poniedziałek, 30 września 2013

Nowy rodzaj macierzyństwa.

Już jutro. Budzik zadzwoni o 6.00 rano i trzeba będzie wstać, umyć sobie włosy, w kuchni zrobić śniadanie i.... kanapki do pracy. Mleko w słoiczek na poranną kawę...

Kurczę... już zapomniałam jak to było! Teraz na pożegnanie, oprócz męża, będę całować jeszcze śpiącą córeczkę. Cud, na który tyle czekaliśmy. Z którą świat nie jest już taki sam, mimo, że niby wracamy do "starej normalności".

A może przyjdzie na nowo trudny czas, bo będzie trzeba wszystko przygotować zawczasu. Nie będzie, że rano jakoś wszystko ogarnę. Trzeba będzie co najmniej dzień wcześniej wymyślić i zrobić obiad dla Małej i dla nas...

Trzeba będzie w tym krótkim czasie po powrocie do pracy nacieszyć się dzieckiem, posprzątać, zrobić zakupy i inne niezbędne rzeczy. I jak to się uda? Czy się uda?
O dziwo nie boję się rozstania, tego jak tu sobie z Poziomką poradzą... Boję się tylko nowej organizacji...

Chyba w to nadal do końca nie wierzę, że już jutro o tej porze to będę... PO PRACY! :)


...a wczoraj to robiliśmy na obiad pizze. I dla Zuzi był specjalny kawałek... :))


sobota, 28 września 2013

Sobota. Słońce świeci nadal!!! :)

Rano: "M. jakiś taki dziwny jesteś..."
"Wiem. Przepraszam.."
"Nie psuj mi tego dnia... Zobacz świeci słońce. Ja dzięki temu pozytywnie myślę! Tyle mam planów na dzisiejszy dzień, mimo że znowu mamy do pilnowania Małą siostry, mimo, że znowu nasze mieszkanie jak u Matysiaków z radia - ciągle ktoś wchodzi i wychodzi ja mam ochotę tyle zrobić!"

No i M. jakoś się pozbierał. Choć strasznie nie lubi takiej rozpierduchy. On by chciał poświęcić najbliższe trzy godziny na sprzątanie i do końca dnia mieć wolne. Z głowy. A ja.. :) Ja potrzebuję czasu - wszystko się rozwleka - bo w tak zwanym między czasie - coś mnie rozprasza, coś innego trzeba zrobić.... Są rzeczy, nad którymi trzeba się zastanowić - gdzie je wtryknąć albo może jednak wyrzucić?

W każdym bądź razie dziś był dzień, kiedy naprawdę wiele z porannych planów udało mi się wykonać!!! I będę zasypiać dumna z siebie, że miejsca do odświeżenia, uładzenia, które dawno mnie wołały, wreszcie zostały wysłuchane!

I to właśnie ta ENERGIA SŁONECZNA, która z rana mną owładnęła. Z której wiedziałam, że muszę czerpać, bo za dzień może dwa przestanie mnie ładować. Znów będzie szaro i ponuro. Lubię takie dni i wieczory :) Kiedy jestem z siebie dumna :) I choć do Perfekcyjnej Pani Domu wiele mi brakuje to sobie czasem tęsknię za tym ideałem... Bo widzieć widzę, ale albo to zmęczenie albo brak czasu albo zwyczajnie lenistwo... Sprawiają, że jest nie tak jak bym chciała...

Ale nic to :) dziś jest dobrze :) dziś jestem z siebie dumna :)

piątek, 27 września 2013

Słońce.

Dziś wyszło słońce. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że moje samopoczucie nie ma związku z pogodą! :P

Ale jestem spokojniejsza... Siostra napisała, że dziś miała USG i serduszko bije!!!! Cud! Bo wczorajszy wynik wskazał, że poziom hcg spada....

Udało się mi pojechać z Poziomą do lekarza. Pani dr przyjęła, choć już godzinę wcześniej powinna skończyć pracę... Na potęgę rosną jej trójki i ponoć to jej obniżyło odporność..
Cóż.. właśnie mnie zaczyna boleć gardło, ale co tam.. Ja się sobą nie przejmuję. Już nie karmię, więc będę łykać różne specyfiki. I może nie zacznę pracy od... zwolnienia? :P

A tak w ogóle... ja już powoli będę wypatrywać.... WIOSNY!!!!! :))))

P.S. Dziękuję za słowa wsparcia i modlitwę!!!!!! Bo modlitwa ma wielką moc. Po prostu.

czwartek, 26 września 2013

***

W życiu lubi się komplikować.... Choć zawsze jest tak, że są tacy co mają gorzej... U mnie nie jest tragicznie, ale lepiej też bywało... Nawet nie mam siły wspominać sobie wesela, które Państwu Młodym udało się pod każdym względem, nam trochę mniej przez wyjazd M. w niedziele o 5.00 rano na szkolenie.. Dopóki byliśmy z Poziomą nie mogliśmy wyjść z podziwu jak wszystko jej się podoba, gdy zostaliśmy już sami... M. zaczął wyglądać jak zwłoki i wyszedł przed koleżankami z mojej pracy na niezłego buca... Ale co tam..

Za tydzień praca... Jakoś naprawdę nie myślę o tym! Ale sprawy się komplikują... Bo moja siostra trafiła do szpitala ze swoim 7-tyg bąblem i nie wiadomo kiedy wyjdzie. Ogólnie ciąża póki co nosi miano zagrożonej, więc..  Jej jako opiekunki dla mojej Małej nie możemy już brać pod uwagę. Szwagier pracuje dobę raz na trzy dni, więc zostajemy z ich córeczką jak on jest w pracy (i kto tu miał kogo pilnować?:P), najgorzej, że ona lata z gilem i Zuz też już się udzieliło.. Na razie nie groźny on... Ale po co nam następna choroba? :( Ale życie toczy się i co poradzisz?? Moja mama przejęta tym wszystkim bardzo, denerwuje się i po raz kolejny ma migotanie przedsionków (już kilka serii chemii miała przez to przełożone, a raz już trafiła do szpitala na umiarowienie)..

***
Już czwartek. Notki dwa dni temu nie udało mi się skończyć. A choć wczoraj tak pięknie świeciło słońce dziś znowu leje i znowu mam w głowie najczarniejsze scenariusze... Gilsando u Zuzi. To oczywiste.
............
A przed sekundą dostałam smsa od siostry, że u niej chyba słabo, ale nie chce na razie gadać.. Reszty można się domyśleć :/
..............

Ech..................... A ja tak bardzo potrzebuję pozytywnego wzmocnienia i ciągnie mnie w dół choć nie chcę się dać!!!!
Chciałabym wypisać tu wszystkie  żale i wstać od tego laptopa oczyszczona. Gotowa zrobic obiad dla M. i Małej.   Szukam pozytywów a w głowie tylko niepokoje... Bo czy iść już do lekarza czy jeszcze czekać? Czy pierwszy pomysł na alergię pani dr wypalił czy nie - bo jakaś moja matczyna intuicja podpowiada, że nie jest tak jak być powinno...
I kończę...
Mam nadzieję wrócić tu w lepszym nastroju. Bo tego potrzeba!!! Tylko, że ta cholerna jesień.....

czwartek, 19 września 2013

Powinność. Uczciwość.

Za tydzień z kawałkiem wracam do pracy. Czy mi się chce? Ależ skąd! No właśnie... Ale...
Po pierwsze: Cieszę się, że pracę mam.
A po drugie: Zaczęłam od stażu, potem zastępstwo, a potem dzięki zadowoleniu i dobrej woli Pani Kierownik (i wspaniałej Pani Dyrektor, która już nie jest moją Panią Dyr. :/) zostałam zatrudniona na stałe. I przez to - dobrze to czy źle - czuję wciąż jakąś taką wdzięczność.

Pracuję w budżetówce. A tam wiadomo. Układy układziki. Najpierw musi być miejsce dla znajomych i krewnych Królika. A mi się udało ot tak o!

Nagle zaczęły się rozmowy z M. Bo ja skoro do tej pory nie zaszłam w drugą ciążę (choć bez zbytnich starań), to stwierdziłam, że wolałabym popracować te trzy miesiące bez obciążenia psychicznego, że jeszcze nie przyszła dobrze, a już planuje wyjście :P On nie do końca rozumie co mi dadzą te trzy miesiące. A ja uparcie twierdzę,  że dadzą, poza tym nikt nie powiedział, że od razu nam się uda! W każdym bądź razie póki co wychodzi na to, że to ja sama sobie decyzję podjęłam... :/ No nic to. Jakoś się może dogadamy w tym względzie..

Dziś również telefon od mojej siostry, co to ma brzdąca trzy tyg. starszego, że chyba będzie drugi dzidziuś. Chyba - bo tam jakiegoś też ma krwiaczka i coś nie do końca halo i pani dr kazała przyjść za tydz. na konsultacje... A my się trochę śmiałyśmy, że mamy małe wyścigi, która wcześniej będzie mieć drugie dziecko, więc tak jakoś znowu poczułam chęć.... :P

Ale ostatni szok dzisiejszego dnia, to tel. od pewnej osoby z pracy, że może ja bym przyszła miesiąc później... bo dziewczyna co jest na zastępstwo za mnie rodzi w połowie października... i tak wszystko traci, a tak prawo do macierzyńskiego....  No ok... Szkoda dziewczyny... Ale ponoć moja Pani Kierownik się nie bardzo to podobało, a ja chyba wobec niej przede wszystkim powinnam być lojalna!!! I tak mój wychowawczy i planowana przyszła ciąża jakoś tak mi stoi w gardle jak ość, choć nikt złego słowa nie powiedział.. Poza tym.... Kasa... Nie oszukujmy się... Już mamy trochę długów, a sezon grzewczy się zaczyna u nas lada chwila...

I głupia sprawa. Aż się nie mogę za robotę jakąś wziąć, choć Niuńka śpi. Tamtą co za mnie pracowała też znam i ja nie lubię nikomu chamstwa robić, ale jak widać wszystkim nie da się dogodzić! Poza tym nie wczoraj zaszła w ciążę i nie od wczoraj wie do kiedy ja mam urlop. Można było to wcześniej załatwiać, a nie dwa tyg. przed!!!! Pomijając, że przedłużenie urlopu załatwia się na miesiąc przed planowanym urlopem.. Choć niby już i nowy Dyr ugadany... :/  Wstępnie powiedziałam, że raczej nie i że muszę ze swoją P. Kier. porozmawiać, ale już do niej pisałam i mi odpisała, żeby wracać jak mam zaplanowane.

Ech... Niby byłam pewna, że dobrze postąpiłam, a teraz myślę czy mi osoby w to zaplątane w kolo pióra nie zrobią :/ Ech............. Niby ta, co dzwoniła to choć ważna persona z wielką pokorą do mnie i że ostatecznie głupia prośba, ale... Kto wie? Już nawet dzwoniłam do Państwowej Inspekcji Pracy, jak to jest, ale nikt nie odbierał.... Bo jak moja kuzynka pracowała do czerwca, a rodziła  w listopadzie, to fakt, że przynosiła zwolnienia sprawiał, że dostawała kasę aż do końca macierzyńskiego! Z tą jedną różnicą, że ona nie była na umowie na zastępstwo.....

Już bym nawet została ten miesiąc dłużej tylko, żeby one tam same we własnym sosie w pracy się dogadały... A tak to...

wtorek, 17 września 2013

Buciki.

Kiedyś pisałam, że moje dziecko nie lubi jak zakłada się mu czapeczkę, a uwielbia buciki... Ale nie sądziłam, że aż w takim stopniu!!!

Proceder zatacza coraz większe kręgi ;-) Ma ciapki. Takie różowe z Kubusiem Puchatkiem. Dostała na urodziny i akurat zaczęły się przydawać, bo coraz zimniej i na bosaka marzła by bidulka :) Ale gdzie tam... całego dnia w nich nie wytrzyma, co raz przynosi inne (najczęściej jednego) i każe sobie zakładać. Czasem chodzi w dwóch różnych. A co!

Raz już wychodziliśmy, nałożyłam jej te, co ma najlepsze, skórzane, fioletowe, kupione przez ciocię.. Ale ona za chwilę przynosi inne! Szmaciane, kupione na szybko jako pierwsze sztywne buciki (które potem okazało się powinny służyć jako ciapki:P). Chce, niech ma... Poszła w tamtych :)

Ale wczoraj to chyba przeszła samą siebie.. Roczniak, co mówić nie potrafi... A rozumuje jak stara... :P łaziła długo. Coś spać nie chciała (pewnie po 3-godzinnej drzemce w dzień :)) Ja z nią na nasze łózko, a ona z niego złazi i do taty do dużego. Już ja zaczęłam przysypiać. W końcu znowu przyłazi... Ja patrzę a ona ma na sobie, na śpiochy nałożone granatowe lakierki. Pożyczone. Jako, że gramoli się na pościelone łózko, butki postanowiłam zdjąć... Ale ona bulwers. Z łóżka złazi, butki bierze i do taty!!! Pierwszy raz wzięła oba!!! Chwile znowu się kręci i sprawdza gdzie jej jeszcze nie było i wraca w końcu z tatą. Ta sama procedura. Kąłdziemy sie już oboje, słuchamy płaczu po zdjęciu bucików.. A że wydawało się, że właśnie się uspokaja, M. wyszedł przymykając drzwi. A tu Poziomka RYK! Znowu złazi z łózka, obchodzi je całe, buty w ręce i do taty! Żeby założył! I choć już potrafi sama sobie otworzyć drzwi z butami w ręce nie było łatwo... Więc płacz pod drzwiami coraz większy... ;-) A ja leżę, obserwuję i wierzyć nie mogę.. Na ratunek przychodzi tata... Chce założyć buciki po raz trzeci. A ona pisk i ściska buty, że wyrwać się nie da! I histeria coraz większa...

I tak to popiszczała sobie trochę, nie dając się na początku uspokoić... I choć płacz był taki jak kiedyś, co serce się nam krajało - bo tu niby spać chce a nie może... A teraz uśmiechaliśmy się do siebie pod wąsem, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło... Butki cenniejsze od jakiejkolwiek przytulanki... Zasnęło w końcu dziecię... ściskając garantowe lakierki...

Rano, jak zeszła z naszego łóżka od razu zobaczyła butki!!!! Nie zapomniała, że wczoraj tak je ukochała :D


niedziela, 15 września 2013

Przez chwilę tak jak kiedyś.

Ja już naprawdę mam duże dziecko. Oficjalnie mogę powiedzieć, że minął ten czas, kiedy ja zestresowana, uwiązana, nie mogąca nigdzie wyjść na zbyt długo, martwiłam się co będzie jak mnie nie będzie, a ona:
a) będzie płakać
b) nie będzie chciała jeść, tego co przygotowałam
c) będzie chciała zasnąć.

Strach, o to, zawsze paraliżował mnie przed wyluzowaniem. A tu.. razem z końcem karmienia uświadomiłam sobie, że tak naprawdę (właściwe już od jakiegoś czasu) ja nie jestem niezastąpiona!!! Zuz już dawno drzemie w dzień i zasypia w nocy bez cycunia, je generalnie ładnie (tylko nie wszystko może..), a płacz - jak się przewróci, coś chce, a nie dostaje itp. czyli? każdy zaradzić i utulić może :)

Widziałam i słyszałam nieraz, że taką niezależność matki odczuwają o wiele wcześniej, ja miałam zawsze z tym problem... Wyjść z M. do kina, na zakupy, spacer... Niby było z kim zostawić, ale co jak ona zacznie płakać? Co jak zgłodnieje, narobi w pieluchę? Przez te jej płacze "niewiadomodlaczego" od Maleńkości byłam bardzo przewrażliwiona, że jak tylko coś się zacznie dziać jestem koniecznie potrzebna i niezastąpiona...

A tu proszę.. Wczoraj Pozioma została z ciocią, a my... do Galerii na zakupy, sami!!!! Mogliśmy sobie oglądać w każdym sklepie tyle ile chcieliśmy i co chcieliśmy, nikt nas nie pospieszał i nie marudził. Można było przymierzać te i tamte i jeszcze następne ubrania. :) A M. jak dawniej mógł stać i spokojnie oceniać, przynosić następne...
Generalnie pojechaliśmy po spodnie dla mnie, bo szafa skurczyła się do... jednych!

A wieczorem.... Ja sama! Miasto i nocne życie! Wieczór panieński koleżanki z pracy! M. sam z Poziomą żegnał mnie ze słowami "tylko spróbuj dzwonić i pytać jak tam". Na szczęście wcale nie zamierzałam, wcale się nie martwiłam. Takie mam już duże dziecko :))))

23.00. Powrót do domu. Matki muszą się szanować.  W końcu dzieć wstanie jak zwykle :) Pierwszy alkohol od dwóch lat. Smakował :)

A ja... wracając i będą już szczęśliwie pod domem prawdziwie szczęśliwa dziękowałam za moją rodzinę, za cudowną córeczkę, za ten ciepły dom, do którego mogę wrócić. Do szczęścia, które mnie w nim czeka.

piątek, 13 września 2013

Kawa z mlekiem i wychowanie.

Z mlekiem jednak smaczniejsza. Pijąc ją dziś po prostu się rozkoszowałam.. Wcześniej... musiałam wmawiać sobie, że mi smakuje... ;-)
Taaaaaaak... dwa dni nie ma już mojego mleczka. O dziwo nawet się o niego nie dopomina. WOW! Miała go widać wystarczająco długo! Wystarczyło!!!! Dwa dni Pozioma pije zalecone mleko. Kupki na razie ok :) Nie wypija wszystkiego, co robię, więc chyba będę podawać z jakąś kaszką... Bo samo jako takie nie musiałoby chyba dla niej istnieć ;-)
Powoli zaczynam jeść wszystko, ale czuję się jeszcze jak przestępca. Choćby dziś ta kanapka z żółtym serem na śniadanie....  Myślałam, że rzucę się na niedozwolone rzeczy jak świnka, a tak naprawdę robię to strasznie ostrożnie - jakby nadal coś mogło zaszkodzić. Ach ta psychika..  A skóra Małej naprawdę ładna!!! O wiele łatwiej kontrolować tylko to, co ona zajada!

Nom. To tyle o alergii :) Poza tym zauważyłam, że czas już konsekwentnego mówienia NIE. A czasem się nie chce - przecież siedzisz przy niej, nic sobie nie zrobi... No tak! Ale za chwilę może mnie nie być w pokoju! A ona znów stanie na swój leżaczek - bujaczek i tym razem się zrąbie! Teraz wchodzi i się patrzy. czy jej wolno czy nie.... Szuka granic, które konsekwentnie trzeba jej pokazywać. Takiemu Maluchowi...

Wychowanie. Trzeba zacząć już teraz, gdy wydawać by się mogło, że nic nie rozumie - bo nie mówi. A ona już teraz uczy się zasad dobra i zła. A gdzie o tym wyczytać? Wszędzie tylko o tym jedzeniu, że dziecko smaki poznaje, że witaminy, że rozwój... OK. To też bardzo ważne, ale wychowanie nie jest ważne mniej! Ono nas obserwuje - to jedno. Obserwuje nasze relacje - małżeńskie, rodzicielskie, słucha naszego słownictwa... My wydawać by się mogło nic nie robiąc - wychowujemy!!! Więc chyba to trzeba wziąć pod uwagę. Osobiście dziwię się ludziom, którzy są bardzo zszokowani, że ich dziecko przeklina - czasem ich to nawet śmieszy (o zgrozo!). Nom... a po drugie wychowanie bezpośrednie.. Co wolno, czego nie wolno... Choćby ten chleb, co go zrzuca na ziemię, jak już nie chce! Początkowo olewałam. Ale przecież trzeba już teraz mówić, że robi źle rzucając na ziemię!!! Bo ona już teraz słucha i się uczy! Jestem tego pewna!!!! I tak sobie myślę - im wcześniej zaczniemy tym będzie nam łatwiej.

Dzieci są naprawdę mądre; obserwują i słuchają... Ciągle nie przestaje mnie to dziwić!!!!

środa, 11 września 2013

Dobra perspektywa.......

Idzie jesień, a z nią zimne poranki i wieczory, mniej słońca, wiatr... Przeziębienie, które zatacza coraz większe kręgi... Idzie... a właściwie przyszło to, czego tak bardzo nie lubię!!!! A jednak... jakoś tak w głowie tyle spraw, którymi można się cieszyć!!!! :-)

Po pierwsze. Alergolog. Wybrałam się wreszcie wczoraj z Małą. Pani dr przytuliła 90zł, ale póki co mocno ufam, że warto!!!! Jak jej opowiedziałam całą moją historię to stwierdziła, że na pierwszy rzut oka nie wygląda na to, że to alergia pokarmowa jest głównym problemem. Być może pyłki... I to by się nawet zgadzało, bo po pierwsze nad morzem wszystko poznikało, a tam ponoć tak "nie pyli", a po drugie po powrocie już nie wróciły tak okropne plamy, a przecież właśnie skończył się sierpień czyli najgorszy czas pylenia... Nie będę się wdawać w szczegóły, bo zrozumiałam to jakoś wszystko po swojemu. Mam nadzieję, że Pani dr pomoże... Na razie jest mój mały sukces! Wcale mnie namawiała na zostanie przy karmieniu piersią, jak mówiłam, że czuję, że powinnam już zakończyć ten etap. Tylko dała namiar na mleko, które mam zacząć próbować dawać. Czułam - jakby ktoś zdjął ciężar ze mnie. I jak o tym pomyślałam, to stwierdziłam, że nie wiem co zjem pierwsze? Całą czekoladę Milkę czy ogromne ciacho ze śmietankowym kremem? A może upiję się na panieńskim za tydz. u koleżanki? ;-)
A tak poważnie... O ile tyle czasu, pomimo wszystkich tych wielomiesięcznych problemów z karmieniem, czułam, że pomimo wszystko powinnam karmić, to teraz z taką samą mocą czuję, że czas na the end. Przez pewien czas bałam się jak to wyjdzie... Ale samo się jakoś ułożyło. Od dłuższego czasu karmię ją tylko rano. I myślę, że bez problemu uda mi się sprawić, że Mała zapomni ;-) Dostanie nowe mleczko, którego z pewnością będzie więcej niż tego co ciumka ode mnie :D Chociaż tyle mam nagrody za ten momentami trudny czas karmienia. A przynajmniej póki co tak się wydaje - że bez problemu odstawię. Bez płaczów i ciągnięcia za koszulę... :D


Poza tym praca. Czas wrócić. Jak odchodziłam kiepskie warunki panowały :/ Ale moje modlitwy zostały wysłuchane! Zmienił się Dyr. i ponoć jest tak dobry jak ten, z którym moją pracę zaczynałam i nie wyobrażałam sobie, że kiedyś może być tak źle jak przez pewien czas było..  Dostanę też prawdopodobnie inną działkę, co tez póki co niezmiernie mnie cieszy bo moja zaczęła być bardzo uciążliwa i stresująca... Także nawet wrócę z nutką ciekawości i chęcią do pracy.. A poza tym.. Trzeba się cieszyć, że ją mam!! Także witaj październiku, witaj szkoło! Oj... praco! ;-) (jakoś tak znany slogan i samo się napisało "szkoło" :P)


I ostatnie radości... To ciąże... Dwie. Tak miłą informację dostałam od G. (ta, od starej historii z M.), że jest w 17 tyg. :) Tak bardzo mnie to ucieszyło, bo mówiła, że od razu będą się starać, a tu już trochę czasu upłynęło od ślubu a tu nic :) Myślałam już, że może też będą mieć problemy, ale na szczęście nie :) Nie mówiła wcześniej, bo chciała swoje sprawy pozałatwiać w pracy (choć się niestety nie udało). Oczywiście jej sprawa, kiedy chwalą się tą sprawą, ja też czekałam jak skończę pierwszy trymestr (bo bałam się poronienia...). Ale była już w ciąży, jak się widziałyśmy w wakacje! Teraz wiem, czemu tak słodko patrzyła na Zuz i czemu tak się nią cieszyła i podziwiała ;-) Sama wiedziała, że rośnie w niej Maleństwo!!!!! :)))

I ta druga ciąża, na razie mniej radości przyniosła, choć jest jej coraz więcej (tej radości:P) i to cieszy! :-) Bo to koleżanka po dwóch poronieniach (jako, że działo się to obok mnie, tak bardzo bałam się o swoją...). Mija właśnie czas, kiedy roniła poprzednie (8tydz.) więc chyba wreszcie lekarze znaleźli przyczynę - a raczej leki które brała, wydłużyły fazę lutealną, która była za krótka, żeby zarodeczek mógł się odżywiać zanim zagnieździ się w macicy. Ale cóż... jak się przepisuje tylko antykoncepcję, to lecząc problemy z płodnością lekarze za mało przyglądają cię cyklom kobiety (albo w ogóle) by tam znajdować pierwszą przyczynę niepowodzeń...
Koleżanka póki co ma cały czas leżeć, może niby wstać tylko sobie herbatę zrobić ;-) Ogólnie póki co tryb oszczędny. Ale myślę, że tym razem wyjdzie!!! Ma okropne młodości, których wcześniej nie miała i zero plamień, które wcześniej były i doprowadzały do... Oczywiście patrzy na każdy objaw bądź go brak... Ale tak to jest.. Jak dziewczyny bez problemów mają stresa, to co mówić o takiej, która jest po takich przejściach??
Ale bardzo modliłam się o tą jej ciążę i teraz się modlę... Bo i nam się udało i tacy wspólni nasi znajomi też już mają dzidka i tak było głupio wspólnie się spotykać, a jak już, to wtedy rozmawiać o dzieciach... Bo nieraz w jej oczach był smutek, żal, choć starała sie być dzielna... Więc tak naparwdę unikalismy tego tematu i często było sztucznie...

A teraz wszystko się układa, tyle wokół pozytywów... Tylko ta zima... ;-)


 Aby do wiosny!!!!!



wtorek, 10 września 2013

Wielki Mały Człowiek.

Łyżeczki nie potrafi napełnić jedzeniem i sobie nią do buzi trafić, klocków też nie potrafi wlóżyć w miejsce o odpowiednich kształtach... Jak idzie to się potyka o wszystko co stanie na jej drodze...  Piłką rzucać nie umie, ale chciałaby, żeby się poturlała, więc kreci nią sobie na wszystkie strony i potem puszcza. Mówić nie umie... I człowiekowi się wydaje, że ona to praktycznie nic nie umie.... Takie dzidzi z niej....

A TO WCALE NIEPRAWDA!!!!

Ostatnio zaskakuje mnie z dnia na dzień... Bo ciągle zauważam u niej coś nowego!!! Jak je kanapeczki, pokrojone w kosteczkę ze wszystkich zdejmuje wędlinę i najpierw ją zjada, zauważy każdy jej najmniejszy kawałek. Jak próbuję całość włożyć jej do buzi, to wyjmuje, żeby zjeść samą wędlinę. Potem może zje trochę chlebka... ;-)

Jak chce jej się pić, do już w oddali - na drugim końcu kuchni zauważy, że ktoś trzyma jej kubeczek i piszczy do niego!!! Żeby dać pić.

Dziś np. skubana widziała, że dając jej paluszki sięgam na komodę, jak nie było następnego podeszła tam i próbowała się wspinać, żeby jeszcze dostać i co chwile piszczała, odwracając się w moją stronę..

Gdy dostaje coś na łyżeczce (nauczona pewnie przykładem, że nie zawsze jest to pyszne - chociażby ostatnie leki) zapobiegawczo usteczka ledwo co otwiera, żeby tylko zwilżyć wargę i zobaczyć co to tam jest...

Wspina się już do stołu kuchennego!!! Już kilka rzeczy zdjęła z niego OMG!!!

Wie, że w telefonie są jej piosenki i podaje go, żeby jej włączyć.

Teraz chora, psikadła ma np. do nosa, jak już tylko widzi buteleczkę, co ją trzymam w ręku, to zaczyna płakać, bo wie co będzie dalej!

Może dla kogoś to nic, ale dla mnie, matki, to wielkie wyczyny małego człowieczka! Jeszcze "wczoraj" ich nie umiała. Dzidziuś mający dopiero roczek... A zadziwia z dnia na dzień! To nie to, co mały maluszek, co się tygodniami czy miesiącami czekało; o główkę podnosi, o uśmiecha się, o trzyma samo główkę, o siedzi! Teraz nowe umiejętności widoczne są z dnia na dzień, z chwili na chwilę.

I ani się obejrzę, a z plecakiem i workiem popędzi do szkoły....

czwartek, 5 września 2013

Szlachetne zdrowie...

Ech..... przecież Kochanowski miał absolutną rację pisząc te słowa... I chyba dość często je sobie powtarzam przy różnych sytuacjach.

Tak samo dziś. Idąc sobie koło apteki, w sklepie na szybkich zakupach... Widząc te wszystkie mamusie jadące sobie jak gdyby nigdy nic z dzieciakami w wózkach!!!!!! Tak po prostu sobie jechały, spacerowały, stały, siedziały, karmiły... Tak... tez tak robię miliony razy i nawet się nad tym nie zastanawiam...

Ale dziś moje dziecię obudziło się z glutem. Właściwie była to 3.00 w nocy, kiedy przez katar nie dała rady spać.. A potem było już tylko gorzej. Cały dzień leje się z niej jak z kranu. Już nie wiem czym wycierać. Bo to nawet nie ma co odciągać... Z nosa katar, z buzi ślina, wiadomo jak oddycha i chyba zapomniała, że trzeba przełykać :) Zmieniam bluzeczki, nakładam śliniaczki i latam na zmianę to z chusteczkami to z pieluszką tetrową. A to dopiero pierwszy dzień...

Wizyta u lekarza i siateczka leków. A ta mała mądrala je wypluwa!!! To już nie jest małe dzidzi, co wszystko połykało.. Muszę się głowić jak je jej podać.... Przecież nie przemówisz jak dorosłemu...

Bidulka Mała. Chyba to póki co najgorsze dla mnie w macierzyństwie... choroby... Dzięki Boże, że od tych większych nas chronisz... Każdego dnia staram Ci się za to dziękować...

środa, 4 września 2013

Dom.



No właśnie...

Pewnie, że marzyłabym o pięknym domku, ze spadzistym dachem, ogródkiem pełnym trawy po której biegały by dzieci i kwiatów przy ogrodzeniu, tarasie na którym można by pić poranną kawę... Z huśtawką mocną drewnianą na której można by z mężem prowadzić bardziej lub mniej romantyczne rozmowy... Z kamiennym grillem.... A w domu z sypialnią na poddaszu! I koniecznie z garderobą i osobistą łazienką!!!
A co! Pomarzyć nie można? :) I jak mijam takie domy na spacerach, gdy jedziemy samochodem to tak patrzę... I marzę jeszcze mocniej...

Tylko kto by o to sprzątał, dbał? Hehehe w końcu jak stać by mnie było na taki dom to i na ogrodnika i pomoc domową bym miała ;-)
Ale jest rzeczywistość (ups, jak mocno teraz stuknęłam o ziemię, gdy pomyślałam o obecnym tu i teraz...). Choć właściwie nie jest tak źle i nie jeden chciałby mieć to, co my mamy. Dlatego naprawdę staramy się to doceniać...

Niewiele przed naszym ślubem mój wujek kupił dom. Trzypiętrowy na osiedlu domków.  Nigdy się nie ożenił. Zajął więc ze swoją mamą dwa wyższe piętra. A na dole... było wolne, właściwie oddzielne jedno mieszkanie. Ja na M. nie naciskałam. Wiadomo, że mi było łatwiej - bo to moja rodzina, wiadomo, że mi tu lepiej (choć są bardzo specyficzni i wujek i babcia). Pozwoliłam, żeby to on zdecydował. Czy moja miejscowość czy jego... Ja mieszkałam w bloku, on całe życie w domu. Ale jego miejscowość mniejsza i tam naprawdę ciężko o pracę. a tu, u mnie... Oboje przed ślubem znaleźliśmy pracę i pracujemy w nich do dziś... Chcąc nie chcąc zostaliśmy i zamieszkaliśmy w domu wujka. Z własną kuchnią, łazienką i drzwiami oddzielającymi nas od reszty :) Dwa pokoje, duża kuchnia. Ale i tak. Chcieliśmy tu na chwilę, na przeczekanie. Bo chcielibyśmy być na swoim. Duży pokój wypełniły meble z mojego dawnego pokoju, w małym pokoju stanęło nowe, duże wygodne łóżko, a do kuchni kupiliśmy meble w przystępnej cenie i jako tako umieściliśmy je w kuchni. Pralkę i lodówkę dostaliśmy w prezencie ślubnym, więc po odnowieniu wszystkich ścian, i wystawieniu mebli tuż przed ślubem, zaraz po nim weszliśmy do naszego nowego domu i pachnącego świeżością łóżka :)

Minęło kilka dobrych lat. My szczęśliwi bo bez kredytu, płacący tylko rachunki, a nie komuś za wynajem, ciągle odkładamy jeszcze większa bądź mniejszą kaskę z naszych bądź co bądź niewielkich zarobków.
Bądźmy szczerzy. Mało kto z naszych znajomych ma tak komfortową sytuację...

Tylko co dalej???????????? Bo oprócz samochodu nie mamy nic swojego..... Nikt z nas stąd nie wywali, ale.... My tu tylko mieszkamy, nie mamy zbytnio nic do gadania.... Ogródek jest, ale nie nasz, w garażu jest nasz samochód, ale większość szafeczek oblega wujek, spiżarnia jest, ale pełna słoików babci :) No i choć drzwi są, nikt nie wchodzi bez pukania, to nikt ich też na zamek nie zamyka i nago po domu raczej nie biegamy. No... raczej.. ;-) Poza tym.... czasem i w dzień M. miał przypływ czułości, a mnie jednak paraliżował strach, że może wujek przyjdzie się o coś zapytać :P:P I choć faktycznie, do sypialni (teraz już naszej i Poziomy) nikt nigdy nie wszedł, chyba, że po specjalnym zaproszeniu, to jednak jakiś dyskomfort jest.....

Ale Mała zaraz będzie Duża. Trzeba będzie pożegnać się z nieskładanym łóżkiem 160x200 i kupić sobie coś w miarę wygodnego do salonu, który od tego czasu stanie się pokojem dzienno - nocnym... Z TV, który sam się będzie prosił, żeby go włączyć... Zaraz mam nadzieję pojawi się drugie bobo, pół biedy jak też dziewczynka. Ale jak chłopczyk? Albo całkiem niewykluczone, że i trzecie? To już sorki!!!!  Pomysły nam się skończą, gdzie ich wszystkich położyć i w miarę godnie mieszkać...

Kredyt, kredyt, kredyt.... Myślimy, nadal myślimy... M. co jakiś czas zaczyna temat, ale na rozmowach się kończy, bo ja boje się ryzyka, które wcześniej czy później będzie trzeba podjąć, a że póki co jest w miarę, to temat upada.......

I jest jak jest. Miało być na chwilę, a trwa. I przez to, że miało być na chwilę, wygląda, jakby było na chwilę. Duży pokój z meblami dwudziestolatki? Meble do kuchni aby tylko?  I o dziwo jakoś dość niedawno zaczęłam to zauważać, ale też i bardzo zaczęło mi to przeszkadzać... Naoglądamy się najpierw Ugotowanych, Dekoratorni i Bitwy o dom i potem to nasze mieszkanie jest... Słabe, byle jakie.... No właśnie... Ale czy ono nasze? Na ile? Wkładać to nasze odłożone pieniądze i potem się wyprowadzić? Przecież tego nie sprzedamy, nikt nam nie odda tego co zainwestujemy... I tak.... Całkowicie wyremontowaliśmy łazienkę, wymieniliśmy wszystkie okna i drzwi... To już chyba kilkanaście tysięcy. Naszych tysięcy. Już żal.... I o ile meble do pokoju dużego i Małej można by gdziekolwiek zabrać ze sobą, to już kuchni na wymiar nie... A tak bardzo marzy nam się piękna kuchnia...
Głupia sytuacja... Z jednej strony komfortowa, z drugiej byle jaka.....

Mieliśmy pewien plan. Rozbudować dom!!!! Już nawet były wstępne pozytywne rozmowy, już nawet poszliśmy do Urzędu Miasta pytać jakie zgody potrzebne. Już marzyliśmy o nowych pokojach i idealnej sytuacji w naszym życiu... Aż tu nagle wujek powiedział, że to nie wyjdzie, że bez sensu, że sąsiad się na pewno nie zgodzi, że za bardzo zacieni..... Oj.... opadły nam wtedy skrzydła i znów znaleźliśmy się w czarnej d... Znów zależni od właściciela budynku... I nie mogący nic....




I choć miałam na to pół ciąży co na zwolnieniu przesiedziałam, całe minione wakacje z M. w domu, to dopiero na miesiąc przed powrotem do pracy zaczynam pewne miejsca porządkować. Gdzie rzeczy niepotrzebnych za dużo. Często nie wiadomo po co (wiadomo - z sentymentu) przywiezionych tu z panieńskich i kawalerskich czasów....

Zaczynam dopiero na tyle ile mogę zamieniać ten dom w dorosły i taki, w którym chciałabym mieszkać. No właśnie... Tylko ile włożyć w to, czego już nie będzie można "wyjąć"?

Ale przecież chciałabym wreszcie czuć się dobrze. Jak w prawdziwym domu.......


wtorek, 3 września 2013

Koniec.

Wrzesień. Na FB, to wczoraj każdy pisał, że dziecko do przedszkola posłał, do żłobka albo do szkoły. Ja posłałam M. :) I znowu poczułam się trochę jak rok temu. Z czasu gdy był ciągle, nagle go zabrakło. Wtedy byłam z takim Maleństwem, pamiętam odliczaliśmy chwile jak nie płakało i byliśmy dumni z każdej kolejnej minuty spokoju.... Pamiętam też, że jak wracał ze szkoły, to często zabierał Młodą na górę, do wujka - jak nie spała- bym miała te chwile spokoju... I jak cieszyłam się gdy wracał i mówił, że praktycznie wcale nie płakała. Gorzej, gdy zaraz wracał z płaczącą i rozdrażnioną :/ I czasem się zastanawiam czemu tak było, jak była Malutka. Co jej było?

Ale minął rok. My znowu zostałyśmy same. Ale jest już zupełnie inaczej. Może nadal mam troszkę związane ręce. Ale nosić jej nie muszę, tylko ona ciągnie się za mną jak rzep :) Rozwala zabawki, a potem się o nie potyka :P:P A ja abym była blisko. Wczoraj sobie z nią w jednej szafce posprzątałam, dziś drugą uporządkowałam. Ważne by ją czymś nowym zająć. Np. szufladą pełną reklamówek i prezentowych torebek.

I jak wczoraj M. posmutniał i spytałam "czemu?", powiedział, "bo dziś to się praktycznie Ty cały dzień nią zajmowałaś".

Ale ja naprawdę nie byłam tym zmęczona. Bo jest już inaczej. Jest nowa jakość macierzyństwa :-)
I choć dalej tęsknię jak M. wróci z pracy, nie mam w oczach błagalnego tonu :)

A za miesiąc będzie kolejny koniec.... Koniec mojego wychowawczego... Wracam do pracy... I szczerze zaczynam się bać. Jak my niezorganizowani się zorganizujemy. A musimy!!! Obiad trzeba ugotować dzień wcześniej. W ogóle wymyślić i zakupy zrobić. Bo to M. teraz sam więcej będzie z nią spędzał czasu niż ja. Do tej pory jakoś to było... A teraz będzie nowy rodzaj rodzicielstwa. Pracujących rodziców.

Póki co. Te parę godzin, co M. będzie w pracy (bo to tylko ja zapierniczam 8h) Małą ma zajmować się moja siostra, która ma takiego samego Bąbla. Jak już będzie jednak wymiękać będzie szukać kogoś znajomego znajomych do opieki. Żadnych agencji i żłobków. I oby się udało bez tego.

Tak więc końce i początki Nowego.... Oj... chyba szybko będę chciała drugiego dzidka jak wrócę do pracy...... :)


P.S. Ta z żebra :) właśnie oglądam płytę ze swojego wesela. Ależ ja byłam piękna i młoda :)))))