wtorek, 30 lipca 2013

Jeszcze wierzę w lepszych nas.....

Jakiś niedobry czas ostatnio... Bardzo....  Jestem w domu z M. czyli praktycznie nie zostaje sama z Małą, a mimo to jest ciągle nie tak :/ Ciągle brak mi sił i pozytywnego myślenia.

To jeśli u nas teraz taki chaos, to co będzie od października??? Kiedy to ja wracam do pracy?? Przecież my tu zginiemy z braku czasu i zorganizowania!!!!!!! Jestem poważnie przerażona samą sobą....

Chociaż dziś w głowie huczy mi piosenka, którą to zobaczyłam w tv jakoś przed 6.00, kiedy już na dobre bawiłam się z Zuz (bo jak tu spać w takie upały? prawda Zuziu?).




I ciągle wierzę, że następny dzień będzie już lepszy... Że kawa bez mleka będzie smakować, że będę miała energię, a nie oczy na zapałkach, że wreszcie upiekę te bułeczki bez mleka i jajek, że znikną te Zuzine plamki alergiczne, że będzie Zuzi smakować moje gotowanie tak jak to ze słoiczka, że przestanie się budzić o 4.00, że, że, że......

....że przestanę narzekać i wezmę się w garść!

sobota, 27 lipca 2013

Ale... alergia....

Ostatnimi dniami chodzę trochę podłamana.. Za chwilę patrzę na moją cudowną córeczkę, która właśnie huśta się na domowej huśtawce, trochę patrzy jak krzątamy się z M. po kuchni przygotowując obiad, a trochę już jest w krainie snów (wygląda bosko będąc taką spokojną) i łzy radości napływają mi wtedy do oczu, przepełnia mnie w sercu ogromne ciepło...

Ale... za chwilę przypomina mi się smutek... Może to i nic strasznego, ale mnie trochę przeraża, bo ja czasem mam wrażenie, że z trudnością radzę sobie jako młoda matka - kucharka dla dziecka... A tu wychodzi na to, że muszę żywić małego alergika....

Na początku były bolące brzuszki. nie wiadomo na co. W pewnym momencie nie jadłam już nic z mlekiem, ona trochę urosła... Było lepiej. Ja za jakiś czas nieśmiało zaczęłam pić kawę z mlekiem, jeść ser... Reakcji nie było. :)

Potem... rozszerzanie diety! I zaczęło się. Uczulenie na wszystkie pierwsze produkty. Co jej nie dawałam czerwone poliki, brakowało mi pomysłów... Dynia z ziemniaczkami i kaszka na moim mleku... Rzadka nie chcąca zgęstnieć :/  A potem jakoś nieśmiało wracałam do tego, co uczulało i o dziwo reakcji nie zauważałam! Owszem nie umiałam tak 100% restrykcyjnie podawać wszystko po ociupince, czekać tydzień czy dłużej (i może dlatego teraz jestem w lesie). Generalnie miałam takie 2-3 miesiące gdy myślałam, że już wszystkie alergie przeszły, że szybciutko wyrosła! Owszem, te najbardziej znane uczulające zastanowiłam się dwa razy zanim dałam, albo dałam za piątym razem od możliwości/propozycji kogoś. Najbardziej mnie ucieszyło, gdy dawałam jej kaszki z mm i nie było reakcji (na początku bywały, ale też za którąś próbą zniknęły). Potem jogurciki, deserki mleczne...

Aktualnie? Poziomka je chętnie. A bywało też z tym różnie. Teraz jak smaczne to szamie:) Ale zaczęły się czerwone plamki.... Na szyi, w zgięciu łokcia i kolana i brzydkie kupki... Wyeliminowałam wszystkie owoce.  Bo myślałam, że może jakiś sezonowy? Zupki niby i może to być jakieś warzywo... Ale... Obawiam się, że jednak mleko....... Mleko, z którego najbardziej się cieszyłam, że jednak jest OK.
Ja to chyba niedługo przestanę ją karmić, to jakoś przeżyję... Ale co z nią? Z kaszkami i wszystkim innym, co miała do tej pory za posiłek? Jakoś boję się, że nie umiem tego ogarnąć...

Dzisiaj zakupię ten jakiś taki produkt bez laktozy, co też się do niego wodę tylko dodaje i będę podawać zamiast kaszki. Zobaczymy czy plamki znikną. Sama oczywiście też zero mleka... Chociaż już mi ciężko jak pomyślę, że znowu mam się przestawić, żeby tak bardzo uważać... A Mała ssie już właściwie tylko o 4.00-5.00 jak się przebudzi (nazwijmy to: nad ranem).

Póki co nie jest niby źle. Ale gdzieś zaczęłam czytać jak należy postępować jak ma się w domu małego alergika i trochę mnie to przeraża Może jednak nie będzie tak źle... Może to tylko niektóre produkty, z których prędzej czy później wyrośnie... Najgorzej teraz szukać.. Błądzić po omacku. Bo jak wykluczę jedno, a to nic nie zmieni, to wcale nie znaczy przecież, że na to nie jest uczulona - po prostu może uczula coś jeszcze! To jest chyba najgorsze... Te niewiadome... Bo uczulać może wszystko. A ja do głowy od razu wkładam sobie najgorsze :/

Boże pomóż mi być bardziej ogarniętą!!!!

A na koniec: efekt bliźniaczy. Moja siostra ma córkę 3 tyg starszą wszystko jedząca oczywiście. A one są tu dość często, więc czasem się śmieję, że Małe wychowują się jak bliźniaczki. Czasem to nawet kupujemy im takie same ubranka i w tym samym czasie ubieramy. Tak dla śmiechu :) i cykamy fotki. No i jak się razem widzimy, to często mają możliwość jedzenia tego samego. A teraz.. znowu muszę, ciągle: nie, tego moja nie może, bo może ją uczula; nie, tego też nie bo ma mleko. Serki, duperki, jogurciki, jajeczka, pirdeczka, ciasteczka... Ta będzie jeść, a moja (razem ze mną) będzie się na nią patrzeć.
Skończą się wszystkie wyjścia z posiłkiem w formie jogurciku - który cyk - otwierasz i podajesz gdziekolwiek jesteś...

No.... to pożaliłam się..

sobota, 20 lipca 2013

Planowanie.

Ktoś powiedział: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to zaplanuj sobie życie.", Pozioma chyba podsłuchała i ma dobry ubaw jak chcę/chcemy coś sobie zaplanować.... I nie ma co tu mówić o dalekosiężnych planach... Mówię o najbliższym dniu, godzinie... To jest właśnie to, co wywróciło moje życie do góry nogami, to, czego nie potrafię do końca pojąć, że to nie ja decyduję. Tylko ona.

Bo można planować sielski czas po powrocie do domu - szczególnie, gdy widzi się prze-szczęśliwą córkę, która ujrzała własny dom, własne zabawki... (a można by mówić; co takie małe rozumie? co mu za różnica czy jest tam czy tu? jest. kolosalna!) I nagle okazuje się, że w nocy dostaje gorączki i ma ja przez kolejny dzień i kolejną noc i choć zbijana lekiem, to nie sprawia, że humor Zuz należy do najlepszych... Można zaplanować sobie trochę wolnego czasu - ot choćby po to, żeby napisać post, podczytać innych, ale ona nie chce w takich chwilach, ani do M. ani do kogo innego... Można również planować dawkę wieczornej miłości dla męża - bo ona przecież praktycznie w dzień nie spała, to padnie jak mucha - ale okazuje się, że daje popalić i wieczorem, a potem to ja dostaje mega nerwa, który w połączeniu ze zmęczeniem sprawia, że mówię "dobranoc", odwracam się tyłem i śpię... Więc może chociaż noc? Przespana. Kiedyś ona wreszcie musi odpocząć, po tych gorączkach, po niespaniu w dzień! Gdzie tam... Budzimy się o 3.30 i płaczemy (prawie razem) do przed 5.00. Co prawda w tym aspekcie trochę pomogłam ja. Jako, że już praktycznie w nocy nie ssie. nie chciałam powracać do złego schematu i usypiałam bez.. Ale już nieraz tak było i rzadko są takie akcje jak dziś w nocy!

Tak więc można planować z nią wiele rzeczy. Ze ładnie zje posiłek i będzie parę godzin spokoju, i wtedy przychodzi taki dzień że zamartwiasz się co jej dać, bo tego i tamtego nie chce... Można planować czas, bo przecież zaraz pójdzie na drzemkę. A ona śpi wtedy 15 min. nawet wyjazd do sklepu nie wyszedł wczoraj taki jaki miał wyjść... Bo plan był, że zaśnie w samochodzie i nie będzie potem marudna...

Plany.. Na jak długo muszę o nich zapomnieć?



P.S. Dopiero teraz odsypia te ostatnie dni. Dochodzi 10.00 a ona dalej śpi. Po nocnej akcji obudziła się przed 8.00. Zjadła mleka od mami. I dalej śpi. jakieś pół godziny temu znowu się przebudziła, ale znów padła buzią na pościel i wciąż śpi... To może ja pójdę przygotowywać śniadanie.... A pokomentuje, kiedy indziej, ale nie wiem kiedy.....
O. Wstała. :) Jednak śniadanie with córka.

wtorek, 16 lipca 2013

Jak to z nami było... Uwaga. Powieść ;-)

Tą historię mało kto zna... Może nie jest tak, że nie ma się czym chwalić, ale jakoś tak jest pewien niesmak... Pewna nutka smutku i żalu... Są pewne niedomówienia i znaki zapytania... I ostatnio jakoś to mi znowu siedzi w głowie. A że tu jestem anonimowa... To mogę poukładać swoje myśli...

G. poznałam wieki temu. Razem jeździłyśmy na oazy. Byłyśmy z różnych miast, na początku nie zwracałyśmy na siebie uwagi, ale po kilku latach znalazłyśmy wspólny język. I jak popatrzę w przeszłość, to raczej jest tak, że ludzie wybierali mnie... Ja dałam się wybrać. Nie grymasiłam znajomościami, przyjaźniami. Z jednymi czułam się jak równy z równym, z innymi - czułam się dumna, że chcą się ze mną kolegować, a jak już nazywali mnie przyjaciółką.... To ohoho! :-)
G. była trochę zbuntowana :) Paliła papierosy jako nastolatka i na oazie biegałyśmy obie nad rzeczkę, gdzie ona fajczyła przez patyczki, żeby nie było czuć. Hehehe. A potem guma miętowa i można wracać. Ja byłam zawsze grzecznym i ułożonym dziecięciem :P Może dlatego, że czułam się wolna, ale i odpowiedzialna za własne czyny. Zaufanie rodziców sprawiało, że nie potrzebowałam próbować tego, co zakazane... No ale nie miałam też potrzeby moralizowania innych. Ich życie, ich wybór. Oby dorośli i zmądrzeli i oby nie było za późno ;-)
Wracając do historii - już nawet nie pamiętam jak często z G. się widywałyśmy. Na pewno często rozmawiałyśmy przez internet. A potem... Wyszło tak, że mój chłopak był z tego samego miasta, to z pewnością sprawiało, że widywałyśmy się częściej. chociażby na wspólnych imprezach. Niebawem poznałam jej chłopaka. Znajomość nie poszła jak po maśle, ale nie było źle. A my gadałyśmy. Zwierzałyśmy się sobie. Jak prawdziwe przyjaciółki. Po roku czy półtora nie byłam już z tamtym. A my coraz starsze i częściej się zapewne spotykałyśmy. Jeździłyśmy do siebie.. Ona na siłę chciała, żebym z jej chłopakiem miała dobry kontakt. A nam to różnie wychodziło. Raz się kłóciliśmy, raz rozmawialiśmy...

GG. To było kiedyś centrum konwersacji :) Ze wszystkimi!

Nadszedł taki czas, że bardzo lubiłam rozmowy i z nią i z nim. On był mądry, ale i zaczepny. Czasem dyskusje nie miały końca. Aż do zdenerwowania się na siebie i znowu nieodzywania :) G. znowu nas godziła i tak parę razy :P
Ale u nich zaczęło się psuć. Ona dalej trochę "szalała", on chciał ja ustawić do pionu. Tu gdzieś ona oszukiwała go, to zaraz on był zły jak ona może. A ja tak pomiędzy nimi.... Schodzili się i rozchodzili. A ja nie widziałam w tym przyszłości i sensu. Bo ileż razy tak można? Bo co brnąć w to, skoro nie mogą się dogadać. Lubiłam ich oboje. Ale widziałam sens tylko jak będą osobno.

I pamiętam jakieś spotkanie z G. Ja nota bene zakochana w takim jednym bez wzajemności. Ona poraniona, trochę bez sensu w życiu. I jej tłumaczę, żeby się nie przejmowała chociaż mną. Bo ja z nim gadam, ale ja bym z nim nie mogła być sorry. Trochę znam jego charakter, jego wady. Także dziękuję. A ona na to, ze jej wisi. Możemy se nawet i być razem.

I czas mijał. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć tego, ile czasu.... Czy miesiące czy tygodnie.. My znowu. Raz na ścieżce wojennej, raz niekończące się rozmowy. A moja mama nie mogła uwierzyć, że to "tylko przyjaciel". Ale ja naprawdę miałam w nim tylko przyjaciela. Ba! Zwierzałam mu się z moich niespełnionych miłości wyżalałam, na podły los kobiet, przez tych facetów. On raz mi przetłumaczał jak to owi "oni" myślą. A raz mi pierdzielił jaka to ja głupia jestem, po co ja się wkręcam itp itd. Z G. kontakt wtedy się trochę urwał. Ona nie bardzo wiedziała czego i kogo w życiu chce. Ja też jej do końca nie potrafiłam zrozumieć. A on to nawet parę razy przyjechał tu.
Ogólnie fajny był. Ale na przyjaciela. Nic więcej nie chciałam. Bo wiedziałam, że z nim nie wytrzymam!!! Ale lubiłam, gdy mówił, że ładnie wyglądam.. Gdy chciał, żebym wysłała mu z Włoch zdjęcie na tle morza i koniecznie, żeby było widać moje niebieskie oczy.... Choć nic od niego nie chciałam - on oczywiście twierdził, że tez nic nie chce - czułam się przy nim kobietą. Nie brzydką. Choć cierpiałam właśnie z powodu miłości platonicznej, a zaraz potem, krótkiej znajomości, która zapewne potrwałaby dłużej, ale przyznał się, że ma żonę.... Sorry mój drogi. To cześć.

Aż pewnego wieczoru napisał takiego smsa, że na początku nie wiedziałam o co mu chodzi, a potem nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. Później się przyznał.... że długo oj długo nie wiedział jak i kiedy coś.... zaproponować.... W każdym bądź razie, zaraz szybki telefon i długa rozmowa. Ej. Weź. No co Ty. Sorry. Po pierwsze nie zrobiłabym tego G., a po drugie sorry, ja z Tobą nie wytrzymam. Ty jesteś bałaganiarz, wiecznie gdzieś biegasz, temperament całkowicie inny od mojego. Fajnie nam się gada. Owszem. Takie samo podejście do życia i w ogóle, ale... Nie... To nie może się udać. A on mnie wtedy pyta czy za parę lat będzie miało znaczenie, co teraz pomyśli G.? Przecież oni już nie są i na pewno nie będą razem...  Generalnie pożegnaliśmy się miło, bo noc już była późna, ale ja nie zostawiłam mu nadziei.

Minęło parę dni, a ja nie mogłam dać sobie rady sama ze sobą... Zaczęłam wyobrażać sobie nas razem. Zaczęłam sobie uświadamiać, że ktoś chce mnie pokochać!!! Ale w głowie ciągle krążyła mi G., z która teraz w ogóle nie miałam kontaktu. Nawet nie było jak z nią o tym pogadać no i  w ogóle co powiedzieć? Ale przecież... Sama kiedyś dała przyzwolenie... Ale wtedy ja śmiałam jej się z tego w twarz... Myśli o nim nie dawały mi spokoju coraz bardziej. Historię znała moja siostra, dwóch kapucynów. Wszyscy oni znali całą naszą trójkę. Nie widzieli w tym nic złego. Taka kolej losu. Ot co. A ja  w końcu przed Najświętszy Sakrament... I mówię w końcu tak. Panie Jezu, mówisz: po owocach poznacie, więc proszę Cię, jak mamy być razem, jak nikogo nie skrzywdzę, niech nam się jakoś to wszystko układa. Ja już nie mogę. Muszę spróbować!

I tak się oto zaczęło... Przyjazdy, spotkania... Pierwsze dotknięcia i pocałunki, że aż wszystko drżało, a ciało wysyłało sygnały gotowości... Ale co z G.? Kto jej powie? Jak? On nie miał z nią już za bardzo kontaktu, ja też... Ale w końcu napisałam... Nie wiem czemu, ale bardzo ogólnego i chyba nawet oschłego maila. I nie wiem czemu... Myślałam, że zrobiłam to jak najdelikatniej potrafiłam.... Cóż, pamiętam, że odpisała mi, ze wiedziała, że tak będzie, ale zrobiliśmy to po chamsku, poza nią, zamiast od razu powiedzieć. A co z naszą przyjaźnią? Już nigdy mi nie zaufa. NIGDY.

I cóż... Widzę ciągle w tym wszystkim swoją winę. Ale wtedy był tak dziwny czas. Wszystko spadło tak nagle, dzień pędził za dniem. Z nią nie mieliśmy dobrego kontaktu.... I wyszło jeszcze na to, że ją okłamywałam, mówiąc wtedy, ze ja z nim to nic.... A  ja naprawdę wtedy byłam czysta jak łza. :-)

Życie toczyło się dalej. Spieprzyłam przyjaźń to fakt. To tak naprawdę do tej pory mnie męczy... I z czasem... jest jakoś między mną a G. lepiej. Rozmawiamy... niby normalnie... Choć wciąż mam w myśli jej słowa, które kiedyś powiedziała, że owszem postara się rozmawiać normalnie, ale nigdy nie będzie jak wcześniej.... A ja... czekałam na te owoce, które miały mnie utwierdzić, że wtedy, 6 grudnia, podjęłam dobrą decyzję....
G. w końcu miała nowego faceta. I z nim przychodziło do niej szczęście, a ja już widziałam iskierkę nadziei. Czułam, że może to już te owoce? Że może się pogodzimy? W miedzy czasie nasz ślub, ale nie zdecydowała się przyjść. Stwierdziła, że jeszcze nie jest na to gotowa... A potem życie. Sielanka :) Ja. M. I nasze wady :) Ja, te jego przepracowałam sobie w główce zanim zdecydowałam się na cokolwiek. Zastanowiłam się czy da się jakoś je wpleść w moje życie. I stwierdziłam się da ;-) Choć do tej pory mi wypomina, jak to mu mówiłam, że nam się na pewno nigdy nie uda...
No.. a potem ten okres pragnienia dziecka i jego brak... Wtedy przebłyskiwała mi myśl... Ocho... To byłby prawdziwy owoc, który dojrzał na właściwej decyzji. Więc może jednak... Popełniliśmy błąd. A może to "przez nią" nie możemy mieć dzidziusia... A przecież ona coraz szczęśliwsza, zaręczyli się. Planują ślub... A i dzięki temu nasz kontakt coraz lepszy, coraz mniej sztuczny, a prawdziwszy....

I nagle................. Jest upragniona ciąża. :))))) Wtedy trochę wszystko ze mnie opadło. Chyba jednak wszystko się teraz ułoży. teraz mogę cieszyć się naszym szczęściem!!!! A dopełnieniem tego było, coś, co można nazywać małym cudem......... Pozioma urodziła się w dzień ślubu G. Dokładnie tego samego dnia!!!! Chyba już mogę spokojnie napisać, że po owocach poznałam. Nasza miłość miała istnieć. Miała się narodzić i właśnie się spełnia w Maleństwie....

Uffff... jak dobrnęliście dotąd wiecie już wszystko. A ja pisząc to trzema podejściami znów wszystko sobie przypomniałam... A czemu to do mnie wróciło? Bo będąc tu, na "wczasingu" u teściów znów się z nią widziałam. Rozmawiałyśmy jakby nigdy nic. Jakbyśmy widziały się wczoraj. Ona szczęśliwa mężatka. Zachwycona Poziomką. Rozmowy o tym o tamtym.... A mi... wciąż ciśnie się na usta: "Czy miedzy nami może być jak wcześniej? Czy wierzysz mi, że nie miałam złych intencji? Czy wierzysz mi, że szczęście Twoje i moje odnalazło się we właściwym miejscu?"

Bo ciągle brakuje mi tej jednej poważnej rozmowy... Na którą nie odważę się pewnie na żywo.... Ale muszę się odważyć. By wszystko sobie wyjaśnić i odzyskać przyjaciela...

P.S. Żeby dorzucić jeszcze smaczek. Przypomniało mi się jeszcze jedno ;-) Na naszym ślubie, świadkiem ze strony M. był mój pierwszy, były. :) Oni się tu jako tako kumplowali. A my się Ładnie rozstaliśmy. I ja nigdy nie czułam do niego złości, żal pewnie przez jakiś zcas był, bo to on zdecydował o finiszu... Z nim też się widzieliśmy. On szuka i błądzi ;-) Aktualnie sam. I patrzył z taką tęsknotą na tą naszą córeczkę....

niedziela, 14 lipca 2013

Miał być odpoczynek.

Wyjechaliśmy. Na tydzień. Do miasta rodzinnego M. Do jego rodziców. Na miejscu jego bratanica jako upragniona opiekunka. Ona chętna, my chętni. Tylko Pozioma niechętna :/ Nabrałam sobie gazet do czytania. Leżą. Jak w domu... nie nudzę się. Bo razem z nami przyjechał chyba wychodzący ząb...... Nie wiem czy to jego sprawka czy tym razem Mała nie może się przyzwyczaić do nowego miejsca... Ale tylko ja jej odpowiadam. Czaaasem M. Kto inny. rzadko!

 I takim oto sposobem praktycznie nie odpoczywam. Jest wręcz nawet gorzej :(  Bo ja też mam problemy w adaptacji... W ustalonym rytmie dnia, który jako tako działa w domu...  Tu jest wszystko inaczej. Tu nie jestem w swojej kuchni, w swojej łazience i w swoim łóżku... Tu wszystko jest dwa razy trudniejsze... I jeszcze teściowa, przy której mam wrażenie, że muszę świecić... A ciężkie to, bo jestem zupełnie od niej inna. We wszystkim. jednak najłatwiej na odległość. Powiedzieć parę słów przez telefon.

Tak więc na dziś dzień oboje z M. marzymy o powrocie do domu... To się nam udał wyjazd. Nie ma co!!!

wtorek, 9 lipca 2013

Zadziwienie.

Ostatnio przyłapuję się na tym, w jak wielkim jestem szoku ile ta nasza córka z dnia na dzień potrafi... Gdy  była mała, to raz na parę tygodni łapała jakąś umiejętność. A teraz? Tak z dnia na dzień. Jeszcze wczoraj nie umiała, a dziś już umie! To odmachuje, to wszystko palcem pokazuje i mówi: "to, to!" i wszystko trzeba jej pokazywać :) Nagle stawia sama kroczki podtrzymywana albo w ogóle chce się puszczać i sama stać... A to sama chce jeść i pić z kubeczka, a to przytula się do nas i potrafi tak chwilę posiedzieć - co u naszej córki raczej się nie zdarzało... żeby tak w jednym miejscu dłużej zabawić..
I tak patrzę jak ona rośnie, jak się zmienia. I myślę, że przyjdzie taki dzień, że nagle zacznie rozumieć co się do niej mówi, o co się prosi. A potem coś zaskoczy i zacznie mówić! I będzie już taka duża.........

I za chwilę by się właściwie przydało przestać karmić ją piersią... A pamiętam jak się zarzekłam, gdy mnie tak wszystko bolało, że tylko do pół roku, a potem mm. A gdy niedogodności minęły ja ją ciągle przy cycu. Bo tak przecież o wiele wygodniej i taniej.... Ale powrót to pracy się zbliża, Mała musi sama zasypiać. A nie ciągle mnie za bluzkę ciągnąć... I powiem szczerze, że boję się. Boję się tego, kiedy i jak dam radę. I dobrze mówią, że to w matce najczęściej tkwi problem, a nie w dziecku. Trzeba pewnie będzie kilka dni przecierpieć. A potem i Mała zapomni... Rok karmienia. Myślę, że to będzie rozsądna granica. I jej trzeba się będzie trzymać. A wrzesień.. Czas do odzwyczajania ;-)

Poza tym... Byłam wczoraj w pracy. Chcą mnie. Tęsknią. Robią za mnie ;-) Powiedziałam szczerze. Jak nie zaciążę, to wrócę. Nie będę się kryć i owijać w bawełnę...
Ale idąc tam wczoraj czułam się taka tam obca... Jacyś obcy ciągle mnie mijali. Nowi. Ale starzy pracownicy mijali mnie z uśmiechem i to mi trochę nastrój poprawiło... Chociaż... Jak sobie tak pomyślę... Wrócić do tego młyna.. Jak ja dam radę znowu się do tego przyzwyczaić? Ojoj :) A jak za córą będę tęsknić! Choć będzie to miłe uczucie tak ją zobaczyć po tych 8 godzinach!!!

Tylko żebyśmy mieli co z nią zrobić........


sobota, 6 lipca 2013

Prawdziwy wakacyjny dzień...

Jakoś tak wyszło... że w te wakacje nigdzie specjalnie nie wyjeżdżamy. Póki co. Nie mamy takich planów na zorganizowany wyjazd. No oczywiście poza wypadami do miasta rodzinnego M. Zobaczymy jak tam uatrakcyjnimy sobie czas :)

Ale wczoraj... było właśnie wakacyjnie, że cały czas mam w to głowie i nie mogę się nadziwić radości Poziomki... :)))

Na obrzeżach naszego miasta jest odkryty kompleks basenów. Kto nie może pozwolić sobie na wyjazd, zawsze może pojechać TAM. No cóż wjazd 15 zł od osoby, ale że z Małą póki co najlepiej blisko i niezbyt długo to w tym roku i my pozwoliliśmy sobie skorzystać z tej atrakcji. Choć do końca nie wiedzieliśmy czy dla tak małych dzieci w ogóle będzie tam coś ciekawego..

Z domu wyjeżdżaliśmy w pięknym pełnym słońcu, aż bałam się, że będzie za gorąco... Ale długo mieliśmy nie być..

Wchodzimy. Niunia od pierwszych chwil pełen radości pisk. Nie wiem... na przyrodę, na dzieci na ludzi w ogóle? Ja szybko przebieram smaruję kremem i.. mamy iść zwiedzać atrakcje, bo słońce właśnie trochę zaszło... Okazało się, że więcej już nie wyszło... I choć było dość ciepło, cały nasz wypad był przerywany kroplami deszczu, a raz nawet grzmotami :)

Nie przeszkodziło to oczywiście w zabawie Młodej na wodnym placu zabaw, który był tak super, że nie chciała stamtąd iść. Woda po kostki, po której brodziła, czasem raczkowała, była zimna i brak słońca na niebie sprawiał, że marzła.... Trzeba było ogrzewać się szlafroczkiem, który nieopatrznie wzięłam :) Wyglądać musieliśmy bosko :) Deszcz kropi, a ona nie usiedzi na rękach, tylko chce maszerować! Więc w tym szlafroczku, po  trawie, jak mistrz Jedi, łaziła na zmianę to z M. to ze mną....

I mimo, że plany były z goła odmienne, było cudownie. Wesoło, bo ona szczęśliwa. A czy coś sprawia więcej radości niż uśmiech dziecka?

środa, 3 lipca 2013

Chwile...

Czasem. Przychodzi taki czas. Kiedy czuję się jak KIEDYŚ. Nie mówię, że chciałabym tam wrócić. Bo nie oddałabym Poziomy za żadne skarby. Ale czasem przemęczona tym wszystkim marzę i przypominam sobie beztroskę z KIEDYŚ....

Dziś, godzina koło 9.30. Przebrałam dziecię na wyprawę. Posmarowałam kremem przeciwsłonecznym, nałożyłam czapeczkę i wyekspediowałam z M. do sklepu. Młoda na rowerze. Uśmiech od ucha do ucha. Pomachałam. Pojechali!!!

A ja nagle poczułam przypływ wolności. Włączyłam płytę. Z KIEDYŚ. Rzuciłam się w wir sprzątania kuchni, podśpiewując usłyszane piosenki. KIEDYŚ słysząc je byłam taka beztroska. Studia. Ktoś do kochania. Marzenia. Plany na wspólne wakacje. Błahe problemy. Tak się żyło... miłością :)))

I jak wspominam te chwile tak mi lekko na sercu i duszy. Kuchnia to sama się sprzątała. Było mi tak dobrze. Oddychałam wolnością daną mi choć przez krótki czas!

Bo teraz... też jest pięknie, ale inaczej!
Jest dorosłość. 
Nie ma beztroski.
Pomysłów nagłych.
Bo gdy nawet się taki pojawi muszę pomyśleć jak wkalkulować w niego Małą. Co i gdzie będzie jeść? Czy nie za późno, czy nie za gorąco albo za zimno.... Czy będzie tam płakać czy spać? A może po prostu z nią... tam.... to zły pomysł?

I choć nie minęła nawet godzina jak wrócili, ja byłam jakaś inna. Nie wiem jak to się stało, ale naładowałam akumulatory matczyne. Oddycham świeżością. Mam zapał. Kocham swoje życie.

A tak w ogóle... Dobrze mieć męża nauczyciela.... ;) Jakoś tak... Trochę łatwiej się zrobiło? :P

wtorek, 2 lipca 2013

Zostały 3 miesiące....

Jeszcze 3 miesiące i koniec wychowawczego..... I co dalej? Fajnie jest, fajnie... Ale samo się nic nie zrobi? O ironio. Dziś nasza córa została zapisana do przedszkola. Na 2015r. A nie wiem co z nią zrobić za 3 miesiące... Z tym przedszkolem to jest tak, że siostra mi powiedziała, że chodzą o nim słuchy, że naprawdę dobre i że można się tam dostać właściwie tylko dzięki protekcji i zapisać też lepiej o wiele wcześniej. Akurat szczęśliwym trafem znajomy kapucyn znał Siostrę Dyrektor w tym przedszkolu. Powiedziałam mu kilka dni temu by może wybadał tam grunt... A on dziś rano pisze, że Młoda zapisana i żeby pojechać dziś i dogadać resztę z Siostrą Dyr. Szok and szoł. Pojechaliśmy :) A ja jeszcze pokornie zapytałam czy moja siostra też miałaby jakiekolwiek szanse dla swojej córki... Zapisała i ją! Pomijając rodzeństwo tych dzieci, co już chodzą. Nasze dziewczyny zajęły 3. i 4. pozycję na liście. Wrzesień 2015r. Lol :)))  Ponoć mają duże szanse hahahha. No nic. Pewnie się uda. Choć to śmiesznie brzmi, bo to przecież jeszcze tyle czasu!!!  No nic. Wypełnianie prawdziwego zgłoszenia to styczeń 2015r. Do tego czasu spokojna głowa. Bóg jest wielki :) No cóż. Dowiedziałam się jeszcze, że mnóstwo tam dzieci prawników... Dentystów. Może jakoś sie odnajdziemy ze swoją bidą... :P