wtorek, 29 kwietnia 2014

Moja rodzina.

Mąż, 20 - miesięczna córka (dzięki ROSSnę za mailowe przypomnienie) i 20 - tygodniowy Najmłodszy członek naszej rodziny (a tu dziękuje suwaczkowi na blogu za przypomnienie) i ja.... Tak sobie żyjemy. Szybko bardzo z dnia na dzień, bo nawet nie pamiętam ile to miesięcy, ile to tygodni. Ostatnimi czasy sponsoruje nas liczba 20 jak widać :)

Osobiście nie wyobrażam sobie innego życia, bez męża, dzieci... Bycia samemu wieczorami i budzenia się bez mokrego całusa i uśmiechu. Choć bywa trudno i wkurzająco, choć nie ma czasu na bezmyślne siedzenie i gapienie się w monitor TV czy laptopa, to wole to tysiąc razy bardziej niż samotność, choć może z wielkim kręgiem przyjaciół.

Mamy ten komfort, że zamieszkiwanie babci i wujka piętro nad nami oraz częste wizyty cioci pozwala nam czasami na bycie samemu pół godzinki, godzinke... I czasem wtedy nachodzą nas refleksje, że co by było gdybyśmy tak cały czas... sami... No jakoś by się żyło, ale jak okropnie byłoby smutno, o ile mniej radości, o ile mniej zachwytu.

I tak sobie myślę, że jak bardzo nie byłoby momentami ciężko, to jednak ta niczym nie dająca zastąpić się radość z powodu posiadania małych istotek zawsze da wypadkową na plusie.
Gdy dzieci są zdrowe, gdy jest praca, gdy jest gdzie mieszkać, NAPRAWDĘ NIE POWINNO SIĘ NARZEKAĆ. Bo ma się tak wiele, a niejednemu nawet tego brakuje. Pewnie. I ja bym chciała choć raz na miesiąc wyjść z galerii z torbami wypełnionymi nowa garderobą, mieć dom z ogródkiem, własną sypialnią, dużą kuchnią, salonem, garderobą, pokojami dla dzieci.... Nowymi ubrankami dla nich, a nie wiecznie od kogoś albo z ciucha, a nad kupionymi w H&Mie zastanawiać się pół godziny czy warto i czy mi faktycznie potrzeba choć to takie śliczniutkie...
Ale to wszystko to tylko chęć posiadania, za którą niestety często idzie pustka wewnętrzna... Ja wolę męża w domu, który  może pracować w normalnych godzinach i BYCIE. A nie posiadanie bo człowiekowi i tak zawsze mało.... Tak przynajmniej jest o czym marzyć ;-)

Choć największe marzenia małej dziewczynki już się spełniły...
Na szczęście.


Najmłodszy kopie od Wielkanocy. Żyje. Fajnie jest :)))

35 komentarzy:

  1. "Gdy dzieci są zdrowe, gdy jest praca, gdy jest gdzie mieszkać, NAPRAWDĘ NIE POWINNO SIĘ NARZEKAĆ. Bo ma się tak wiele, a niejednemu nawet tego brakuje."
    ŚWIĘTE SŁOWA!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czekam na swoje marzenie. Może w tym roku się spełni ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. My jesteśmy na etapie gdy nie ma dzieci i co z tego tak jak piszesz, ze możemy się gapić bezmyślnie w laptopa? Co z tego, że możemy iść na imprezę czy na zakupy? U nas w mieszkaniu tak czasem smutno i pusto, aż nie wiadomo co tu by robić...dlatego wiem, ze w końcu trzeba się zdecydować i coś zmienić w tym życiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj oj :) buzuje instynkt macierzyński, buzuje... ;-) szuka, krązy ąz Was złapie :D

      Usuń
    2. O, o, od tego właśniee się zaczyna! :D Od odczuwania takiej pustki w mieszkaniu:) U nas droga od tej pustki do poczęcia Antośka już krótka była;)
      A ja też w Wielkanoc pierwsze kopniaczki poczułam, dokładnie w drugi dzień świąt:)

      Usuń
    3. To ja tak w ogóle nie mam, w ogóle mi nie jest smutno w domu ani za cicho, a już na pewno nie nudno i na pewno nie czuję się samotna. Choć może to dlatego, że nie było nam dane od początku poczuć tej pełnej beztroski, jakiej zazwyczaj doświadczają młode małżeństwa, żeby mi się to znudziło i żebym zapragnęła odmiany.

      Usuń
    4. Jak już myślę o dzieciach, to tylko na zasadzie, że świat jest taki piękny, że chciałabym go komuś pokazać i go w niego wprowadzić, a nie że mam jakąś pustkę w domu do zapełnienia, bo mi się beztroskie bycie we dwoje znudziło, bo na to mi Bóg szans nie daje. :p
      Choć szczerze mówiąc, jak dalej się nic nie zmieni, to w końcu mimo wszystko pewnie podziałamy, bo jednak wolę poczucie, że beztroskę straciłam, niż szanse na dzieci.

      Usuń
    5. Jej, ale ta pustka to zupełnie w innym sensie... na pewno nie w sensie beztroski, bo nie wiem jak można mówić że kttokolwiek dorosły ma beztroskę w domu...Beztroskę to można mieć miesiąc miodowy;) A później zaczyna się życie i tu żadnej beztroski nie ma, bo jak nie choroby, to finanse, to praca, to rodzina itd... Znudzenie się sobą i samotność w małżeństwie to chyba najgorsza motywacja do posiadania dzieci... Tu chodzi o coś innego... taki paradoks, trochę, bo z jednej strony nasze życie było pełne, bo samo małżeństwo jest już pełnią... ale też jest powołane do czegoś więcej... Dwoje dorosłych ludzi nigdy nie da sobie tego, co wniesie w ich życie dziecko... Najlepszy, najkochańszy mąż, największa bliskość małżeńska, największa beztroska albo nie wiadomo jakie ciekawe zajęcia nie zastąpią śmiechu dziecka w domu... Dom był pusty, ale nie dlatego, ze brakowało w nim miłości małżeńskiej, wrażeń, trosk albo nie wiem czego jeszcze;) Brakowało dziecka, po prostu.

      Usuń
    6. Nigdzie nie piszę o żadnym znudzeniu się sobą ani o decydowaniu się na dziecko z samotności. Odwołuję się do typowego schematu "bierzemy ślub, przez x czasu jesteśmy tylko we dwoje, żeby się sobą nacieszyć, a jak nam się to znudzi (jak się sobą nacieszymy), to wtedy sprowadzimy na świat dziecko".
      Dla mnie to właśnie "x czasu" dopóki nie ma dzieci i dopóki mamy normalne problemy dorosłego człowieka to właśnie ta "dorosła beztroska". ;)

      Usuń
    7. No właśnie tak napisałaś:) Że nie czujesz żadnej samotności ani pustki, ani znudzenia, żeby z tego powodu decydować się na dziecko:) A przepraszam problemy związane z rodzicielstwem nie są normalnymi problemami dorosłego człowieka? :) Kurcze, nie kumam trochę Twojego podejścia i tego co piszesz, być może dlatego, że u nas w ogóle nie było prawie tego "x" czasu, ledwie pół roku, jak począł się Antek:P Ja tam większą beztroskę czuję teraz niż przed narodzeniem dziecka, bo dziecko dość mocno przewartościowuje świat i pewne problemy przestają mieć aż takie znaczenie, poza tym zawsze jest dla nas wzorem radości ;)

      Usuń
    8. Tak, napisałam o znudzeniu się i pustce, ale NIE o znudzeniem się sobą nawzajem, tylko o znudzeniu się BYCIEM TYLKO WE DWOJE, a to jest ogromna różnica. Nie mam pomysłu czego możesz nie rozumieć, szczerze mówiąc.:P Przecież życie bez dzieci jest inne niż życie z dziećmi, po prostu, tak jak narzeczeństwo jest inne niż małżeństwo. Problemy związane z rodzicielstwem to wyższy level i o wiele więcej obowiązków (że jednocześnie o wiele więcej radości to swoją drogą;))) w porównaniu z "problemami", kiedy jest się zdrowym i kiedy tych dzieci nie ma. Mało razy o tym pisałaś? :P Ba, żebyś to tylko Ty jedna pisała? ;) Miłości (inni też, ale jej notkę akurat najbardziej pamiętam) też pisała nie raz i też w kontekście "nacieszenia się sobą", że po ślubie dali sobie czas nacieszenia się sobą, nacieszyli i zapragnęli dziecka, Pani Poślubiona to samo pisze i nikt się nie czepia. Ja dzieci chcę mieć bardzo, baardzoo i to prędzej niż później, ale tego poczucia "nacieszyliśmy się sobą, czas na wyższy level" po prostu na razie nie mam, no przepraszam. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina, że mnie operacje, rehabilitacje, sanatoria i bycie jedyną pracującą pokonuje i nawet mi do głowy nie przyjdzie, że mi w domu za cicho i za spokojnie tylko we dwoje.

      Usuń
    9. Ale ja dokładnie o tym mówię! Ja też nie miałam takiego poczucia i nie będę miała, mam taką nadzieję przynajmniej. Pani Poślubiona też przynajmniej tutaj nie pisze, że jest znudzona byciem we dwójkę, i zakładam, że biorąc pod uwagę ich staz małżeński, to nie są jeszcze znudzeni (chyba że gdzieś o tym pisała u siebie, to przepraszam.) Pisałam o problemach jak się jest tylko we dwójkę i miałam na myśli właśnie Ciebie, więc wybacz, ale uważam, że Ty masz w tej chwili więcej na głowie niz niejedna matka, a już ja na pewno;) Dlatego nie rozumiem tego gadania o wyższym levelu problemów i obowiązków, bo moim zdaniem Ty i bez dzieci masz w tej chwili wyższy level i w jednym i w drugim. Ja się nie nacieszyłam jescze byciem we dwójkę z moim Mężem;) I nacieszać się w tej chwili nie zamierzam, bo mam na to całe życie, z dzieckiem czy bez, nie ma różnicy. Dla mnie małżeństwo i dzieci to jeden organizm, nie żaden wyższy level, po prostu, biorąc ślub obok wierności mężowi od razu zadeklarowałam, że przyjmę dzieci, więc to wszystko to jedność dla mnie, po prostu. I nie czepiam się, tylko po prostu nie rozumiem, bo takie podejście mi obce jest;)

      Usuń
    10. A no bo ja właśnie pisząc o tym niższym levelu myślałam o sobie sprzed tych chorobowych atrakcji, kiedy właśnie człowiek miał względny spokój i mógł robić prawie wszystko, co chciał - nie żeby po dzieciach była kaplica:p, ale na pewno tak czysto logistycznie ciężej o spontany i wspomniany luz i gapienie się w laptopa.;) I jak z tego względnego spokoju się wejdzie w etap pt. "dzieci" to już jest wyższy stopień wtajemniczenia. Mówiłam o dzieciach akurat,a nie o sobie, bo jednak dzieci są typowym etapem w małżeństwie niż operacje kręgosłupów czy inne boreliozy i żółtaczki. :p Nacieszenie się sobą przecież wcale nie oznacza, że się sobą nawzajem znudziło, tylko właśnie ten paradoks, że jednak coś do tej bajki by się dołożyło. Tak zrozumiałam Panią Poślubioną i o tym piszę, że tego nie mam.

      Usuń
    11. Tak, ale ta beztroska nikomu nie jest dana raz na zawsze. Typowe problemy i etapy nie istnieją;) Wy macie problemy zdrowotne, inni mają dramatyczną sytuacje finansową, zawodową, nałogi, chorboy rodziców itd... Dlatego dla mnie tu nie ma żadnych wyższych ani niższych leveli, bo nigdy nie wiemy, co się u kogo w życiu kryje. Nacieszyć się sobą... szczerze mówiąc, mając Antka, zupełnie nie wiem, jak można sie cieszyć będąc tylko we dwójkę, skoro można żyć we trójkę albo w czwórkę? ;)

      Usuń
    12. Jak to typowe problemy i etapy nie istnieją? Jasne, że są problemy typu właśnie choroby na przykład, czy nałogi, które mogą się zdarzyć obojętnie kiedy i każdemu. Ale dzieciństwo ma inne problemy, czas studiów, narzeczeni będą mieć inne problemy niż małżeństwa, bezdzietne małżeństwa będą mieć inne problemy niż małżeństwa z dziećmi. A rodzice maluchów mają inne problemy niż rodzice nastolatków. I to wszystko to są właśnie etapy. Im dalej, tym człowiek się robi mądrzejszy i bardziej się rozwija (przynajmniej powinien:P), a rozwój to jednak z definicji coraz nowszy "stopień wtajemniczenia". ;) O to mi chodzi. Zamartwianie się o odwalającego coś nastolatka będzie "typowym problemem" małżeństw z nastoletnimi dziećmi, a nie mój (jeszcze:P)

      Można się cieszyć będąc we dwójkę, piątkę, czy piętnastkę, bo przecież to nie oznacza, że jak są dzieci, to mąż mógłby nie istnieć i już zero radości (zresztą wiesz, że ja mam mega alergię na stwierdzania, że jak ślub/dziecko/drugie przyjdzie, to już Cię nic dobrego w życiu nie czeka;))). Ale inaczej "nacieszasz się mężem" (w sensie takim, że zupełnie inne rzeczy razem robicie, inne rzeczy radość sprawiają, inaczej relacja wygląda itd.), kiedy jest się tylko we dwoje bez większych obowiązków, a inaczej kiedy są dzieci. Gdyby tak nie było, to nie tłukłoby się wszędzie młodym do głowy, jak ważne jest nie zapominanie o sobie nawzajem, kiedy się dziecko pojawi. Czy jakikolwiek inny bardziej wymagający okres w życiu.

      Usuń
    13. Ja wiem, że się spędza inaczej czas we dwójkę niż z dziećmi;) Niemniej z mojego punktu widzenia czekanie na czas kiedy się już swoją dwójką nacieszymy jest jak czekanie na idealny moment na dziecko- zawsze będzie coś jeszcze do zrobienia, gdzieś można będzie jeszcze pojechać, coś pozwiedzać, tego i tamtego odwiedzić- i tak do śmierci;) Ja nawet jeśli przed ślubem myślałam, żeby z dzieckiem dłużej poczekać, to nie ze względu na nacieszenie się, tylko na stabilniejszą sytuację finansową gdybym miala już pracę- w rzeczywistości nawet to okazało się niepotrzebne;) Także jeśli ktoś chce się nacieszać sobą i z tego powodu odkłada poczęcie dziecka, to jego decyzja i jego sprawa, nie mieszam się;) Ale ja w tym sensu większego nie widziałam, może dlatego że ja zawsze do zawarcia małżeństwa podchodziłam jak do założenia nowej rodziny już w bardzo szerokim sensie, bez sztucznego rozdzielania na etapy, bo wtedy ludzie niepłodni po jakimś czasie nie mieliby szans wspiąć się wyżej;) Co do typowych etapów to... ojej, uwierz mi, że jedni rodzice maluchów też będą mieli zupełnie inne problemy niż inni rodzice maluchów;) Itd... Jak patrzę na ludzi którzy są wokół mnie, to każdy jest inny i z czym innym się mierzy;)

      Usuń
    14. I to niezależnie od wieku;) Mi się czasem wydaje, jak patrzę na siiebie, że jako dziecko byłam dojrzalsza i miałam poważniejsze problemy niż teraz, bo po prostu życie tego wymagało... zmierzenia się z chorobą, ze śmiercią, opieką nad babcią, dbaniem o dom i z samotnością, bo rodzice pracowali całymi dniami... Znam rodzinę, w której dzieci jakiś czas mieszkały w domu dziecka.. Teraz są już dorośli, ale założę się, że wtedy musiały się zmierzyć z gorszymi problemami, niż teraz. To są sytuacje wyjątkowe, prawda;) Ale nigdy nie wiesz, czy ktoś, kto z pozoru żyje całkiem typowo, gdzieś w środku nie ma właśnie takiej ekstramalnej sytuacji, dlatego ja unikam jak ognia stwierdzeń, że coś jest typowe;)

      Usuń
    15. Czepiasz się słówek. "Typowe" problemy to nie "mniej poważne", ani że na pewno są TYLKO takie, ani nie wykluczają, że nie będzie niczego bardziej ekstremalnego. "Typowe" to często spotykane w jakiejś życiowej sytuacji. Po prostu - nie mam problemów, które mają ludzie z dziećmi, bo zwyczajnie nie mam dzieci. Jak będę miała dzieci, to jest wielce prawdopodobne, że będę chodziła bardziej niewyspana niż teraz, że dziecko będzie źle przechodzić zęby, czy cokolwiek innego, co się wiąże z dzieckiem. To, że mam chorego męża i że ktoś "nigdy nie wie, czy żyjąc na pozór typowo nie mamy sytuacji ekstremalnej", nie zmienia faktu, że ewentualny problem z kolkami i ząbkowaniem będziemy mieli dopiero jak będzie dziecko. O nic więcej mi nie chodzi, nie wiem, czego tu się jeszcze można doszukać. :P


      Ja w takim razie jestem zepsuta naukami przedmałżeńskimi, konferencjami dla małżeństw i doświadczeniami starszych, bo dla mnie owszem, to też jest założenie rodziny w szerokim sensie, ale widocznie za dużo mi tłukli, że czas tylko we dwoje jest równie ważny i potrzebny - żeby właśnie nacieszyć się sobą, dotrzeć się w nowej roli, zbudować coś tylko dla naszej dwójki, do czego będzie można wrócić, jak dzieci wyjdą z gniazda. A to, że jedni chcą na to więcej czasu, inni mniej, inni w ogóle go nie potrzebują, to już jest indywidualna kwestia. Tak jak Ty nie widziałaś sensu czekać, tak ja nie widziałam sensu rzucania się w wir macierzyństwa po długich latach związku na odległość.

      Usuń
    16. A, no i nacieszenie się to też nie jest coś, co by mnie jakoś bardzo powstrzymywało, bo jak mówię, jak się sytuacja nie zmieni w najbliższym czasie, to czekać w nieskończoność nie zamierzam. Ale to nie jest decyzja z chęci dopełnienia, nie dlatego, że "co z tego tak jak piszesz, ze możemy się gapić bezmyślnie w laptopa? Co z tego, że możemy iść na imprezę czy na zakupy? U nas w mieszkaniu tak czasem smutno i pusto, aż nie wiadomo co tu by robić...", ani nie dlatego, że "brakuje dziecka, po prostu".

      Usuń
    17. I jeszcze raz, pisząc o chęci dopełnienia mam właśnie na myśli to: "taki paradoks, trochę, bo z jednej strony nasze życie było pełne, bo samo małżeństwo jest już pełnią... " i że "brakuje dziecka po prostu", a nie że mąż się komuś znudził i nie ma z nim o czym gadać.

      Usuń
    18. A u mnie w domu czegoś/KOGOŚ brakowało, była dająca zapełnić się tylko nowym człowieczkiem... Krew z krwi i kość z kości...
      Więc po prostu ciesze się, że to pragnienie we mnie było i dało się je ukoić :)
      Ale zgadzam się tez z tym, że czas tylko dla nas był potrzebny. I dobra długość jego była. ;-)

      Usuń
    19. No bo każdy pewnie inaczej dojrzewa do macierzyństwa i inaczej to przeżywa;) I absolutnie się Ciebie nie czepiam ani nikogo innego, bo każdy ma swoją drogę, ja przeżyłam to inaczej niż Ty czy Miłości i chyba po prostu jestem, hmmm, niedzisiejsza;) Właśnie wydaje mi się, że teraz jest duży nacisk, żeby się sobą przed ślubem nacieszać, mało to ja razy słyszałam: a dlaczego tak szybko? a tymczasem ja w ogóle tego nacieszania się nie potrzebowałam dużo, dziecko połączyło nas bardziej niż jakieś wspólne wyjazdy czy coś;) Myślę, że jak się dba o związek w ciągu całego życia, to i tak jest do czego wrócić jak dzieci odejdą;) A mi właśnie takie gadanie: nacieszcie się sobą bardzo mocno kojarzy się z : kupcie dobry samochód, odłóżcie odpowiednią kwotę pieniędzy, znajdźcie większe mieszkanie itd, jakby to było niezbędne, żeby być szczęśliwym w macierzyństwie/ ojcostwie i małżeństwie w ogóle;)
      Haha, a z tymi konferencjami to ja już naprawdę nie słucham;) No naprawdę, jakiś czas temu pochłaniałam takie książki i audycje tonami, a teraz zupełnie nie. Czasem mam wrażenie, że u mnie to wyłączało myslenie;) Każdy ma inną drogę, po prostu.

      Usuń
    20. Ten cały czas bez dziecka, yo mi sie kojarzy z zajęciami z psychologii ze studiów, nie chodzi wcale o to, żeby się soba nacieszyć, tylko, żeby nauczyć się zyć we dwójkę :) Bo jesli dajmy na to slub bierze się z powodu ciąży, to juz od samego poczatku wszystko kręci sie wokół dziecka i jest duże prawdopodobieństwo, że jak to dziecko/ te dzieci pójda na swoje małzonkowie nie będa wiedzieli co z sobą robić, jak w spólnie spędzac czas, o czym rozmawiac itp, bo zawsze wszystko kręciło sie wokół dzieci.

      Usuń
    21. O to to, Miłości, lepiej bym tego nie ujęła! Dokładnie to mam na myśli z tym nacieszeniem się.

      Z tym kupieniem samochodu, większego mieszkania itd. to wiesz, że my nic nie mieliśmy, jak braliśmy ślub i że daleka jestem od takiego myślenia. ;) Też jeszcze niedawno wprost usłyszałam od szwagra, że ten ślub to była głupota i że się pospieszyliśmy. Teraz to dopiero byśmy sobie poczekali! :p

      Usuń
    22. Że głupota?? Jeśli się nie mylę całe to "sex, drugs and rock'n'roll" u was było dopiero po ślubie. Więc myśl, że mogłoby tego wszystkiego nie być chyba jest nie do przyjęcia. :P:P
      A te wszystkie choroby, to chyba inaczej się Wam znosi jak jesteście MAŁŻEŃSTWEM. RAZEM. Na zawsze w zdrowiu i chorobie i we wszystkich przeciwnościach.
      Oj ten szwagier chyba za mało zna wasze życie... ;-)

      Usuń
    23. A konferencje, książki itd. są super, tylko trzeba z nich umieć korzystać i się nimi inspirować, a nie kopiować bezmyślnie. ;)

      Usuń
    24. No to wtedy już bardziej mi pasuje, gdzieś nawet chciałam napisać (ale chyba w końcu nie napisałam) że wg mnie wystarczy tyle czasu, żeby się ze sobą dotrzeć, i dla nas tyle, ile mieliśmy było wystarzająco pod tym względem, ale z drugiej strony ciąża też trwa 9 mies, więc i naturalnie troszkę tego czasu we dwójkę jest zapewnione;) Mi się to "nacieszanie" bardziej skojarzyło z inną postawą którą czesto widzę, że trzeba sobie powyjeżdżać, pozwiedzać, poimprezować itd;) I tak parę lat z głowy;) Choć oczywiście mają do tego prawo, ale to nie moja droga;) A książki... No cóż, ja mam dość na jakiś czas;)

      Usuń
    25. My to po podróży poślubnej marzyliśmy, że zanim dziecko to jeszcze chcemy pojechać na Korfu (a już najfajniej jakby dziecko właśnie było pamiątką z takiej podróży, wiadomo, że nie wycelujesz, ale marzyć można:)). Ale teraz to już to na dalszy plan zeszło (inaczej to chyba do emerytury byśmy czekali:p), no i nie planowaliśmy dziecka pod wycieczki, ta podróż to tak bardziej "po drodze" miałaby być. A co do imprezowania... Rodzice mojej przyjaciółki urodzili ją i jej rodzeństwo jak mieli po 20 lat, jak poszli na studia, to rodzice weszli dopiero w 40tkę - to był dopiero szał i druga młodość! :) :) co tydzień na imprezie byli (dzieci ich przywoziły z imprez:D), wycieczki na motorze robili, jak kumpela robiła domówkę, to z nami imprezowali. :D
      Podoba mi się taka wizja. :D

      Usuń
    26. Co to jest Korfu? :O
      No właśnie im szybciej dzieci będą, tym szybciej też się odchowają, i znów będziemy we dwójkę... no chyba że już z wnukami:P

      Usuń
    27. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    28. Przepiękna, zielona grecka wyspa. :) Aaaaaj marzeeeenieee....

      Miłości.., oczywiście, że nie do przyjęcia! Nigdy w życiu, daj spokój i tak czekaliśmy jakieś 3 lata za długo.;) Właśnie sęk w tym, że szwagier to chyba rzeczywiście nie wie. :P Chyba że ktoś mu wygadał, czasem coś tak powie, że nie wiem, czy to aluzja, czy tak mu się tylko powiedziało.

      Usuń
  4. I ja nie oddałabym macierzyństwa za nic w świecie. Ale jakoś tak naturalnie przyszło, że nie umiem sobie wyobrazić co by było gdyby Niuńki nie było... Przyszła na świat w idealnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Macierzyństwo to indywidualna sprawa, ale ważne że dla Ciebie to pełnia szczęścia

    OdpowiedzUsuń
  6. "NajmłodszY"? To już wiadomo, że chłopiec? :]

    OdpowiedzUsuń