak idę przez miasto, znów obserwuję tych mijających mnie ludzi, znów się ciągle śmieję się i żartuję. Znów jestem komuś jeszcze na tym świecie potrzebna. Znów czuję, że coś umiem i ktoś jest ze mnie zadowolony...

I choć wydawało mi się, że tak nie jest, byłam w jakiś sposób zamknięta na otaczający świat. Wciąż na pierwszym planie było przy mnie dziecko. Dziecko kochane i takie, którego bym nie zamieniła na żadne inne, ale oddech, który łapię jest nieoceniony.


***

nie zostawiajcie mnie...

środa, 2 października 2013

Wciąż nie jest łatwo być mamą.

Miał być zupełnie inny post. Miałam pisać o wspaniałym samopoczuciu, o tym jak głęboko odetchnęłam będąc w pracy, że brakowało mi tej wolności, że powrót do pracy był mi potrzebny. Że jest mi dobrze, że świat się tak niewiele zmienił przez te półtora roku, że idąc wczoraj spotkałam te same osoby co kiedyś... Że w pracy stara, ale swoja bida! Że poczułam bezpieczeństwo...
Że Mała jak mnie wczoraj zobaczyła wcale nie rzucała się na mnie jak oszalała, że ogólnie generalnie wszystko jest OK, a ja jestem przeszczęśliwa!

Ale dziś wróciłam do domu.. Zuz się uśmiechnęła z ramion wujka.. Znów się na mnie nie rzucała... Ale... widać było, że niedawno wyła.... Główka jakaś taka cieplejsza, glut nadal z nosa i kaszel, a za chwilę kopka... nie taka jak być powinna..

Przestraszyłam się. I nadal mi nie tak... Przestraszyłam się, bo zobaczyłam, że nie panuję nad sytuacją, że nie wiem co z nią się działo, co jadła, jak zasnęła i ile spała... Czy kaszle i siąpi nosem dużo czy już niewiele...

Ale jakaś taka płaczliwa... Jakaś nie taka jak wczoraj.... A ja nie wiem do końca czy coś jej jest i powinnam jakoś zareagować czy to wszystko to dziwny zbieg okoliczności...

Może to przez niewyspanie, bo spała króciutko... Może... bo nie potrafili ją tu uśpić ponownie jak się przebudziła... Niby mama nie jest taka niezbędna, ale wtedy na pewno by się przydała.

Już raczej luz wczorajszy i dzisiejszy jutro nie będzie mi towarzyszył. I jak nie dzwoniłam, tak jutro dzwonić pewnie będę..

Staram się z całych sił wierzyć, że się jakoś wszystko ustabilizuje, bo póki co Poziomeczka dziennie miała na zmianę 3 albo 4 niańki. Od jutra ma być tylko M. a jak on w pracy to moja młodsza siostra.

Starsza... wczoraj straciła Maleństwo... Także nie tym razem :/

Także... radość zlała się z rodzicielskim strachem i teraz nie wiem jak tu sobie pomóc..

poniedziałek, 30 września 2013

Nowy rodzaj macierzyństwa.

Już jutro. Budzik zadzwoni o 6.00 rano i trzeba będzie wstać, umyć sobie włosy, w kuchni zrobić śniadanie i.... kanapki do pracy. Mleko w słoiczek na poranną kawę...

Kurczę... już zapomniałam jak to było! Teraz na pożegnanie, oprócz męża, będę całować jeszcze śpiącą córeczkę. Cud, na który tyle czekaliśmy. Z którą świat nie jest już taki sam, mimo, że niby wracamy do "starej normalności".

A może przyjdzie na nowo trudny czas, bo będzie trzeba wszystko przygotować zawczasu. Nie będzie, że rano jakoś wszystko ogarnę. Trzeba będzie co najmniej dzień wcześniej wymyślić i zrobić obiad dla Małej i dla nas...

Trzeba będzie w tym krótkim czasie po powrocie do pracy nacieszyć się dzieckiem, posprzątać, zrobić zakupy i inne niezbędne rzeczy. I jak to się uda? Czy się uda?
O dziwo nie boję się rozstania, tego jak tu sobie z Poziomką poradzą... Boję się tylko nowej organizacji...

Chyba w to nadal do końca nie wierzę, że już jutro o tej porze to będę... PO PRACY! :)


...a wczoraj to robiliśmy na obiad pizze. I dla Zuzi był specjalny kawałek... :))


sobota, 28 września 2013

Sobota. Słońce świeci nadal!!! :)

Rano: "M. jakiś taki dziwny jesteś..."
"Wiem. Przepraszam.."
"Nie psuj mi tego dnia... Zobacz świeci słońce. Ja dzięki temu pozytywnie myślę! Tyle mam planów na dzisiejszy dzień, mimo że znowu mamy do pilnowania Małą siostry, mimo, że znowu nasze mieszkanie jak u Matysiaków z radia - ciągle ktoś wchodzi i wychodzi ja mam ochotę tyle zrobić!"

No i M. jakoś się pozbierał. Choć strasznie nie lubi takiej rozpierduchy. On by chciał poświęcić najbliższe trzy godziny na sprzątanie i do końca dnia mieć wolne. Z głowy. A ja.. :) Ja potrzebuję czasu - wszystko się rozwleka - bo w tak zwanym między czasie - coś mnie rozprasza, coś innego trzeba zrobić.... Są rzeczy, nad którymi trzeba się zastanowić - gdzie je wtryknąć albo może jednak wyrzucić?

W każdym bądź razie dziś był dzień, kiedy naprawdę wiele z porannych planów udało mi się wykonać!!! I będę zasypiać dumna z siebie, że miejsca do odświeżenia, uładzenia, które dawno mnie wołały, wreszcie zostały wysłuchane!

I to właśnie ta ENERGIA SŁONECZNA, która z rana mną owładnęła. Z której wiedziałam, że muszę czerpać, bo za dzień może dwa przestanie mnie ładować. Znów będzie szaro i ponuro. Lubię takie dni i wieczory :) Kiedy jestem z siebie dumna :) I choć do Perfekcyjnej Pani Domu wiele mi brakuje to sobie czasem tęsknię za tym ideałem... Bo widzieć widzę, ale albo to zmęczenie albo brak czasu albo zwyczajnie lenistwo... Sprawiają, że jest nie tak jak bym chciała...

Ale nic to :) dziś jest dobrze :) dziś jestem z siebie dumna :)

piątek, 27 września 2013

Słońce.

Dziś wyszło słońce. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że moje samopoczucie nie ma związku z pogodą! :P

Ale jestem spokojniejsza... Siostra napisała, że dziś miała USG i serduszko bije!!!! Cud! Bo wczorajszy wynik wskazał, że poziom hcg spada....

Udało się mi pojechać z Poziomą do lekarza. Pani dr przyjęła, choć już godzinę wcześniej powinna skończyć pracę... Na potęgę rosną jej trójki i ponoć to jej obniżyło odporność..
Cóż.. właśnie mnie zaczyna boleć gardło, ale co tam.. Ja się sobą nie przejmuję. Już nie karmię, więc będę łykać różne specyfiki. I może nie zacznę pracy od... zwolnienia? :P

A tak w ogóle... ja już powoli będę wypatrywać.... WIOSNY!!!!! :))))

P.S. Dziękuję za słowa wsparcia i modlitwę!!!!!! Bo modlitwa ma wielką moc. Po prostu.

czwartek, 26 września 2013

***

W życiu lubi się komplikować.... Choć zawsze jest tak, że są tacy co mają gorzej... U mnie nie jest tragicznie, ale lepiej też bywało... Nawet nie mam siły wspominać sobie wesela, które Państwu Młodym udało się pod każdym względem, nam trochę mniej przez wyjazd M. w niedziele o 5.00 rano na szkolenie.. Dopóki byliśmy z Poziomą nie mogliśmy wyjść z podziwu jak wszystko jej się podoba, gdy zostaliśmy już sami... M. zaczął wyglądać jak zwłoki i wyszedł przed koleżankami z mojej pracy na niezłego buca... Ale co tam..

Za tydzień praca... Jakoś naprawdę nie myślę o tym! Ale sprawy się komplikują... Bo moja siostra trafiła do szpitala ze swoim 7-tyg bąblem i nie wiadomo kiedy wyjdzie. Ogólnie ciąża póki co nosi miano zagrożonej, więc..  Jej jako opiekunki dla mojej Małej nie możemy już brać pod uwagę. Szwagier pracuje dobę raz na trzy dni, więc zostajemy z ich córeczką jak on jest w pracy (i kto tu miał kogo pilnować?:P), najgorzej, że ona lata z gilem i Zuz też już się udzieliło.. Na razie nie groźny on... Ale po co nam następna choroba? :( Ale życie toczy się i co poradzisz?? Moja mama przejęta tym wszystkim bardzo, denerwuje się i po raz kolejny ma migotanie przedsionków (już kilka serii chemii miała przez to przełożone, a raz już trafiła do szpitala na umiarowienie)..

***
Już czwartek. Notki dwa dni temu nie udało mi się skończyć. A choć wczoraj tak pięknie świeciło słońce dziś znowu leje i znowu mam w głowie najczarniejsze scenariusze... Gilsando u Zuzi. To oczywiste.
............
A przed sekundą dostałam smsa od siostry, że u niej chyba słabo, ale nie chce na razie gadać.. Reszty można się domyśleć :/
..............

Ech..................... A ja tak bardzo potrzebuję pozytywnego wzmocnienia i ciągnie mnie w dół choć nie chcę się dać!!!!
Chciałabym wypisać tu wszystkie  żale i wstać od tego laptopa oczyszczona. Gotowa zrobic obiad dla M. i Małej.   Szukam pozytywów a w głowie tylko niepokoje... Bo czy iść już do lekarza czy jeszcze czekać? Czy pierwszy pomysł na alergię pani dr wypalił czy nie - bo jakaś moja matczyna intuicja podpowiada, że nie jest tak jak być powinno...
I kończę...
Mam nadzieję wrócić tu w lepszym nastroju. Bo tego potrzeba!!! Tylko, że ta cholerna jesień.....

czwartek, 19 września 2013

Powinność. Uczciwość.

Za tydzień z kawałkiem wracam do pracy. Czy mi się chce? Ależ skąd! No właśnie... Ale...
Po pierwsze: Cieszę się, że pracę mam.
A po drugie: Zaczęłam od stażu, potem zastępstwo, a potem dzięki zadowoleniu i dobrej woli Pani Kierownik (i wspaniałej Pani Dyrektor, która już nie jest moją Panią Dyr. :/) zostałam zatrudniona na stałe. I przez to - dobrze to czy źle - czuję wciąż jakąś taką wdzięczność.

Pracuję w budżetówce. A tam wiadomo. Układy układziki. Najpierw musi być miejsce dla znajomych i krewnych Królika. A mi się udało ot tak o!

Nagle zaczęły się rozmowy z M. Bo ja skoro do tej pory nie zaszłam w drugą ciążę (choć bez zbytnich starań), to stwierdziłam, że wolałabym popracować te trzy miesiące bez obciążenia psychicznego, że jeszcze nie przyszła dobrze, a już planuje wyjście :P On nie do końca rozumie co mi dadzą te trzy miesiące. A ja uparcie twierdzę,  że dadzą, poza tym nikt nie powiedział, że od razu nam się uda! W każdym bądź razie póki co wychodzi na to, że to ja sama sobie decyzję podjęłam... :/ No nic to. Jakoś się może dogadamy w tym względzie..

Dziś również telefon od mojej siostry, co to ma brzdąca trzy tyg. starszego, że chyba będzie drugi dzidziuś. Chyba - bo tam jakiegoś też ma krwiaczka i coś nie do końca halo i pani dr kazała przyjść za tydz. na konsultacje... A my się trochę śmiałyśmy, że mamy małe wyścigi, która wcześniej będzie mieć drugie dziecko, więc tak jakoś znowu poczułam chęć.... :P

Ale ostatni szok dzisiejszego dnia, to tel. od pewnej osoby z pracy, że może ja bym przyszła miesiąc później... bo dziewczyna co jest na zastępstwo za mnie rodzi w połowie października... i tak wszystko traci, a tak prawo do macierzyńskiego....  No ok... Szkoda dziewczyny... Ale ponoć moja Pani Kierownik się nie bardzo to podobało, a ja chyba wobec niej przede wszystkim powinnam być lojalna!!! I tak mój wychowawczy i planowana przyszła ciąża jakoś tak mi stoi w gardle jak ość, choć nikt złego słowa nie powiedział.. Poza tym.... Kasa... Nie oszukujmy się... Już mamy trochę długów, a sezon grzewczy się zaczyna u nas lada chwila...

I głupia sprawa. Aż się nie mogę za robotę jakąś wziąć, choć Niuńka śpi. Tamtą co za mnie pracowała też znam i ja nie lubię nikomu chamstwa robić, ale jak widać wszystkim nie da się dogodzić! Poza tym nie wczoraj zaszła w ciążę i nie od wczoraj wie do kiedy ja mam urlop. Można było to wcześniej załatwiać, a nie dwa tyg. przed!!!! Pomijając, że przedłużenie urlopu załatwia się na miesiąc przed planowanym urlopem.. Choć niby już i nowy Dyr ugadany... :/  Wstępnie powiedziałam, że raczej nie i że muszę ze swoją P. Kier. porozmawiać, ale już do niej pisałam i mi odpisała, żeby wracać jak mam zaplanowane.

Ech... Niby byłam pewna, że dobrze postąpiłam, a teraz myślę czy mi osoby w to zaplątane w kolo pióra nie zrobią :/ Ech............. Niby ta, co dzwoniła to choć ważna persona z wielką pokorą do mnie i że ostatecznie głupia prośba, ale... Kto wie? Już nawet dzwoniłam do Państwowej Inspekcji Pracy, jak to jest, ale nikt nie odbierał.... Bo jak moja kuzynka pracowała do czerwca, a rodziła  w listopadzie, to fakt, że przynosiła zwolnienia sprawiał, że dostawała kasę aż do końca macierzyńskiego! Z tą jedną różnicą, że ona nie była na umowie na zastępstwo.....

Już bym nawet została ten miesiąc dłużej tylko, żeby one tam same we własnym sosie w pracy się dogadały... A tak to...

wtorek, 17 września 2013

Buciki.

Kiedyś pisałam, że moje dziecko nie lubi jak zakłada się mu czapeczkę, a uwielbia buciki... Ale nie sądziłam, że aż w takim stopniu!!!

Proceder zatacza coraz większe kręgi ;-) Ma ciapki. Takie różowe z Kubusiem Puchatkiem. Dostała na urodziny i akurat zaczęły się przydawać, bo coraz zimniej i na bosaka marzła by bidulka :) Ale gdzie tam... całego dnia w nich nie wytrzyma, co raz przynosi inne (najczęściej jednego) i każe sobie zakładać. Czasem chodzi w dwóch różnych. A co!

Raz już wychodziliśmy, nałożyłam jej te, co ma najlepsze, skórzane, fioletowe, kupione przez ciocię.. Ale ona za chwilę przynosi inne! Szmaciane, kupione na szybko jako pierwsze sztywne buciki (które potem okazało się powinny służyć jako ciapki:P). Chce, niech ma... Poszła w tamtych :)

Ale wczoraj to chyba przeszła samą siebie.. Roczniak, co mówić nie potrafi... A rozumuje jak stara... :P łaziła długo. Coś spać nie chciała (pewnie po 3-godzinnej drzemce w dzień :)) Ja z nią na nasze łózko, a ona z niego złazi i do taty do dużego. Już ja zaczęłam przysypiać. W końcu znowu przyłazi... Ja patrzę a ona ma na sobie, na śpiochy nałożone granatowe lakierki. Pożyczone. Jako, że gramoli się na pościelone łózko, butki postanowiłam zdjąć... Ale ona bulwers. Z łóżka złazi, butki bierze i do taty!!! Pierwszy raz wzięła oba!!! Chwile znowu się kręci i sprawdza gdzie jej jeszcze nie było i wraca w końcu z tatą. Ta sama procedura. Kąłdziemy sie już oboje, słuchamy płaczu po zdjęciu bucików.. A że wydawało się, że właśnie się uspokaja, M. wyszedł przymykając drzwi. A tu Poziomka RYK! Znowu złazi z łózka, obchodzi je całe, buty w ręce i do taty! Żeby założył! I choć już potrafi sama sobie otworzyć drzwi z butami w ręce nie było łatwo... Więc płacz pod drzwiami coraz większy... ;-) A ja leżę, obserwuję i wierzyć nie mogę.. Na ratunek przychodzi tata... Chce założyć buciki po raz trzeci. A ona pisk i ściska buty, że wyrwać się nie da! I histeria coraz większa...

I tak to popiszczała sobie trochę, nie dając się na początku uspokoić... I choć płacz był taki jak kiedyś, co serce się nam krajało - bo tu niby spać chce a nie może... A teraz uśmiechaliśmy się do siebie pod wąsem, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło... Butki cenniejsze od jakiejkolwiek przytulanki... Zasnęło w końcu dziecię... ściskając garantowe lakierki...

Rano, jak zeszła z naszego łóżka od razu zobaczyła butki!!!! Nie zapomniała, że wczoraj tak je ukochała :D


niedziela, 15 września 2013

Przez chwilę tak jak kiedyś.

Ja już naprawdę mam duże dziecko. Oficjalnie mogę powiedzieć, że minął ten czas, kiedy ja zestresowana, uwiązana, nie mogąca nigdzie wyjść na zbyt długo, martwiłam się co będzie jak mnie nie będzie, a ona:
a) będzie płakać
b) nie będzie chciała jeść, tego co przygotowałam
c) będzie chciała zasnąć.

Strach, o to, zawsze paraliżował mnie przed wyluzowaniem. A tu.. razem z końcem karmienia uświadomiłam sobie, że tak naprawdę (właściwe już od jakiegoś czasu) ja nie jestem niezastąpiona!!! Zuz już dawno drzemie w dzień i zasypia w nocy bez cycunia, je generalnie ładnie (tylko nie wszystko może..), a płacz - jak się przewróci, coś chce, a nie dostaje itp. czyli? każdy zaradzić i utulić może :)

Widziałam i słyszałam nieraz, że taką niezależność matki odczuwają o wiele wcześniej, ja miałam zawsze z tym problem... Wyjść z M. do kina, na zakupy, spacer... Niby było z kim zostawić, ale co jak ona zacznie płakać? Co jak zgłodnieje, narobi w pieluchę? Przez te jej płacze "niewiadomodlaczego" od Maleńkości byłam bardzo przewrażliwiona, że jak tylko coś się zacznie dziać jestem koniecznie potrzebna i niezastąpiona...

A tu proszę.. Wczoraj Pozioma została z ciocią, a my... do Galerii na zakupy, sami!!!! Mogliśmy sobie oglądać w każdym sklepie tyle ile chcieliśmy i co chcieliśmy, nikt nas nie pospieszał i nie marudził. Można było przymierzać te i tamte i jeszcze następne ubrania. :) A M. jak dawniej mógł stać i spokojnie oceniać, przynosić następne...
Generalnie pojechaliśmy po spodnie dla mnie, bo szafa skurczyła się do... jednych!

A wieczorem.... Ja sama! Miasto i nocne życie! Wieczór panieński koleżanki z pracy! M. sam z Poziomą żegnał mnie ze słowami "tylko spróbuj dzwonić i pytać jak tam". Na szczęście wcale nie zamierzałam, wcale się nie martwiłam. Takie mam już duże dziecko :))))

23.00. Powrót do domu. Matki muszą się szanować.  W końcu dzieć wstanie jak zwykle :) Pierwszy alkohol od dwóch lat. Smakował :)

A ja... wracając i będą już szczęśliwie pod domem prawdziwie szczęśliwa dziękowałam za moją rodzinę, za cudowną córeczkę, za ten ciepły dom, do którego mogę wrócić. Do szczęścia, które mnie w nim czeka.

piątek, 13 września 2013

Kawa z mlekiem i wychowanie.

Z mlekiem jednak smaczniejsza. Pijąc ją dziś po prostu się rozkoszowałam.. Wcześniej... musiałam wmawiać sobie, że mi smakuje... ;-)
Taaaaaaak... dwa dni nie ma już mojego mleczka. O dziwo nawet się o niego nie dopomina. WOW! Miała go widać wystarczająco długo! Wystarczyło!!!! Dwa dni Pozioma pije zalecone mleko. Kupki na razie ok :) Nie wypija wszystkiego, co robię, więc chyba będę podawać z jakąś kaszką... Bo samo jako takie nie musiałoby chyba dla niej istnieć ;-)
Powoli zaczynam jeść wszystko, ale czuję się jeszcze jak przestępca. Choćby dziś ta kanapka z żółtym serem na śniadanie....  Myślałam, że rzucę się na niedozwolone rzeczy jak świnka, a tak naprawdę robię to strasznie ostrożnie - jakby nadal coś mogło zaszkodzić. Ach ta psychika..  A skóra Małej naprawdę ładna!!! O wiele łatwiej kontrolować tylko to, co ona zajada!

Nom. To tyle o alergii :) Poza tym zauważyłam, że czas już konsekwentnego mówienia NIE. A czasem się nie chce - przecież siedzisz przy niej, nic sobie nie zrobi... No tak! Ale za chwilę może mnie nie być w pokoju! A ona znów stanie na swój leżaczek - bujaczek i tym razem się zrąbie! Teraz wchodzi i się patrzy. czy jej wolno czy nie.... Szuka granic, które konsekwentnie trzeba jej pokazywać. Takiemu Maluchowi...

Wychowanie. Trzeba zacząć już teraz, gdy wydawać by się mogło, że nic nie rozumie - bo nie mówi. A ona już teraz uczy się zasad dobra i zła. A gdzie o tym wyczytać? Wszędzie tylko o tym jedzeniu, że dziecko smaki poznaje, że witaminy, że rozwój... OK. To też bardzo ważne, ale wychowanie nie jest ważne mniej! Ono nas obserwuje - to jedno. Obserwuje nasze relacje - małżeńskie, rodzicielskie, słucha naszego słownictwa... My wydawać by się mogło nic nie robiąc - wychowujemy!!! Więc chyba to trzeba wziąć pod uwagę. Osobiście dziwię się ludziom, którzy są bardzo zszokowani, że ich dziecko przeklina - czasem ich to nawet śmieszy (o zgrozo!). Nom... a po drugie wychowanie bezpośrednie.. Co wolno, czego nie wolno... Choćby ten chleb, co go zrzuca na ziemię, jak już nie chce! Początkowo olewałam. Ale przecież trzeba już teraz mówić, że robi źle rzucając na ziemię!!! Bo ona już teraz słucha i się uczy! Jestem tego pewna!!!! I tak sobie myślę - im wcześniej zaczniemy tym będzie nam łatwiej.

Dzieci są naprawdę mądre; obserwują i słuchają... Ciągle nie przestaje mnie to dziwić!!!!

środa, 11 września 2013

Dobra perspektywa.......

Idzie jesień, a z nią zimne poranki i wieczory, mniej słońca, wiatr... Przeziębienie, które zatacza coraz większe kręgi... Idzie... a właściwie przyszło to, czego tak bardzo nie lubię!!!! A jednak... jakoś tak w głowie tyle spraw, którymi można się cieszyć!!!! :-)

Po pierwsze. Alergolog. Wybrałam się wreszcie wczoraj z Małą. Pani dr przytuliła 90zł, ale póki co mocno ufam, że warto!!!! Jak jej opowiedziałam całą moją historię to stwierdziła, że na pierwszy rzut oka nie wygląda na to, że to alergia pokarmowa jest głównym problemem. Być może pyłki... I to by się nawet zgadzało, bo po pierwsze nad morzem wszystko poznikało, a tam ponoć tak "nie pyli", a po drugie po powrocie już nie wróciły tak okropne plamy, a przecież właśnie skończył się sierpień czyli najgorszy czas pylenia... Nie będę się wdawać w szczegóły, bo zrozumiałam to jakoś wszystko po swojemu. Mam nadzieję, że Pani dr pomoże... Na razie jest mój mały sukces! Wcale mnie namawiała na zostanie przy karmieniu piersią, jak mówiłam, że czuję, że powinnam już zakończyć ten etap. Tylko dała namiar na mleko, które mam zacząć próbować dawać. Czułam - jakby ktoś zdjął ciężar ze mnie. I jak o tym pomyślałam, to stwierdziłam, że nie wiem co zjem pierwsze? Całą czekoladę Milkę czy ogromne ciacho ze śmietankowym kremem? A może upiję się na panieńskim za tydz. u koleżanki? ;-)
A tak poważnie... O ile tyle czasu, pomimo wszystkich tych wielomiesięcznych problemów z karmieniem, czułam, że pomimo wszystko powinnam karmić, to teraz z taką samą mocą czuję, że czas na the end. Przez pewien czas bałam się jak to wyjdzie... Ale samo się jakoś ułożyło. Od dłuższego czasu karmię ją tylko rano. I myślę, że bez problemu uda mi się sprawić, że Mała zapomni ;-) Dostanie nowe mleczko, którego z pewnością będzie więcej niż tego co ciumka ode mnie :D Chociaż tyle mam nagrody za ten momentami trudny czas karmienia. A przynajmniej póki co tak się wydaje - że bez problemu odstawię. Bez płaczów i ciągnięcia za koszulę... :D


Poza tym praca. Czas wrócić. Jak odchodziłam kiepskie warunki panowały :/ Ale moje modlitwy zostały wysłuchane! Zmienił się Dyr. i ponoć jest tak dobry jak ten, z którym moją pracę zaczynałam i nie wyobrażałam sobie, że kiedyś może być tak źle jak przez pewien czas było..  Dostanę też prawdopodobnie inną działkę, co tez póki co niezmiernie mnie cieszy bo moja zaczęła być bardzo uciążliwa i stresująca... Także nawet wrócę z nutką ciekawości i chęcią do pracy.. A poza tym.. Trzeba się cieszyć, że ją mam!! Także witaj październiku, witaj szkoło! Oj... praco! ;-) (jakoś tak znany slogan i samo się napisało "szkoło" :P)


I ostatnie radości... To ciąże... Dwie. Tak miłą informację dostałam od G. (ta, od starej historii z M.), że jest w 17 tyg. :) Tak bardzo mnie to ucieszyło, bo mówiła, że od razu będą się starać, a tu już trochę czasu upłynęło od ślubu a tu nic :) Myślałam już, że może też będą mieć problemy, ale na szczęście nie :) Nie mówiła wcześniej, bo chciała swoje sprawy pozałatwiać w pracy (choć się niestety nie udało). Oczywiście jej sprawa, kiedy chwalą się tą sprawą, ja też czekałam jak skończę pierwszy trymestr (bo bałam się poronienia...). Ale była już w ciąży, jak się widziałyśmy w wakacje! Teraz wiem, czemu tak słodko patrzyła na Zuz i czemu tak się nią cieszyła i podziwiała ;-) Sama wiedziała, że rośnie w niej Maleństwo!!!!! :)))

I ta druga ciąża, na razie mniej radości przyniosła, choć jest jej coraz więcej (tej radości:P) i to cieszy! :-) Bo to koleżanka po dwóch poronieniach (jako, że działo się to obok mnie, tak bardzo bałam się o swoją...). Mija właśnie czas, kiedy roniła poprzednie (8tydz.) więc chyba wreszcie lekarze znaleźli przyczynę - a raczej leki które brała, wydłużyły fazę lutealną, która była za krótka, żeby zarodeczek mógł się odżywiać zanim zagnieździ się w macicy. Ale cóż... jak się przepisuje tylko antykoncepcję, to lecząc problemy z płodnością lekarze za mało przyglądają cię cyklom kobiety (albo w ogóle) by tam znajdować pierwszą przyczynę niepowodzeń...
Koleżanka póki co ma cały czas leżeć, może niby wstać tylko sobie herbatę zrobić ;-) Ogólnie póki co tryb oszczędny. Ale myślę, że tym razem wyjdzie!!! Ma okropne młodości, których wcześniej nie miała i zero plamień, które wcześniej były i doprowadzały do... Oczywiście patrzy na każdy objaw bądź go brak... Ale tak to jest.. Jak dziewczyny bez problemów mają stresa, to co mówić o takiej, która jest po takich przejściach??
Ale bardzo modliłam się o tą jej ciążę i teraz się modlę... Bo i nam się udało i tacy wspólni nasi znajomi też już mają dzidka i tak było głupio wspólnie się spotykać, a jak już, to wtedy rozmawiać o dzieciach... Bo nieraz w jej oczach był smutek, żal, choć starała sie być dzielna... Więc tak naparwdę unikalismy tego tematu i często było sztucznie...

A teraz wszystko się układa, tyle wokół pozytywów... Tylko ta zima... ;-)


 Aby do wiosny!!!!!



wtorek, 10 września 2013

Wielki Mały Człowiek.

Łyżeczki nie potrafi napełnić jedzeniem i sobie nią do buzi trafić, klocków też nie potrafi wlóżyć w miejsce o odpowiednich kształtach... Jak idzie to się potyka o wszystko co stanie na jej drodze...  Piłką rzucać nie umie, ale chciałaby, żeby się poturlała, więc kreci nią sobie na wszystkie strony i potem puszcza. Mówić nie umie... I człowiekowi się wydaje, że ona to praktycznie nic nie umie.... Takie dzidzi z niej....

A TO WCALE NIEPRAWDA!!!!

Ostatnio zaskakuje mnie z dnia na dzień... Bo ciągle zauważam u niej coś nowego!!! Jak je kanapeczki, pokrojone w kosteczkę ze wszystkich zdejmuje wędlinę i najpierw ją zjada, zauważy każdy jej najmniejszy kawałek. Jak próbuję całość włożyć jej do buzi, to wyjmuje, żeby zjeść samą wędlinę. Potem może zje trochę chlebka... ;-)

Jak chce jej się pić, do już w oddali - na drugim końcu kuchni zauważy, że ktoś trzyma jej kubeczek i piszczy do niego!!! Żeby dać pić.

Dziś np. skubana widziała, że dając jej paluszki sięgam na komodę, jak nie było następnego podeszła tam i próbowała się wspinać, żeby jeszcze dostać i co chwile piszczała, odwracając się w moją stronę..

Gdy dostaje coś na łyżeczce (nauczona pewnie przykładem, że nie zawsze jest to pyszne - chociażby ostatnie leki) zapobiegawczo usteczka ledwo co otwiera, żeby tylko zwilżyć wargę i zobaczyć co to tam jest...

Wspina się już do stołu kuchennego!!! Już kilka rzeczy zdjęła z niego OMG!!!

Wie, że w telefonie są jej piosenki i podaje go, żeby jej włączyć.

Teraz chora, psikadła ma np. do nosa, jak już tylko widzi buteleczkę, co ją trzymam w ręku, to zaczyna płakać, bo wie co będzie dalej!

Może dla kogoś to nic, ale dla mnie, matki, to wielkie wyczyny małego człowieczka! Jeszcze "wczoraj" ich nie umiała. Dzidziuś mający dopiero roczek... A zadziwia z dnia na dzień! To nie to, co mały maluszek, co się tygodniami czy miesiącami czekało; o główkę podnosi, o uśmiecha się, o trzyma samo główkę, o siedzi! Teraz nowe umiejętności widoczne są z dnia na dzień, z chwili na chwilę.

I ani się obejrzę, a z plecakiem i workiem popędzi do szkoły....

czwartek, 5 września 2013

Szlachetne zdrowie...

Ech..... przecież Kochanowski miał absolutną rację pisząc te słowa... I chyba dość często je sobie powtarzam przy różnych sytuacjach.

Tak samo dziś. Idąc sobie koło apteki, w sklepie na szybkich zakupach... Widząc te wszystkie mamusie jadące sobie jak gdyby nigdy nic z dzieciakami w wózkach!!!!!! Tak po prostu sobie jechały, spacerowały, stały, siedziały, karmiły... Tak... tez tak robię miliony razy i nawet się nad tym nie zastanawiam...

Ale dziś moje dziecię obudziło się z glutem. Właściwie była to 3.00 w nocy, kiedy przez katar nie dała rady spać.. A potem było już tylko gorzej. Cały dzień leje się z niej jak z kranu. Już nie wiem czym wycierać. Bo to nawet nie ma co odciągać... Z nosa katar, z buzi ślina, wiadomo jak oddycha i chyba zapomniała, że trzeba przełykać :) Zmieniam bluzeczki, nakładam śliniaczki i latam na zmianę to z chusteczkami to z pieluszką tetrową. A to dopiero pierwszy dzień...

Wizyta u lekarza i siateczka leków. A ta mała mądrala je wypluwa!!! To już nie jest małe dzidzi, co wszystko połykało.. Muszę się głowić jak je jej podać.... Przecież nie przemówisz jak dorosłemu...

Bidulka Mała. Chyba to póki co najgorsze dla mnie w macierzyństwie... choroby... Dzięki Boże, że od tych większych nas chronisz... Każdego dnia staram Ci się za to dziękować...

środa, 4 września 2013

Dom.



No właśnie...

Pewnie, że marzyłabym o pięknym domku, ze spadzistym dachem, ogródkiem pełnym trawy po której biegały by dzieci i kwiatów przy ogrodzeniu, tarasie na którym można by pić poranną kawę... Z huśtawką mocną drewnianą na której można by z mężem prowadzić bardziej lub mniej romantyczne rozmowy... Z kamiennym grillem.... A w domu z sypialnią na poddaszu! I koniecznie z garderobą i osobistą łazienką!!!
A co! Pomarzyć nie można? :) I jak mijam takie domy na spacerach, gdy jedziemy samochodem to tak patrzę... I marzę jeszcze mocniej...

Tylko kto by o to sprzątał, dbał? Hehehe w końcu jak stać by mnie było na taki dom to i na ogrodnika i pomoc domową bym miała ;-)
Ale jest rzeczywistość (ups, jak mocno teraz stuknęłam o ziemię, gdy pomyślałam o obecnym tu i teraz...). Choć właściwie nie jest tak źle i nie jeden chciałby mieć to, co my mamy. Dlatego naprawdę staramy się to doceniać...

Niewiele przed naszym ślubem mój wujek kupił dom. Trzypiętrowy na osiedlu domków.  Nigdy się nie ożenił. Zajął więc ze swoją mamą dwa wyższe piętra. A na dole... było wolne, właściwie oddzielne jedno mieszkanie. Ja na M. nie naciskałam. Wiadomo, że mi było łatwiej - bo to moja rodzina, wiadomo, że mi tu lepiej (choć są bardzo specyficzni i wujek i babcia). Pozwoliłam, żeby to on zdecydował. Czy moja miejscowość czy jego... Ja mieszkałam w bloku, on całe życie w domu. Ale jego miejscowość mniejsza i tam naprawdę ciężko o pracę. a tu, u mnie... Oboje przed ślubem znaleźliśmy pracę i pracujemy w nich do dziś... Chcąc nie chcąc zostaliśmy i zamieszkaliśmy w domu wujka. Z własną kuchnią, łazienką i drzwiami oddzielającymi nas od reszty :) Dwa pokoje, duża kuchnia. Ale i tak. Chcieliśmy tu na chwilę, na przeczekanie. Bo chcielibyśmy być na swoim. Duży pokój wypełniły meble z mojego dawnego pokoju, w małym pokoju stanęło nowe, duże wygodne łóżko, a do kuchni kupiliśmy meble w przystępnej cenie i jako tako umieściliśmy je w kuchni. Pralkę i lodówkę dostaliśmy w prezencie ślubnym, więc po odnowieniu wszystkich ścian, i wystawieniu mebli tuż przed ślubem, zaraz po nim weszliśmy do naszego nowego domu i pachnącego świeżością łóżka :)

Minęło kilka dobrych lat. My szczęśliwi bo bez kredytu, płacący tylko rachunki, a nie komuś za wynajem, ciągle odkładamy jeszcze większa bądź mniejszą kaskę z naszych bądź co bądź niewielkich zarobków.
Bądźmy szczerzy. Mało kto z naszych znajomych ma tak komfortową sytuację...

Tylko co dalej???????????? Bo oprócz samochodu nie mamy nic swojego..... Nikt z nas stąd nie wywali, ale.... My tu tylko mieszkamy, nie mamy zbytnio nic do gadania.... Ogródek jest, ale nie nasz, w garażu jest nasz samochód, ale większość szafeczek oblega wujek, spiżarnia jest, ale pełna słoików babci :) No i choć drzwi są, nikt nie wchodzi bez pukania, to nikt ich też na zamek nie zamyka i nago po domu raczej nie biegamy. No... raczej.. ;-) Poza tym.... czasem i w dzień M. miał przypływ czułości, a mnie jednak paraliżował strach, że może wujek przyjdzie się o coś zapytać :P:P I choć faktycznie, do sypialni (teraz już naszej i Poziomy) nikt nigdy nie wszedł, chyba, że po specjalnym zaproszeniu, to jednak jakiś dyskomfort jest.....

Ale Mała zaraz będzie Duża. Trzeba będzie pożegnać się z nieskładanym łóżkiem 160x200 i kupić sobie coś w miarę wygodnego do salonu, który od tego czasu stanie się pokojem dzienno - nocnym... Z TV, który sam się będzie prosił, żeby go włączyć... Zaraz mam nadzieję pojawi się drugie bobo, pół biedy jak też dziewczynka. Ale jak chłopczyk? Albo całkiem niewykluczone, że i trzecie? To już sorki!!!!  Pomysły nam się skończą, gdzie ich wszystkich położyć i w miarę godnie mieszkać...

Kredyt, kredyt, kredyt.... Myślimy, nadal myślimy... M. co jakiś czas zaczyna temat, ale na rozmowach się kończy, bo ja boje się ryzyka, które wcześniej czy później będzie trzeba podjąć, a że póki co jest w miarę, to temat upada.......

I jest jak jest. Miało być na chwilę, a trwa. I przez to, że miało być na chwilę, wygląda, jakby było na chwilę. Duży pokój z meblami dwudziestolatki? Meble do kuchni aby tylko?  I o dziwo jakoś dość niedawno zaczęłam to zauważać, ale też i bardzo zaczęło mi to przeszkadzać... Naoglądamy się najpierw Ugotowanych, Dekoratorni i Bitwy o dom i potem to nasze mieszkanie jest... Słabe, byle jakie.... No właśnie... Ale czy ono nasze? Na ile? Wkładać to nasze odłożone pieniądze i potem się wyprowadzić? Przecież tego nie sprzedamy, nikt nam nie odda tego co zainwestujemy... I tak.... Całkowicie wyremontowaliśmy łazienkę, wymieniliśmy wszystkie okna i drzwi... To już chyba kilkanaście tysięcy. Naszych tysięcy. Już żal.... I o ile meble do pokoju dużego i Małej można by gdziekolwiek zabrać ze sobą, to już kuchni na wymiar nie... A tak bardzo marzy nam się piękna kuchnia...
Głupia sytuacja... Z jednej strony komfortowa, z drugiej byle jaka.....

Mieliśmy pewien plan. Rozbudować dom!!!! Już nawet były wstępne pozytywne rozmowy, już nawet poszliśmy do Urzędu Miasta pytać jakie zgody potrzebne. Już marzyliśmy o nowych pokojach i idealnej sytuacji w naszym życiu... Aż tu nagle wujek powiedział, że to nie wyjdzie, że bez sensu, że sąsiad się na pewno nie zgodzi, że za bardzo zacieni..... Oj.... opadły nam wtedy skrzydła i znów znaleźliśmy się w czarnej d... Znów zależni od właściciela budynku... I nie mogący nic....




I choć miałam na to pół ciąży co na zwolnieniu przesiedziałam, całe minione wakacje z M. w domu, to dopiero na miesiąc przed powrotem do pracy zaczynam pewne miejsca porządkować. Gdzie rzeczy niepotrzebnych za dużo. Często nie wiadomo po co (wiadomo - z sentymentu) przywiezionych tu z panieńskich i kawalerskich czasów....

Zaczynam dopiero na tyle ile mogę zamieniać ten dom w dorosły i taki, w którym chciałabym mieszkać. No właśnie... Tylko ile włożyć w to, czego już nie będzie można "wyjąć"?

Ale przecież chciałabym wreszcie czuć się dobrze. Jak w prawdziwym domu.......


wtorek, 3 września 2013

Koniec.

Wrzesień. Na FB, to wczoraj każdy pisał, że dziecko do przedszkola posłał, do żłobka albo do szkoły. Ja posłałam M. :) I znowu poczułam się trochę jak rok temu. Z czasu gdy był ciągle, nagle go zabrakło. Wtedy byłam z takim Maleństwem, pamiętam odliczaliśmy chwile jak nie płakało i byliśmy dumni z każdej kolejnej minuty spokoju.... Pamiętam też, że jak wracał ze szkoły, to często zabierał Młodą na górę, do wujka - jak nie spała- bym miała te chwile spokoju... I jak cieszyłam się gdy wracał i mówił, że praktycznie wcale nie płakała. Gorzej, gdy zaraz wracał z płaczącą i rozdrażnioną :/ I czasem się zastanawiam czemu tak było, jak była Malutka. Co jej było?

Ale minął rok. My znowu zostałyśmy same. Ale jest już zupełnie inaczej. Może nadal mam troszkę związane ręce. Ale nosić jej nie muszę, tylko ona ciągnie się za mną jak rzep :) Rozwala zabawki, a potem się o nie potyka :P:P A ja abym była blisko. Wczoraj sobie z nią w jednej szafce posprzątałam, dziś drugą uporządkowałam. Ważne by ją czymś nowym zająć. Np. szufladą pełną reklamówek i prezentowych torebek.

I jak wczoraj M. posmutniał i spytałam "czemu?", powiedział, "bo dziś to się praktycznie Ty cały dzień nią zajmowałaś".

Ale ja naprawdę nie byłam tym zmęczona. Bo jest już inaczej. Jest nowa jakość macierzyństwa :-)
I choć dalej tęsknię jak M. wróci z pracy, nie mam w oczach błagalnego tonu :)

A za miesiąc będzie kolejny koniec.... Koniec mojego wychowawczego... Wracam do pracy... I szczerze zaczynam się bać. Jak my niezorganizowani się zorganizujemy. A musimy!!! Obiad trzeba ugotować dzień wcześniej. W ogóle wymyślić i zakupy zrobić. Bo to M. teraz sam więcej będzie z nią spędzał czasu niż ja. Do tej pory jakoś to było... A teraz będzie nowy rodzaj rodzicielstwa. Pracujących rodziców.

Póki co. Te parę godzin, co M. będzie w pracy (bo to tylko ja zapierniczam 8h) Małą ma zajmować się moja siostra, która ma takiego samego Bąbla. Jak już będzie jednak wymiękać będzie szukać kogoś znajomego znajomych do opieki. Żadnych agencji i żłobków. I oby się udało bez tego.

Tak więc końce i początki Nowego.... Oj... chyba szybko będę chciała drugiego dzidka jak wrócę do pracy...... :)


P.S. Ta z żebra :) właśnie oglądam płytę ze swojego wesela. Ależ ja byłam piękna i młoda :)))))

środa, 28 sierpnia 2013

Czego nauczyły mnie 1. urodziny mojej córki...

Urodziny się odbyły.. Wyglądały nawet dość hucznie... Nawet M. był :)

I tak się po nich zaczęłam zastanawiać... czemu zrobiłam z tej całej sytuacji taki horror?

Ogólnie, to jestem chyba dość słaba psychicznie, jak coś nie idzie po mojej myśli to się załamuję.. I niech wszyscy naokoło mnie żałują :/ Ale nagle okazało się, że mam wspaniałą rodzinę i mimo, że uważają, że nie zrobili nic wielkiego, to sprawili, że urodziny się odbyły i wszyscy świętowaliśmy... Miało być zupełnie inaczej. Owszem. Miałam cały trud przygotowań wziąć na swoje barki razem z M. Chciałam poszukać pysznego przepisu na tort i zrobić go sama, przygotować jakieś przekąski... A wyszło tak, że w sobotę - owszem robiłam tort, ale jakiś najprostszy, co go mama miała w głowie - masło ucierane z budyniem (to baza masy), mi strasznie nie smakował, ale co poniektórzy brali dokładkę, więc był zjadliwy (co kto lubi :P). Przyjechała siostra z mężem, druga siostra z rodzicami, ścinali trawę na ogródku, zajmowali się Zuz. Więc mogłam robić tort... Ciocia zrobiła zakupy, zajęła się mięskiem na grilla, siostra wymyśliła deser... Także nie narobiłam się w ogóle. Z powodu mojego stanu emocjonalnego nie przejmowałam się niczym; czy aby wszystko posprzątane, czy wszystko kupione. Było jak było i było co było. Ja do ostatniej sekundy czekałam czy przyjedzie M.

A mogłam przecież się wziąć w garść, a nie biadolić nad sobą, zrobić to dla Poziomki i nie wymyślać najgorsze scenariusze, tylko wierzyć bardzo mocno, że tatuś przyjedzie do swojej córeczki!!! Trzeba chyba bardziej brać życie za rogi... Bo to nie pierwsza i nie ostatnia taka zaskakująca sytuacja... A mam przecież na kogo liczyć...

Bo nawet plakat był, że Zuzia ma już 1. roczek i mnóstwo balonów :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Tak niedawno...

Rok. Cały rok upłynął odkąd jesteś z nami Kruszyno, a jeszcze tak niedawno mówiliśmy do Ciebie: Bąbelku, bo do końca nie wiedzieliśmy czy będziesz chłopczykiem czy dziewczynką... Choć przez skórę jednak czułam, że to nie może być chłopak ;)

Rok temu trzymałam przy sobie malutkie zawiniątko. Przepełniało mnie szczęście z posiadania Ciebie. Choć już dzień potem zabrali mi Ciebie pod kroplówę, a ja pierwszy raz ryczałam jak bóbr, gdy zobaczyłam Ciebie pod tymi kabelkami. Taką bezbronną, malutką i nie mogąc Cię przytulić tylko płacz mi pozostał...

Gdy Ty na początku płakałaś nie wiedziałam co robić, wszystko było takie trudne i obce, a nie potrafiłam uwierzyć w to, że wszystkiego się nauczę i tak jak teraz - będę znać każdy Twój płacz.

Malutkie szczęście mające tylko mnie.

I przeżyliśmy rok cały. Pokonaliśmy wspólnie wiele trudności i choć pewnie wiele przed nami, ja z każdym dniem jestem pewniejsza i silniejsza.

A Ty... masz już swoje ulubione książeczki i nawet strony w tych książeczkach. W ogóle to mogłabyś słuchać jak Ci się czyta dzień cały. Brykasz po domu już na dwóch nóżkach. Pijesz kaszę z kubeczka - no dobra to jest produkt bezglutenowy i bezlaktozowy. A do obiadku najchętniej wkładałabyś ręce. Gadasz jak najęta w tym swoim chińskim języku i uśmiechasz się coraz więcej. Zasypiasz już sama, a przy myciu pupy w łazience ściągasz wszystko co możliwe z półeczki. Wszystko, co nowe tak bardzo Cię interesuje. I tyle już gestów powtarzasz za tatą.... Dostałaś już własne zamówienie w restauracji! Spałaś w pociągu i widziałaś morze. Nie lubisz czapeczek, ale kochasz buciki. Masz ulubionego konika u wujka K.  W ogóle jesteś taka mądrutka, tyle rozumiesz, a ciągle wydaje nam się, że tak nie jest.

Jesteś już dużym człowiekiem.

Bo czas leci tak szybko.

Dziękuję Ci Boże za NIĄ......


piątek, 23 sierpnia 2013

Pojutrze.

Pojutrze miał być piękny, słoneczny dzień. Miał być grill, krzyki bawiących się dzieci. Miały być śmiechy dorosłych, zdjęcia cykane co chwila, dużo jedzenia i... tort... Na 1. urodziny mojej córeczki.

Nie wiem czy będzie cokolwiek. Ręce mi opadły, serce stało się bez uczuć. Nic mnie nie denerwuje, nic nie cieszy.

M. musiał nagle pojechać do swojej rodziny. Sprawa losowa. Ważna.... Tylko wydarzyła się przez głupotę...

Przez błędy młodości kogoś, cierpi moja rodzina :/ chyba to boli najbardziej... :( Bo wcale nie jest tak, że jak pieprzymy sobie życie używkami i przygodnym seksem to tylko nas to dotyczy. Nie. Ma to swoje konsekwencje za nawet kilkadziesiąt lat.  I osób z każdą chwilą może cierpieć coraz więcej...

Mama. siostra, ciocia.. tołkują mi do głowy, że mi pomogą, że razem coś zrobimy, ale ja nie mam sił sama tego ogarnąć. A może po prostu nie chce? Tak mnie to zwaliło z nóg..

Wolałabym już chyba bardziej upiec sama mały biszkopcik, wsadzić w niego świeczkę z jedynką. Tą... co kiedyś M. ją specjalnie kupił.... Zdmuchnąć z Zuzią. Zjeść biszkopcik. I sobie popłakać, że nie ma pierwszych urodzin takich jakie mogłaby mieć...

środa, 21 sierpnia 2013

Pełnia szczęścia.

Oja... wróciliśmy.... Zaglądam na pocztę, bloga, FB... A tam.. właściwie niewiele się zmieniło, tylko kilka notek do nadrobienia... A wydaje mi się, że nie było nas całe wieki!!! :) Czas płynął tak intensywnie.

Cóż mówić. Było przecudownie. Słońce każdego dnia. Dzieci przeszczęśliwe.  My zadowoleni. Choć do ostatniej chwili nie wiedziałam jak to wyjdzie i czy wyjdzie - nie żałuję ani chwili. Każdego dnia dziękowałam Bogu, że daje nam pogodę, pomysły na radość i wypełnianie każdej sekundy dnia. Za to, że dziewczyny wciąż uśmiechnięte (wręcz nie chciały wychodzić z lodowatego Bałtyku), że tyle było do zobaczenia i zasmakowania. Że drożdżówki najwspanialsze na świecie i ryby nigdzie tak nie smakujące, za to, że rybacy na naszych oczach je patroszyli i opowiadali tyle ciekawych rzeczy jak ich zapytaliśmy. Za to, że świat można zwiedzać z dzieckiem. I za chustę, co ją wzięliśmy zamiast wózka i okazała się hitem, bo Mała spała praktycznie tylko w niej i na plażę z nią chodziliśmy i brzegiem morza też mogliśmy kroczyć ze śpiącą Poziomeczką. Że wszędzie można było dojść i wejść albo się nie przykryć albo siąść na niej... Od nowości tak bardzo jej nie wykorzystałam jak na wyjeździe!

Nawet nie marzyłam, że będzie tak wspaniale... Nawet Małej całe uczulenie zeszło... teraz pytanie kiedy powróci i czy to może coś u nas w domu uczula.. Bo Choć nie jadłam wszystkiego, to wiele tak... Tylko pomidorów nie i (jak to mówię) żywego mleka i tylko jedno jajeczko... A wróciliśmy i ani plamki na ciele!!!!

I tylko jednego żałuję... Że M. nie mógł popływać na windsurfingu... Bo wtedy, kiedy miał okazję, to nie było wiatru, a on tak bardzo chciał... Tak bardzo....

Zjadłam resztkę prażonego słonecznika. Między zębami chrzęścił mi jeszcze nadmorski piasek, bo owe pestki M. nosił w kieszeni od spodni, a czasem leżały na plażowych kocach.

Idę spać, a jutro może uda się nadrobić zaległości i czas zacząć przygotowywać się do urodzin Zuz.....

 a to jezioro, na którym miał M. pływać.....



środa, 14 sierpnia 2013

Znikamy.

Na jakieś 5 dni. Jutro wieczorem wsiadamy do pociągu i ziuuuu.... nad morze! O dziwo bardzo się cieszę, choć to pierwsza nasza taka długa podróż z Małą. Czy weźmiemy wszystko co potrzeba? No i w ogóle jak ta podróż minie? Czy Poziomka będzie ładnie spać czy może ciągle się budzić....

Mieliśmy nie jechać nigdzie, ale tak przechodząc od słowa do czynu, za namową rodzinki, wyjeżdżamy całą ekipą :D W tym dwa roczniaki :)

Najlepsze jednak są spontany, zbyt wcześnie nie planowane :P


P.S. A w ogóle córcia od jakiegoś tygodnia dzielnie uczy się chodzić. Już potrafi samodzielnie przejść długie kawałki, z tym że nie wiadomo kiedy wyfajknie się do tyłu :) Dlatego trzeba być za nią krok w krok!

 

Ahoj przygodo!!!!!!!!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Mój Mały Alergik.

Chyba znowu trochę się pożalę. Ale ociupinkę. Bo ja po prostu jestem łasuchem, którego nie stać na wyrzeczenia... To chyba najgorsze. Sytuacja jest taka. Plamy na szyi bardzo małe i rzadko wychodzące. W zgięciu łokcia troszkę większe, ale też do zniesienia. Pod kolanami.. ech, czasem ogromne!!! I było pod jednym, a teraz pod dwoma.... I to wygląda normalnie, jak poparzenie :/ Smarujemy emolium....

Przed wyjazdem do teściów byliśmy u pediatry. Pokazać to i w ogóle. A ona, że to typowe atopowe zapalenia, że ona od początku wykazywała skłonności do tego, że to się w lecie nasila (?) i że trzeba alergeny odstawiać... A ja mam karmić nadal, jak najdłużej. I jak plamy znikną próbować coś z tym białkiem z mleka krowiego. Powolutku. Zmiany na skórze smarować parę razy na dzień. Chciałam zaproponować, żeby zamiast tego mojego karmienia (bo przecież łatwiej kontrolować tylko, co Mała je, a nie co obie jemy) podawać jej Nutramigen. Ale ponoć to jest okropne w smaku i tak dużego dziecka nie da się już na to przestawić, skoro tak długo jadła moje...
No i ogólnie to mnie najbardziej zasmuciło.. Bo ja już jestem zmęczona tym karmieniem i tymi znakami zapytania, co mogę, co nie mogę. Zdecydowanie uczula ją coś jeszcze niż tylko mleko. Jak przez pół dnia ma bledsze plamki, to potem znowu coś wyskoczy :/

A ja często nie mogę się powstrzymać - szczególnie, że nie wiem do końca czy coś ją uczula. Tylko mleko jest pewniakiem. Tak niby staram się sama nie jeść i jej nie podawać najczęstszych alergenów... Ale różnie to bywa. Już mi nawet teściowa robiła pączki na samym żółtku (i kotlety w samym żółtku panierowała :P), ale w środku były wiśnie, które też mogły dać efekt wiadomo jaki :/ A ja nie mogłam się powstrzymać dopóki się nie skończyły...... Już zupę zabielała zasmażką na smalcu, a nie śmietaną z mąką, ale następnego dnia zrobiła żurek, normalnie zabielany, a był tak pyszny, ze nie mogłam się powstrzymać... Chyba najbardziej przed pomidorami się broniłam (nie wiem czemu), a mają swoje i jak M. jadł kanapki to tylko mi ślinka ciekła, bo ja takie suchmelce z wędlina tylko....

No po prostu nie wiem jak to ogarnąć, żeby znaleźć te alergeny atakujące moją córeczkę...

Najgorsze, że ciągle czuję, że POWINNAM już przestać karmić, tylko co u licha dać jej zamiast tego?? Muszę poszperać, bo zapytać nie mam kogo :( O ile przez cały czas karmienia, przez ten cały czas wszystkich problemów ciągle czułam, że karmić POWINNAM i CHCĘ. To teraz na odwrót....

Jestem zbyt niepokorna z tym swoim jedzeniem... Teraz też nam się szykuje wypad - całą wielka rodzinką (miała nawet jechać mama, ale chemia przesunęła jej się o tydzień i będzie zbyt słaba, żeby jechać teraz.... :( ) i będzie wspólne gotowanie, no i weź. Będą wspólne obiady i choć teoretycznie wszyscy wiedzą, że ja nic mlecznego. To bardzo prawdopodobne, że trafi się gdzieś śmietana... albo co... Albo pomidor... I co? mam se sama jeść nie wiadomo co czy dać listę najczęstszych alergenów, żeby bez tego robili! Masakra...

Masakra, bo ja nie umiem odmawiać, gdy to ktoś gotuje czy mi proponuje. Mimo, że staram się mówić co i jak, ale wydaje mi się, że gdy podziękuję to wyjdę na kogoś kto wybrzydza i że w ogóle jestem nieuprzejma (ale dziwna jestem, co?).

I tak się zmagam z tymi dylematami. Ciągle siedzą mi w głowie dlatego to tu napisałam...

Mam plan teraz taki. Wydrukować sobie te najczęstsze alergeny i kategorycznie nic nie podawać nic z tego co tam będzie. Ani jej ani sobie. I wtedy zobaczyć co się stanie. Tylko czy dam radę, skoro teraz tak nieudolnie mi wychodzi odmawianie sobie.... Ale i jej, bo jak patrzy tak tymi oczętami na owocek jakiś to choć troszeczkę chcę jej uszczknąć... Tak się cieszyć, że poznaje nowy smak, tak patrzeć jak jej smakuje...

No nie umiem... nie umiem póki co radzić sobie z tą jej alergią... I ze swoim łakomstwem...

sobota, 10 sierpnia 2013

Zabawa, na którą nigdy miałam się nie skusić :P

O mamo! M. pojechał z Poziomą i teściową na zakupy, a ja miałam posprzątać, weszłam na chwilę i zostanę dłużej :P:P:P
To przez Tą z żebra :P:P Trafiła mnie, a ja jej uległam :)

1. Bardzo siebie lubię i uważam, że jestem super, bo ... (:D:D stwierdzenia, że to nieprawda nie przyjmuję:))

(zostawiam to na koniec:P)

(wróciłam do pytania):
...jestem inteligentna, a to bardzo podnieca mojego męża :D
2. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
Nie wierzę. Tzn. mój mąż jest moim przyjacielem. Więc nie uważam, że mógłby być inny finał z takiej przyjaźni... Chociaż właśnie u nas plany były takie, że na przyjaźni się skończy;-) No chyba, że bym tak wspaniale rozumiała się z facetem, którego pociągają tylko inni faceci :P:P A tak poważnie, to w małżeństwie byłoby to na pewno nie wskazane nawet. Ja mam męża po to, żeby mu się zwierzać, ze swoich problemów, a nie innemu - bo inaczej nie ma opcji - oddalamy się od siebie! Jak się mają ludzie przyjaźnić to małżeństwo z małżeństwem. Uważam, że w dorosłym życiu damsko-męska przyjaźń nie służy. A na pewno tak byłoby w moim przypadku.
Ktoś spyta, a jak mam problem z mężem? Po pierwsze, także trzeba szukać pomocy we wspólnej rozmowie!!! Kto lepiej rozwiąże nasze problemy, jak nie my sami??
3. Gdybym przez jeden dzień mogła być kimś innym, byłabym... ponieważ... ;)
(Nie wiem czemu to mi pierwsze przyszło na myśl...) ... znaną blogerką modową, ponieważ cieszyłabym się z miliona pozytywnych komentarzy, jak ja to się ładnie ubieram i jaka fajna jestem i śliczna. Hahahaha 
4. Gorzej jest żałować, że coś się zrobiło, czy żałować, że się nie zrobiło?
Gorzej żałować, że coś się zrobiło, bo prawdopodobnie będzie to prześladować przez całe życie - w negatywny sposób. A żałując, że czegoś się nie zrobiło brzmi... bardziej pozytywnie i jesli jest to dobre być może nadarzy się szansa, by to zrobić... :)
5. Najbardziej denerwuje mnie...
... gdy M. otwiera szafki i praktycznie nigdy ich nie zamyka.
A w szerszym aspekcie - to chamstwo ludzi, z którym na co dzień się spotykamy.
6. Piosenka, z którą wiążą się jakieś szczególne wspomnienia ...
Czasy LO. Led Zeppelin "A stairway to heaven". Ona trwa ponad 8 min :) Nigdy tego nie zapomnę. Na jakimś disco poprosił mnie do tańca taki jeden, w którym kochałam się chyba z rok (oczywiście wcześniej). Jacie, najdłuższe 8 min w moim życiu, chyba wchodziłam wtedy po tych schodach do nieba  :) O dziwo z moim M. nie kojarzy mi się żadna szczególna piosenka :)
7. W ludziach najbardziej imponuje mi...
...że są pewni siebie, mają pasje i czas by je realizować, przez co są szczęśliwsi.
8. Czuję, że żyję, kiedy...
...jestem szczęśliwa, nie czuję żadnych trosk, jadę na rowerze i czuję wieczorny zapach majowych drzew.
9. Mój najdziwniejszy/najgłupszy nawyk to...
... czytanie/oglądanie gazet zawsze od końca.
10. Mój wymarzony dom będzie ...
...zawsze posprzątany, będzie w nim miejsce na wszystko (a nie na pierwszej lepszej półeczce - bo było miejsce), dzieci będą miały swoje pokoje, a ja oprócz sypialni będę mieć salon z miękką, skórzaną i wygodną sofą i małym kawowym stolikiem :P
11. Moja pierwsza randka była...
...dziwna :P I chyba jej jakoś szczególnie nie pamiętam. Bo dla mnie nie są bardzo przyjemne i ekscytujące te chwile, gdy się tak trzeba do siebie skradać. Wolę, gdy jesteśmy siebie pewni i możemy się całować bez przeszkód i ograniczeń ;-)
Ale ogólnie śmieszne było to, że każde tylko muśnięcie się wywoływało podniecenie... :)

Pytań nie wymyślam, bo i tak nie miałabym komu ich zadedykować :) ;) Wszyscy ujawnieni czytacze mojego bloga już się bawią, bądź nie chcą ;)

piątek, 9 sierpnia 2013

Kobieta.

Na wczasingu w obcym mieście, gdzie właściwie mało kogo się zna, czasem łatwiej się zaniedbać... Więc taka trochę w wiejskim klimacie (bo oto odwiedzamy i pomagamy nawet w żniwach) wyszłam dziś wieczorem na miasto. Z M. i z Poziomą. Włos nie pierwszej świeżości, ubranie.. hm.. generalnie można by się bardziej postarać - ale to tylko na chwilkę, żeby razem pobyć odmienić sobie wieczór. Więc co było: hyc hyc i idziemy!

A tu M. dzwoni po mego byłego - tego, co był świadkiem na naszym ślubie, bo właśnie kolo niego przechodzimy. Żeby tak ot razem pospacerować, pogadać...

A ja? Od telefonu przeglądam się w każdej witrynie sklepowej. "O mamo jak ja wyglądam?" Gdy on przychodzi, ja milcząca, schowana za M., niby bawiąca się z Młodą, co w końcu zresztą zostało zauważone; że się nie odzywam!

I tak sobie teraz myślę.. Jakie to we mnie straszne, że nie zależy mi, by zawsze Mężowi się podobać, żeby on miał na co popatrzeć, tylko lecę jak durna. Byle jak. Ile razy w domu jest się byle jak! Nie mówię, by suknie wieczorowe nakładać, ale można by po prostu fleją nie być...

Jakieś spotkanie - i żeby czasem były nie pomyślał, że ja zbrzydłam (:P), tylko nadal niech żałuje, co stracił (hehehe). Choć zaraz pomyślałam jakie to okropne, że tak przed tamtym chciałam się podobać...

A M. właśnie wtedy, kiedy czułam się taka byle jaka i przez to bardzo niepewna, mówi do byłego (już nie ważne w jakim kontekście), że jego żona to najpiękniejsza na  świecie..... (Nawet taka jak dziś?)

...dzięki, że mnie kochasz i jestem dla Ciebie piękna, choć nie zawsze umiem się o to postarać...


czwartek, 8 sierpnia 2013

Jest... dobrze :)

Wypadałoby coś napisać... I mam chwilę czasu, ale upał jest tak nieziemski, że nie jestem w stanie się skupić nad niczym, co warte byłoby przeczytania... Mam nadzieję, że czas ten rychło nadejdzie.

Piję kawę bez mleka, która mi smakuje. To chyba dobrze? :) I  w ogóle znowu jesteśmy u teściów, a Zuz już wyszedł TAMTEN ząb, więc też jest... dobrze! :)

A my.. nadal nie jesteśmy normalni :))))


wtorek, 30 lipca 2013

Jeszcze wierzę w lepszych nas.....

Jakiś niedobry czas ostatnio... Bardzo....  Jestem w domu z M. czyli praktycznie nie zostaje sama z Małą, a mimo to jest ciągle nie tak :/ Ciągle brak mi sił i pozytywnego myślenia.

To jeśli u nas teraz taki chaos, to co będzie od października??? Kiedy to ja wracam do pracy?? Przecież my tu zginiemy z braku czasu i zorganizowania!!!!!!! Jestem poważnie przerażona samą sobą....

Chociaż dziś w głowie huczy mi piosenka, którą to zobaczyłam w tv jakoś przed 6.00, kiedy już na dobre bawiłam się z Zuz (bo jak tu spać w takie upały? prawda Zuziu?).




I ciągle wierzę, że następny dzień będzie już lepszy... Że kawa bez mleka będzie smakować, że będę miała energię, a nie oczy na zapałkach, że wreszcie upiekę te bułeczki bez mleka i jajek, że znikną te Zuzine plamki alergiczne, że będzie Zuzi smakować moje gotowanie tak jak to ze słoiczka, że przestanie się budzić o 4.00, że, że, że......

....że przestanę narzekać i wezmę się w garść!

sobota, 27 lipca 2013

Ale... alergia....

Ostatnimi dniami chodzę trochę podłamana.. Za chwilę patrzę na moją cudowną córeczkę, która właśnie huśta się na domowej huśtawce, trochę patrzy jak krzątamy się z M. po kuchni przygotowując obiad, a trochę już jest w krainie snów (wygląda bosko będąc taką spokojną) i łzy radości napływają mi wtedy do oczu, przepełnia mnie w sercu ogromne ciepło...

Ale... za chwilę przypomina mi się smutek... Może to i nic strasznego, ale mnie trochę przeraża, bo ja czasem mam wrażenie, że z trudnością radzę sobie jako młoda matka - kucharka dla dziecka... A tu wychodzi na to, że muszę żywić małego alergika....

Na początku były bolące brzuszki. nie wiadomo na co. W pewnym momencie nie jadłam już nic z mlekiem, ona trochę urosła... Było lepiej. Ja za jakiś czas nieśmiało zaczęłam pić kawę z mlekiem, jeść ser... Reakcji nie było. :)

Potem... rozszerzanie diety! I zaczęło się. Uczulenie na wszystkie pierwsze produkty. Co jej nie dawałam czerwone poliki, brakowało mi pomysłów... Dynia z ziemniaczkami i kaszka na moim mleku... Rzadka nie chcąca zgęstnieć :/  A potem jakoś nieśmiało wracałam do tego, co uczulało i o dziwo reakcji nie zauważałam! Owszem nie umiałam tak 100% restrykcyjnie podawać wszystko po ociupince, czekać tydzień czy dłużej (i może dlatego teraz jestem w lesie). Generalnie miałam takie 2-3 miesiące gdy myślałam, że już wszystkie alergie przeszły, że szybciutko wyrosła! Owszem, te najbardziej znane uczulające zastanowiłam się dwa razy zanim dałam, albo dałam za piątym razem od możliwości/propozycji kogoś. Najbardziej mnie ucieszyło, gdy dawałam jej kaszki z mm i nie było reakcji (na początku bywały, ale też za którąś próbą zniknęły). Potem jogurciki, deserki mleczne...

Aktualnie? Poziomka je chętnie. A bywało też z tym różnie. Teraz jak smaczne to szamie:) Ale zaczęły się czerwone plamki.... Na szyi, w zgięciu łokcia i kolana i brzydkie kupki... Wyeliminowałam wszystkie owoce.  Bo myślałam, że może jakiś sezonowy? Zupki niby i może to być jakieś warzywo... Ale... Obawiam się, że jednak mleko....... Mleko, z którego najbardziej się cieszyłam, że jednak jest OK.
Ja to chyba niedługo przestanę ją karmić, to jakoś przeżyję... Ale co z nią? Z kaszkami i wszystkim innym, co miała do tej pory za posiłek? Jakoś boję się, że nie umiem tego ogarnąć...

Dzisiaj zakupię ten jakiś taki produkt bez laktozy, co też się do niego wodę tylko dodaje i będę podawać zamiast kaszki. Zobaczymy czy plamki znikną. Sama oczywiście też zero mleka... Chociaż już mi ciężko jak pomyślę, że znowu mam się przestawić, żeby tak bardzo uważać... A Mała ssie już właściwie tylko o 4.00-5.00 jak się przebudzi (nazwijmy to: nad ranem).

Póki co nie jest niby źle. Ale gdzieś zaczęłam czytać jak należy postępować jak ma się w domu małego alergika i trochę mnie to przeraża Może jednak nie będzie tak źle... Może to tylko niektóre produkty, z których prędzej czy później wyrośnie... Najgorzej teraz szukać.. Błądzić po omacku. Bo jak wykluczę jedno, a to nic nie zmieni, to wcale nie znaczy przecież, że na to nie jest uczulona - po prostu może uczula coś jeszcze! To jest chyba najgorsze... Te niewiadome... Bo uczulać może wszystko. A ja do głowy od razu wkładam sobie najgorsze :/

Boże pomóż mi być bardziej ogarniętą!!!!

A na koniec: efekt bliźniaczy. Moja siostra ma córkę 3 tyg starszą wszystko jedząca oczywiście. A one są tu dość często, więc czasem się śmieję, że Małe wychowują się jak bliźniaczki. Czasem to nawet kupujemy im takie same ubranka i w tym samym czasie ubieramy. Tak dla śmiechu :) i cykamy fotki. No i jak się razem widzimy, to często mają możliwość jedzenia tego samego. A teraz.. znowu muszę, ciągle: nie, tego moja nie może, bo może ją uczula; nie, tego też nie bo ma mleko. Serki, duperki, jogurciki, jajeczka, pirdeczka, ciasteczka... Ta będzie jeść, a moja (razem ze mną) będzie się na nią patrzeć.
Skończą się wszystkie wyjścia z posiłkiem w formie jogurciku - który cyk - otwierasz i podajesz gdziekolwiek jesteś...

No.... to pożaliłam się..

sobota, 20 lipca 2013

Planowanie.

Ktoś powiedział: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to zaplanuj sobie życie.", Pozioma chyba podsłuchała i ma dobry ubaw jak chcę/chcemy coś sobie zaplanować.... I nie ma co tu mówić o dalekosiężnych planach... Mówię o najbliższym dniu, godzinie... To jest właśnie to, co wywróciło moje życie do góry nogami, to, czego nie potrafię do końca pojąć, że to nie ja decyduję. Tylko ona.

Bo można planować sielski czas po powrocie do domu - szczególnie, gdy widzi się prze-szczęśliwą córkę, która ujrzała własny dom, własne zabawki... (a można by mówić; co takie małe rozumie? co mu za różnica czy jest tam czy tu? jest. kolosalna!) I nagle okazuje się, że w nocy dostaje gorączki i ma ja przez kolejny dzień i kolejną noc i choć zbijana lekiem, to nie sprawia, że humor Zuz należy do najlepszych... Można zaplanować sobie trochę wolnego czasu - ot choćby po to, żeby napisać post, podczytać innych, ale ona nie chce w takich chwilach, ani do M. ani do kogo innego... Można również planować dawkę wieczornej miłości dla męża - bo ona przecież praktycznie w dzień nie spała, to padnie jak mucha - ale okazuje się, że daje popalić i wieczorem, a potem to ja dostaje mega nerwa, który w połączeniu ze zmęczeniem sprawia, że mówię "dobranoc", odwracam się tyłem i śpię... Więc może chociaż noc? Przespana. Kiedyś ona wreszcie musi odpocząć, po tych gorączkach, po niespaniu w dzień! Gdzie tam... Budzimy się o 3.30 i płaczemy (prawie razem) do przed 5.00. Co prawda w tym aspekcie trochę pomogłam ja. Jako, że już praktycznie w nocy nie ssie. nie chciałam powracać do złego schematu i usypiałam bez.. Ale już nieraz tak było i rzadko są takie akcje jak dziś w nocy!

Tak więc można planować z nią wiele rzeczy. Ze ładnie zje posiłek i będzie parę godzin spokoju, i wtedy przychodzi taki dzień że zamartwiasz się co jej dać, bo tego i tamtego nie chce... Można planować czas, bo przecież zaraz pójdzie na drzemkę. A ona śpi wtedy 15 min. nawet wyjazd do sklepu nie wyszedł wczoraj taki jaki miał wyjść... Bo plan był, że zaśnie w samochodzie i nie będzie potem marudna...

Plany.. Na jak długo muszę o nich zapomnieć?



P.S. Dopiero teraz odsypia te ostatnie dni. Dochodzi 10.00 a ona dalej śpi. Po nocnej akcji obudziła się przed 8.00. Zjadła mleka od mami. I dalej śpi. jakieś pół godziny temu znowu się przebudziła, ale znów padła buzią na pościel i wciąż śpi... To może ja pójdę przygotowywać śniadanie.... A pokomentuje, kiedy indziej, ale nie wiem kiedy.....
O. Wstała. :) Jednak śniadanie with córka.

wtorek, 16 lipca 2013

Jak to z nami było... Uwaga. Powieść ;-)

Tą historię mało kto zna... Może nie jest tak, że nie ma się czym chwalić, ale jakoś tak jest pewien niesmak... Pewna nutka smutku i żalu... Są pewne niedomówienia i znaki zapytania... I ostatnio jakoś to mi znowu siedzi w głowie. A że tu jestem anonimowa... To mogę poukładać swoje myśli...

G. poznałam wieki temu. Razem jeździłyśmy na oazy. Byłyśmy z różnych miast, na początku nie zwracałyśmy na siebie uwagi, ale po kilku latach znalazłyśmy wspólny język. I jak popatrzę w przeszłość, to raczej jest tak, że ludzie wybierali mnie... Ja dałam się wybrać. Nie grymasiłam znajomościami, przyjaźniami. Z jednymi czułam się jak równy z równym, z innymi - czułam się dumna, że chcą się ze mną kolegować, a jak już nazywali mnie przyjaciółką.... To ohoho! :-)
G. była trochę zbuntowana :) Paliła papierosy jako nastolatka i na oazie biegałyśmy obie nad rzeczkę, gdzie ona fajczyła przez patyczki, żeby nie było czuć. Hehehe. A potem guma miętowa i można wracać. Ja byłam zawsze grzecznym i ułożonym dziecięciem :P Może dlatego, że czułam się wolna, ale i odpowiedzialna za własne czyny. Zaufanie rodziców sprawiało, że nie potrzebowałam próbować tego, co zakazane... No ale nie miałam też potrzeby moralizowania innych. Ich życie, ich wybór. Oby dorośli i zmądrzeli i oby nie było za późno ;-)
Wracając do historii - już nawet nie pamiętam jak często z G. się widywałyśmy. Na pewno często rozmawiałyśmy przez internet. A potem... Wyszło tak, że mój chłopak był z tego samego miasta, to z pewnością sprawiało, że widywałyśmy się częściej. chociażby na wspólnych imprezach. Niebawem poznałam jej chłopaka. Znajomość nie poszła jak po maśle, ale nie było źle. A my gadałyśmy. Zwierzałyśmy się sobie. Jak prawdziwe przyjaciółki. Po roku czy półtora nie byłam już z tamtym. A my coraz starsze i częściej się zapewne spotykałyśmy. Jeździłyśmy do siebie.. Ona na siłę chciała, żebym z jej chłopakiem miała dobry kontakt. A nam to różnie wychodziło. Raz się kłóciliśmy, raz rozmawialiśmy...

GG. To było kiedyś centrum konwersacji :) Ze wszystkimi!

Nadszedł taki czas, że bardzo lubiłam rozmowy i z nią i z nim. On był mądry, ale i zaczepny. Czasem dyskusje nie miały końca. Aż do zdenerwowania się na siebie i znowu nieodzywania :) G. znowu nas godziła i tak parę razy :P
Ale u nich zaczęło się psuć. Ona dalej trochę "szalała", on chciał ja ustawić do pionu. Tu gdzieś ona oszukiwała go, to zaraz on był zły jak ona może. A ja tak pomiędzy nimi.... Schodzili się i rozchodzili. A ja nie widziałam w tym przyszłości i sensu. Bo ileż razy tak można? Bo co brnąć w to, skoro nie mogą się dogadać. Lubiłam ich oboje. Ale widziałam sens tylko jak będą osobno.

I pamiętam jakieś spotkanie z G. Ja nota bene zakochana w takim jednym bez wzajemności. Ona poraniona, trochę bez sensu w życiu. I jej tłumaczę, żeby się nie przejmowała chociaż mną. Bo ja z nim gadam, ale ja bym z nim nie mogła być sorry. Trochę znam jego charakter, jego wady. Także dziękuję. A ona na to, ze jej wisi. Możemy se nawet i być razem.

I czas mijał. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć tego, ile czasu.... Czy miesiące czy tygodnie.. My znowu. Raz na ścieżce wojennej, raz niekończące się rozmowy. A moja mama nie mogła uwierzyć, że to "tylko przyjaciel". Ale ja naprawdę miałam w nim tylko przyjaciela. Ba! Zwierzałam mu się z moich niespełnionych miłości wyżalałam, na podły los kobiet, przez tych facetów. On raz mi przetłumaczał jak to owi "oni" myślą. A raz mi pierdzielił jaka to ja głupia jestem, po co ja się wkręcam itp itd. Z G. kontakt wtedy się trochę urwał. Ona nie bardzo wiedziała czego i kogo w życiu chce. Ja też jej do końca nie potrafiłam zrozumieć. A on to nawet parę razy przyjechał tu.
Ogólnie fajny był. Ale na przyjaciela. Nic więcej nie chciałam. Bo wiedziałam, że z nim nie wytrzymam!!! Ale lubiłam, gdy mówił, że ładnie wyglądam.. Gdy chciał, żebym wysłała mu z Włoch zdjęcie na tle morza i koniecznie, żeby było widać moje niebieskie oczy.... Choć nic od niego nie chciałam - on oczywiście twierdził, że tez nic nie chce - czułam się przy nim kobietą. Nie brzydką. Choć cierpiałam właśnie z powodu miłości platonicznej, a zaraz potem, krótkiej znajomości, która zapewne potrwałaby dłużej, ale przyznał się, że ma żonę.... Sorry mój drogi. To cześć.

Aż pewnego wieczoru napisał takiego smsa, że na początku nie wiedziałam o co mu chodzi, a potem nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. Później się przyznał.... że długo oj długo nie wiedział jak i kiedy coś.... zaproponować.... W każdym bądź razie, zaraz szybki telefon i długa rozmowa. Ej. Weź. No co Ty. Sorry. Po pierwsze nie zrobiłabym tego G., a po drugie sorry, ja z Tobą nie wytrzymam. Ty jesteś bałaganiarz, wiecznie gdzieś biegasz, temperament całkowicie inny od mojego. Fajnie nam się gada. Owszem. Takie samo podejście do życia i w ogóle, ale... Nie... To nie może się udać. A on mnie wtedy pyta czy za parę lat będzie miało znaczenie, co teraz pomyśli G.? Przecież oni już nie są i na pewno nie będą razem...  Generalnie pożegnaliśmy się miło, bo noc już była późna, ale ja nie zostawiłam mu nadziei.

Minęło parę dni, a ja nie mogłam dać sobie rady sama ze sobą... Zaczęłam wyobrażać sobie nas razem. Zaczęłam sobie uświadamiać, że ktoś chce mnie pokochać!!! Ale w głowie ciągle krążyła mi G., z która teraz w ogóle nie miałam kontaktu. Nawet nie było jak z nią o tym pogadać no i  w ogóle co powiedzieć? Ale przecież... Sama kiedyś dała przyzwolenie... Ale wtedy ja śmiałam jej się z tego w twarz... Myśli o nim nie dawały mi spokoju coraz bardziej. Historię znała moja siostra, dwóch kapucynów. Wszyscy oni znali całą naszą trójkę. Nie widzieli w tym nic złego. Taka kolej losu. Ot co. A ja  w końcu przed Najświętszy Sakrament... I mówię w końcu tak. Panie Jezu, mówisz: po owocach poznacie, więc proszę Cię, jak mamy być razem, jak nikogo nie skrzywdzę, niech nam się jakoś to wszystko układa. Ja już nie mogę. Muszę spróbować!

I tak się oto zaczęło... Przyjazdy, spotkania... Pierwsze dotknięcia i pocałunki, że aż wszystko drżało, a ciało wysyłało sygnały gotowości... Ale co z G.? Kto jej powie? Jak? On nie miał z nią już za bardzo kontaktu, ja też... Ale w końcu napisałam... Nie wiem czemu, ale bardzo ogólnego i chyba nawet oschłego maila. I nie wiem czemu... Myślałam, że zrobiłam to jak najdelikatniej potrafiłam.... Cóż, pamiętam, że odpisała mi, ze wiedziała, że tak będzie, ale zrobiliśmy to po chamsku, poza nią, zamiast od razu powiedzieć. A co z naszą przyjaźnią? Już nigdy mi nie zaufa. NIGDY.

I cóż... Widzę ciągle w tym wszystkim swoją winę. Ale wtedy był tak dziwny czas. Wszystko spadło tak nagle, dzień pędził za dniem. Z nią nie mieliśmy dobrego kontaktu.... I wyszło jeszcze na to, że ją okłamywałam, mówiąc wtedy, ze ja z nim to nic.... A  ja naprawdę wtedy byłam czysta jak łza. :-)

Życie toczyło się dalej. Spieprzyłam przyjaźń to fakt. To tak naprawdę do tej pory mnie męczy... I z czasem... jest jakoś między mną a G. lepiej. Rozmawiamy... niby normalnie... Choć wciąż mam w myśli jej słowa, które kiedyś powiedziała, że owszem postara się rozmawiać normalnie, ale nigdy nie będzie jak wcześniej.... A ja... czekałam na te owoce, które miały mnie utwierdzić, że wtedy, 6 grudnia, podjęłam dobrą decyzję....
G. w końcu miała nowego faceta. I z nim przychodziło do niej szczęście, a ja już widziałam iskierkę nadziei. Czułam, że może to już te owoce? Że może się pogodzimy? W miedzy czasie nasz ślub, ale nie zdecydowała się przyjść. Stwierdziła, że jeszcze nie jest na to gotowa... A potem życie. Sielanka :) Ja. M. I nasze wady :) Ja, te jego przepracowałam sobie w główce zanim zdecydowałam się na cokolwiek. Zastanowiłam się czy da się jakoś je wpleść w moje życie. I stwierdziłam się da ;-) Choć do tej pory mi wypomina, jak to mu mówiłam, że nam się na pewno nigdy nie uda...
No.. a potem ten okres pragnienia dziecka i jego brak... Wtedy przebłyskiwała mi myśl... Ocho... To byłby prawdziwy owoc, który dojrzał na właściwej decyzji. Więc może jednak... Popełniliśmy błąd. A może to "przez nią" nie możemy mieć dzidziusia... A przecież ona coraz szczęśliwsza, zaręczyli się. Planują ślub... A i dzięki temu nasz kontakt coraz lepszy, coraz mniej sztuczny, a prawdziwszy....

I nagle................. Jest upragniona ciąża. :))))) Wtedy trochę wszystko ze mnie opadło. Chyba jednak wszystko się teraz ułoży. teraz mogę cieszyć się naszym szczęściem!!!! A dopełnieniem tego było, coś, co można nazywać małym cudem......... Pozioma urodziła się w dzień ślubu G. Dokładnie tego samego dnia!!!! Chyba już mogę spokojnie napisać, że po owocach poznałam. Nasza miłość miała istnieć. Miała się narodzić i właśnie się spełnia w Maleństwie....

Uffff... jak dobrnęliście dotąd wiecie już wszystko. A ja pisząc to trzema podejściami znów wszystko sobie przypomniałam... A czemu to do mnie wróciło? Bo będąc tu, na "wczasingu" u teściów znów się z nią widziałam. Rozmawiałyśmy jakby nigdy nic. Jakbyśmy widziały się wczoraj. Ona szczęśliwa mężatka. Zachwycona Poziomką. Rozmowy o tym o tamtym.... A mi... wciąż ciśnie się na usta: "Czy miedzy nami może być jak wcześniej? Czy wierzysz mi, że nie miałam złych intencji? Czy wierzysz mi, że szczęście Twoje i moje odnalazło się we właściwym miejscu?"

Bo ciągle brakuje mi tej jednej poważnej rozmowy... Na którą nie odważę się pewnie na żywo.... Ale muszę się odważyć. By wszystko sobie wyjaśnić i odzyskać przyjaciela...

P.S. Żeby dorzucić jeszcze smaczek. Przypomniało mi się jeszcze jedno ;-) Na naszym ślubie, świadkiem ze strony M. był mój pierwszy, były. :) Oni się tu jako tako kumplowali. A my się Ładnie rozstaliśmy. I ja nigdy nie czułam do niego złości, żal pewnie przez jakiś zcas był, bo to on zdecydował o finiszu... Z nim też się widzieliśmy. On szuka i błądzi ;-) Aktualnie sam. I patrzył z taką tęsknotą na tą naszą córeczkę....