środa, 25 października 2017

Miki.

Wróciłam ze szpitala :) Chyba szybciej niż się spodziewałam, bo żadne z moich dzieci nie zostało wypisane już w 4. dobie. A to kroplówki, a to badania... A tu... Najmniejszy. Najdzielniejszy.


Bo oto 20.10.2017 r. urodził się mały Mikołaj! Ważył 2740 g i mierzył 51 cm.

Do szpitala zgłosiłam się w środę - jak ustaliłam z moim lekarzem, ale nikt do szpitala nie chciał mnie przyjąć, bo miejsc na patologii brak, a ja miałam dzień tam sobie poleżeć! W myślach dodawałam sobie - przynajmniej- bo kto wie, co się wydarzy. Może wcale nie będzie takiej możliwości, może stwierdzą, że za wcześnie.... Ale miałam, wg lekarza z Izby Przyjęć, zgłosić się na czczo w czwartek przed 8.00...

Wróciłam więc do domu i nie wiedziałam co z sobą robić.. Dom wysprzątany... wszystko co zaplanowane - zrobione... Dzień był iście wiosenny. Słońce tak pięknie zerkało przez okna... A ja po prostu odpoczywałam....

Dzieci oczywiście zdziwione, że po przedszkolu zobaczyły mnie w domu :) Dzień, który bałam się, że będzie trwał wiecznie, jakoś minął, noc przespana - bo jakoś znów nie wiedziałam czy to będzie już i udało mi się o wszystkim nie myśleć... :)

A następnego dnia, po 4 godzinach oczekiwania na czczo na Izbie Przyjęć i wszystkimi związanymi z tym czynnościami trafiłam wreszcie na oddział :) Spotkałam swojego lekarza, wytłumaczyłam czemu jestem dopiero dziś, on się wytłumaczył, że w takim razie dziś nie da rady i że przygotuje mnie na jutro! I... od wtedy maszyna ruszyła. Uwierzyłam, że to już, gdy założyli mi wenflon, pobrali krew na badania, uzupełniałam ankietę anestezjologiczną... I w końcu zaczęłam wysyłać smsy do znajomych z prośbą o modlitwę...

I czwartek jakoś minął w szpitalu i noc... A ja wciąż nie wierzyłam, że ten człowieczek z brzuszka jutro będzie na zewnątrz!

A rano, jeszcze przed wizytą, zabrali mnie na blok operacyjny na trakcie porodowym. Nawet się nie spodziewałam, ale mój lekarz we własnej osobie miał przeprowadzić cc! Ostatnie przygotowania, ostatnie podpisy, znieczulenie zewnątrzoponowe, M. nie wiem czy już dotarł, tak szybko się sprężyli, ale... o 9.00 zaczęło się dziać!

A ja? Spokój! Wielki ogromny spokój i zero stresu (to ta modlitwa wstawiennicza innych, wierzę w to!), aż się anestezjolodzy dziwili, że mam tak wzorowe ciśnienie i parametry ;) Leżałam tak, że widziałam zegar, o 9.10 wyjęli Niuniusia, który od razu zaczął płakać, patrząc w bok widziałam miejsce, gdzie położne i pediatra robiły przy nim pierwsze czynności i wtedy poleciały te łzy wzruszenia, a jeszcze przed chwilą nie czułam, że to już.... Potem na chwilę przytulili to cieplutkie ciałko do mojej buzi i zabrali. M. już dotarł i dostał synka, żeby razem zaczekać na mamę.

A ja leżałam patrząc na zegar, słuchając lekarzy ginekologów, wykonujących zabieg, rozmawiających sobie o jakimś meczu piłki nożnej, zmówiłam jedną czy dwie dziesiątki różańca.. I  znów przestałam wierzyć, że to już, że urodził się mój kolejny syn, aż się trochę przestraszyłam tego braku uczucia i radości... Ale dziękowałam Bogu że wszystko toczy się dobrym torem! Po 40 min oczyszczania i szycia przewieźli mnie wreszcie do moich chłopaków, syncio już płakał i wszyscy mówili, że chce do mamy, ale u mnie i przy piersi też się nie uspokoił. Więc trochę M. nosił, trochę ja próbowałam karmić, podjęliśmy ostateczną decyzję co do imienia i tak oto został Mikołajem (choć jeszcze nazbyt często mówimy do niego Karol :P).

Wyglądał jak gnomik, więc podobny do nowonarodzonej Zuz :):), płacz przepowiadał, że pierwsze zachowania też takie jak ona, no ale co poradzimy?? :) Po godzinie czy półtorej wreszcie zasnął, stwierdziliśmy, że po prostu był bardzo niezadowolony ze zmiany swojego położenia, okazywał swój protest, który już nic nie dał... :P

A potem M. musiał na 2-3 godziny oddać się obowiązkom zawodowym, z których stwierdziliśmy, nie musiał rezygnować, ale gdy nadeszła ta chwila, że musiał nas opuścić, trochę się bałam, bo jednak byłam obolała i nie-ruszająca się, a co jak znowu zacznie tak płakać? Ale większość tego czasu minęło, zanim Miki się obudził. I...

Jakoś przetrwaliśmy najgorsze dwie doby. I płaczu małego - gdy miałam mało pokarmu, myślę że mniej niż przeciętna rodząca, a zdecydowanie ta sn, bo przez kolejnych 11 godz. przecież nic nie jadłam, ten mój ból, uruchamianie po operacji, w pewnym momencie płaczu z bezsilności do poruszania się... Ale potem było już tylko lepiej :) Ja faktycznie zaczęłam mniej odczuwać ból, Miki wreszcie był zadowolony z ilości pokarmu i zaczął być jak Lolek. Śpi i je :)

I dzięki temu tu piszę. Wczoraj wróciliśmy do domu. Mały widać, że się adaptował, bo i spał niespokojnie i noc trochę męcząca, ale dziś już anioł, a ja posprzątałam kuchnię, po tych 5 dniach kawalerskiego życia mojego męża, ugotowałam dwudaniowy obiad... kurka mocna jestem! ;) Ale wszystko umówmy się, bo starsze jeszcze u babci! A my? Jak rodzice pierworodnego, a jednak spokojni, bo jednak doświadczeni i już tak nieprzejmujący się :)

Ciągle więc jeszcze zastanawiamy się jak to będzie w piątkę, jak starszaki zareagują (piękny widok to będzie) i kiedy złapiemy pierwszy nerw na nieogar sytuacji... :P A Pozioma i Lolek wracają jutro albo pojutrze. Niestety wczoraj się dowiedzieliśmy, że ona ma katar a on kaszel... Ale... Bóg wszystko prowadzi, to i On ochroni Mikiego przed chorobą jeśli tylko będzie tego chciał. Bo cóż możemy my? Jesień... Taka sytuacja...

A ja już oczywiście w synciu zakochana po uszy. Już wierzę, że to moja - naprawdę miniaturowa kruszyna! Wszystkie ubranka latają bo on chudziutki! Choć w sumie żadne moje dziecię po urodzeniu nie grzeszyło tłuszczykiem, wiec mam nadzieję, że i on szybko dobije do wyglądu mięciutkiego niemowlaka :)

A tak na koniec wspomnę tylko o jednym. Dla mnie pięknym wydarzeniu... Gdy tak leżałam, w kilka godzin po operacji, po oddziale chodził kapłan z Panem Jezusem, gdy zajrzał do sali bez chwili wahania poprosiłam o możliwość przyjęcia Go do serca. Dopiero potem zczaiłam się, że nie wolno mi było jeszcze pić, a co mówić o eghm.. jedzeniu...

Ale czy Pan Jezus mógłby zaszkodzić?

6 komentarzy:

  1. Ogromne gratulacje!
    Cudownie się czytało tak ciepły wpis. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja gratuluję Wam bardzo serdecznie! :)
    Mikusiu - witaj na świecie i zdrowo rośnij! :)

    A za ten obiad dwudaniowy to Cię podziwiam... I za taki długi wpis, tak szybko po porodzie... ;)

    Życzę Wam spokojnej rodzinnej codzienności, żeby się wszystko szybko ustabilizowało. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję synka. Niech rośnie zdrowo na chwałę Pana.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, to już!!! Ależ jestem nieogarnięta. Wielkie gratulacje i jak będziesz miała chwilę napisz jak Starszaki zareagowały :) Dużo zdrowia dla Was wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miłości! Dużo cudowności dla Waszej rodziny, niech Bóg ma Maluszka w swojej opiece :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O mamo! To już tyle czasu, a ja nie ogarnelam! :O Gratulacje! Co u Was?

    OdpowiedzUsuń