niedziela, 25 maja 2014

Letnie dni czas zacząć!!!! Choć z nutką nostalgii....

Słońce, słońce, słońce. Kocham!!!
Upały sięgające 30-tki. Póki co - nic to jeszcze!!! ;-) (nie wiem na ile jeszcze Bąbel w brzuchu pozwoli mi się tak czuć i myśleć:P)
I znoszę je lepiej je niż M. Moje baterie się ładują i o to chodzi!!! Wiadomo - temperatura niewiele wyższa niż 20 stopni byłaby idealna, ale nic nie jest idealne, więc wolę nie narzekać i cieszyć się, że zima się skończyła, że nie leje deszcz i takie tam.

Z optymistycznych wieści - jeszcze tylko 2 dni do pracy i L4!!! Już mam dość. Dość duchoty w autobusach i ślęczeniu przed komputerem. Mam nadzieję tylko, że dr nie przełoży wizyty, jak to czasem bywa - bo za bardzo już odliczam. Znowu liczę, że wezmę się za dom, który normalnie będzie funkcjonował. Będzie czas na gotowanie, pranie i sprzątanie i Zuz nacieszy się mną... A poza tym, zaraz koniec roku szkolnego i M. też będzie w domu!!!

Także....
Jupi!!!
Jupi!!!
Jupi!!!

A teraz o sobocie, która tknęła mnie na takie oto przemyślenia. Wybraliśmy się kilkadziesiąt kilometrów od naszego miasta, z całą moją rodziną, do przyjaciółki mojej mamy z lat LO. Wioseczka. W ich okolicy jest wiele jezior - do jednego - z dziką, ale plażą - jest 5 min drogi. Mają dom z ogrodem, w którym jest kilka dużych już drzew, bujana huśtawka, ławeczka.... Jednym słowem, mimo upału było wiele cienia, przestrzeni do odpoczynku i zabawy dla dzieci, które latały tam na bosaka. A potem jeszcze atrakcja w postaci mnóstwa wody (w jeziorze) i mokrego piasku do zabawy, a na koniec grill. Dzień był wspaniały - udany, prawdziwym wypoczynkiem z dala od miasta i nudy i tłoku.

I oto tak spotkały się dwie przyjaciółki z lat młodości, ich życie różnie się układało, Raz ich kontakty były częstsze by na dość długi czas prawie się urwać, a potem powrócić choć trochę do starych czasów. Czy będąc licealistkami myślały, że tak ich życie się potoczy? Czy wiedziały, że będą rozmawiać mając taki bagaż doświadczeń?  Nikt sobie tego nie życzy.... Z boku wczoraj wszystko wyglądało OK. Jak dawniej. Ale gdy ktoś zerknie w środek.... w ich wnętrza... Znajdzie dużo bólu i cierpienia... I to mnie właśnie tak wczoraj przeraziło, zasmuciło i.. i tak naprawdę pokazało jakie życie jest.... zaskakujące...
Moja mama - przyjechała z trzema córkami, dwoma zdrowymi wnuczkami, dwoma normalnymi, pomocnymi (i można by na nich dać jeszcze mnóstwo pozytywnych epitetów:P:P) zięciami, mężem.... Ale i... z rakiem...  Może wyrokiem śmierci? Póki co w lepszym nastroju i w lepszym samopoczuciu. Bo wszelkie chemie i naświetlania przerwane. (A one tak mega wyniszczają organizm, że szok...) Niby szczęście, ale tylko powierzchowne..
A ona? Nasza ciocia. Też uśmiechnięta, też matka trzech córek, babcia dwóch wnuków plus trzeciego w brzuszku (więc identycznie jak moja mama:P:P), ale... w domu przyjmowała nas sama. Mąż w szpitalu - bo musi robić badania, żeby starać się o rentę. Jest weterynarzem. Kiedyś miał za co wybudować ten piękny dom - dziś - nikt tam nie potrzebuje praktycznie jego pomocy. Ludzie pozbyli się zwierząt hodowlanych, powyjeżdżali... Ciocia pracuje jako nauczycielka. Totalny brak kasy w domu... Dwie młodsze córki też za granicą - po studiach, ale nie ma pracy, a żyć za coś trzeba, a najstarsza.... Na drugim końcu Polski ucieka od przeszłości... Od małego charakter buntowniczki. Uciekała z domu, wpadła w złe towarzystwo i narkotyki, związała się z nieodpowiedzialnym facetem - oczywiście nadużywał alkoholu i narkotyków. Ciąża, ślub, zaraz drugie dziecko, a on kimś z kim nie jest możliwe ułożenie sobie życia. Rozstanie. Jej bunt trwał nadal, znów dyskoteki , znów to samo.... i.... gwałt zbiorowy. Nie pamiętam już szczegółów - znam tylko z mamy opowieści, ale w między czasie był też szpital - odwyk i w końcu opamiętanie i ucieczka z miejscowości, gdzie cała okolica aż huczała o tym co się stało, od tych, którzy to jej zrobili. Tam daleko przez chwile miały pomóc siostry zakonne, które prowadziły Dom samotnej matki, potem sama miała stanąć na nogi... W efekcie, jest gdzieś tam,  sama z dwójką kilkuletnich dzieci, bez pracy, gdzie za stancję i życie muszą płacić rodzice z pieniędzy.... których przecież nie mają skąd brać!!! A ona właśnie w trzeciej ciąży z facetem, który nie wiadomo czy  w ogóle nadaje się na stały związek.............
Wujek już miał jechać za granicę opiekować się starszymi ludźmi -  w końcu nie pojechał, ale może jednak będzie musiał?
I co? Dlaczego tak się życie potoczyło? O ile rak nie wybiera. Trafiło na moją mamę i bęc... To życia, jakie ma ciocia z wujkiem... nikt nie chciałby mieć... Wspaniali, dobrzy ludzie. Nie byłam z nimi na co dzień, ale znając ich na tyle ile znam, mieli czas dla swoich dzieci, uczyli ich wartości....  Pokazywali co to jest miłość małżeńska. Najstarsza mimo to popełniała błąd za błędem w konsekwencji czego trudno powiedzieć czy kiedykolwiek będzie szczęśliwa chociażby tak, jak ja teraz... Młodsze niby nie szaleją, ale jak tu żyć, jak trzeba być parobkiem w obcym kraju...

My wszyscy mamy teraz znajomych.
Ja też.
Spotykam się tak jak one kiedyś.
Życie piękne jest, mąż, dzieci, rodzina, wspólne spotkania, małe i duże radości.

I wydaje się, że będzie tak zawsze!!!!! Bo życie nam się udało. A czy dobry start nie oznacza dobrej przyszłości?!

Okazuje się, że nie. To, co mnie wczoraj momentami wprowadzało w smutny nastrój jest kolejną rzeczą, która każe mi dziękować za każdy dzień, który jaki by nie był, nadal mimo wszystko zawsze przynosi więcej radości niż smutku!

A na koniec moja Poziomka, rzepa przylepa z wczoraj :)))





piątek, 16 maja 2014

Druga ciąża.

Druga ciąża jest zupełnie inna niż ta pierwsza. Ja jestem inna, inna jest sytuacja...
Nie ma czasu na cackanie się ze sobą, na liczenie tygodni i dni, nawet ostatnio pytaliśmy się siebie ile to nasze Małe ma cm? Przy pierwszej ciąży "Ciężarówką przez 9 miesięcy" była non stop w użyciu, wiedziałam ile Babel ma, co mu się właśnie rozwija... I nie mogłam doczekać się na kolejne tygodnie. Teraz mam chyba tylko czas na radowanie się każdym jego kopnięciem i ruchem.
Ani poleżeć ani prawdziwie odpocząć.. jest co robić..  Jest Zuz, która wie, że u mamusi w brzuszku jest dzidziuś.
"A tato ma w brzuszku dzidziusia?"
"Nie... tato nie..." - kręci głową i odpowiada tym swoim słodkim głosikiem.

Ciąża cieszy. A i owszem. Ale nie chodzę z wypiętym brzuchem - jak paw :) jakoś stałam się stateczniejsza i odniosłam chyba sukces, bo w pracy -  w sekretariacie i w księgowości dopiero na dniach zauważyli moją ciążę, a trochę tam bywałam :) i wyszło to właściwie tuż przed odejściem na zwolnienie :D ;-)

I jak siedzę w poczekalni w laboratorium to aż mnie nosi na te pierworódki :P:P jak siedzą - często z tatusiami brzuszkowych maluchów - jak się trzymają za ręce i wyglądają tak... jakby nie wiem, pokłony im trzeba bić bo oto w ciąży są i wszystkie względy im się należą, wyglądają jakby się cackały ze sobą, chuchały i dmuchały, bo... bo dzidziuś...
A ja czuję teraz, że twardym trzeba być! :) Cyk, cyk, załatwiać wszystko - samemu, bo ktoś z brzdącem nr 1 zostać musiał. Brzuch? Brzuch jest. Ale pobędzie, a potem zniknie. wraz z przyjściem na świat Malca. I dalej życie toczyć się będzie. I nie będzie wcale tak różowo jak Ci oto sobie wyobrażają- cycunio, spanie, spacerek. I: "ojoj jaki słodki dzidziuś, jacy my fantastyczni rodzice". Nie... Będą płacze nocne i dzienne, będą problemy z laktacją, cyckami i karmieniem, będzie gorączka, zasrane 5 razy tego dnia body, będzie zmęczenie, że tylko kląć się chce, a ono nie śpi.. I pewnie - nie pamiętam zbytnio tych wszystkich niedogodności, które były nam dane, bo się po prostu zapomina, ale doskonale WIEM, że one są i tym razem też się dziać będą. Wiem już, że macierzyństwo to nie tylko lukier i słodka śmietanka, którą się spija po długim czasie wyczekiwania i przygotowywania się. Bo dziecię jest cudownym cudem, ale trochę rodzice muszą dla niego znieść - ma ono tylko ich, by nauczyć się tego świata... I czasem ciężko bywa.... Ale dopóki się tego nie przeżyje, to uważam, że żadne opowieści tego nie oddadzą... Ale może to i dobrze, bo jeszcze mniej z nas decydowałoby się w ogóle na dziecko... ;-)

No i ostatnie.. Tak naprawdę, to wszystkie wyjścia moje czy nasze bez córy są jakieś niepełne... Bo ja właśnie nie chce być postrzegana jako ta pierwsza, niedoświadczona... która patrzy na rodziców z wózkiem i myśli "ojojoj oni już są na wyższym levelu". Bo to ja wiem więcej, ja już mam w domu trochę odchowanego Malucha - bardzo kochaną córeczkę, bez której nie stanowimy rodziny - w sklepie, kościele, u lekarza... Bez niej nie ma nas prawdziwie. Tęsknię za nią - choć jest łatwiej wiele rzeczy załatwić, ale jak widzę inne mamy z dziećmi - po prostu tęsknię.

Bo druga ciąża nie jest pierwszą. Inna będzie cała, inny poród inne przeżycia z noworodkiem w domu. I niby jesteśmy mądrzejsi, a znowu wyjdzie, że jednak za głupi na to wszystko....

wtorek, 13 maja 2014

USG połówkowe.

Piątek wieczorem. Umówieni wcześniej na USG czekamy w kolejce, do tego wizyta się opóźnia a mnie denerwuje to coraz bardziej, bo płacę (no -  korzystam z ubezpieczenia PZU, ale w innym przypadku płaciłabym 100zł), a muszę czekać!! Wkurzona na lekarza - którego nota bene znam, bo przyjmował mnie do szpitala z Zuz, a potem robił cesarkę i miałam o nim średnio dobre zdanie....  No ale moja Pani Doktor prowadząca polecała go, że ma te jakieś certyfikaty, że zna się na tym co robi... Więc się zapisałam....

Jak już weszliśmy z M. do gabinetu złe emocje opadły. A na dodatek... Wyszłam uchachana jak gupek ;-) Bo Pan Doktor wszystko powoli tłumaczył, wszystko pokazywał i jeszcze raz wyjaśniał.... Od słowa do słowa powiedziałam mu, że ta wcześniejsza cesarka to jego sprawka, to się uśmiał, a jak pytał gdzie teraz będę rodzić i powiedziałam, że w tym samym szpitalu, no bo przecież mam tam ciocię w sekretariacie, więc gdzie mam rodzić ;-) To się uśmiał jeszcze bardziej. Na koniec powiedział, że w ogóle jest obrażony, że ja płacę za ta wizytę, ale jak powiedziałam mu, ze to usługa abonamentowa, przez ubezpieczenie, a to mówi, no chyba, że tak... Na koniec zrobił zdjęcie 3D buziulki... powiedział, że to kosztuje 100zł, ale, że to prezent od G. (czyli mojej cioci :P). Ach te znajomości.... Jak widać szkoda dla mnie, że przy tamtym przyjęciu do szpitala nie wiedział, że tu moja ciocia pracuje... Ale nic to, jakoś strasznie olewczo to nie byłam w końcu traktowana. A, że cesarkę miałam w nocy i w sumie nagle, to cioci nie było, więc pokazać tam się nie mogła i z lekarzem zagadać. Oj tam oj tam :P Miło, że prezent nam zrobił w postaci zdjęcia dzidka :)




No i najważniejsze.... Padło pytanie czy chcemy znać płeć... Na tym dokładnym aparacie bez problemu znalazł...... 1,13cm!!!!
"Można na niego mówić Pan Centymetr" - skwitował.      ..... ja też na tym zakończę ;-)

I'm so happy :D

piątek, 9 maja 2014

Wychowanie i rozpieszczanie.

I znów. Najłatwiej się ocenia jak nie dotyczy. Jak łatwo się wychowuje cudze dzieci! A teraz mając swoje widzę i czuję aż nadto, że łatwo nie jest. Bo jak takiemu słodkiemu szkrabowi odmówić czegokolwiek?? Serce oddasz, samej Ci brakować może, ale dziecku dasz, kupisz.
Zawsze dziwiłam się swojej mamie, że np. wracając z pracy to nam jakieś bluzeczki kupi, a sobie nic- w starych chodzi. Nie zależy jej? A teraz sama widzę, że choć nawet idę z myślą do sklepu, żeby sobie coś kupić, to w większości przypadków kupie coś dla Małej a nie dla siebie. A jak wracam z pracy to uwielbiam kupić jej soczek, mus owocowy. Ona tak się cieszy jak ja wracam i coś dla niej mam...
No i tak dochodzimy do wszelkiego typu słodyczy i ciastek. Zawsze uważałam, że im później tym lepiej. Szczególnie u Zuzi - potencjalnie uczulonej na czekoladę, a poza tym mleko czy jajka. Ale im dziecię starsze tym trudniej zjeść coś, żeby i ona nie chciała.
Zaczęło się od Wielkanocy. No te święta już były nierealne, żeby Zuzia nie pojadła słodkiego. A jako, ze pierwsze co dostała słodkie w pokaźnej ilości była drożdżowa babka - od teraz jak zobaczy jakieś ciasto mówi, że chce "babki, babki!". Umówmy się, im mniej tym lepiej, ale jak tu odmówić tej małej, słodkiej, proszącej istotce?? Każde "nie" wiąże się z płaczem i buntem. Ty wyrodny rodzic jesz, ale dziecku wymyślasz, że to niedobre, że fu. Żeby nie chciało. Boziu jakie to durne i nieprawdziwe! I ja widzę jak często się łamię... Szczególnie, ze i czekolada jej nie szkodzi, i ciasto choć podjadła tu i tam - a to z jajkiem, a to z serem i też nic jej za bardzo...
Inna sprawa to życie codzienne i zabawa. No przecież ona taka mała - to i sprzątnąć można po niej i olać jak wkurzona pyrga czymś o ziemię - podnieść za nią i po krzyku. To jakoś przychodzi samo z siebie. Wydaje mi się, ze bardzo trudno łatwo przeoczyć moment kiedy trzeba zacząć prawdziwie wychowywać. Półtora roku - gnojek za bardzo jeszcze nie mówi, ALE ROZUMIE PRAKTYCZNIE WSZYSTKO!!!!  I choć jeszcze się nie chce, bo łatwiej szybciej zrobić wszystko za nią to czas najwyższy!!!!! Bo ona doskonale rozumie, że jak chce robić "pisiu, pisiu" to zanim weźmiemy kartki i kredki "NAJPIERW musimy posprzątać klocki" i  jak jej zależy na rysowaniu to bardzo ładnie ze mną sprząta a potem na dodatek jest z siebie dumna ;-) "Najpierw". Myślałam, ze to trudny wyraz, ale ona go doskonale rozumie.
Najgorzej jest z jej buntem - mówią, że przechodzi go dwulatek. U nas już jakiś czas temu się zaczęło ;-) Jak nie idzie po jej myśli, potrafi się denerwować i jak ma coś pod ręką do rzuca tym o ziemię. I co? Można tam niby jakoś nakrzyczeć, powiedzieć - "tak się nie robi, no no no. Nie krzycz, nie płacz." Ale już z 20- miesięcznym Bąblem jest mega walka, jak powiesz "podnieś to, co zrzuciłaś". Czasem stoję z nią chyba z 15 min. I ona stoi obok mnie, płacze, wie, że nigdzie z nią nie pójdę, nie zrobię, dopóki nie podniesie, a ona skubana czasem nawet już niby weźmie, ale za chwile znów rzuci. Bo jak to ktoś każe jej coś poprawiać, co zrobiła źle? Uparciuch :P W życiu nie pomyślałam, że z takim Maluchem będą już takie przeboje...
A wychowywać trzeba już i to bardzo stanowczo i konsekwentnie.
Jak jeszcze można rozpieszczać, tzn. na czym ja się łapię? Siedzi sobie taki Maluch na kanapie - np. je kaszkę. A ona "lalę daj". I pewnie, że szybciej i łatwiej przy tym jedzeniu będzie jak podniosę się i tą lalę jej dam, żeby i ją można było karmić. Ale nagle mnie oświeciło, że uczy się, że ma rodziców na posyłki. I jak jej powie się; sama sobie weź, zwlecze się i weźmie i wróci i dalej grzecznie je, czy czyta książeczki, o które prosiła żeby jej przynieść.
Teraz doskonale czuję i widzę, że trudno nie rozpieścić i wychować... Dobrze, że pojawiło się to drugie..... ;-)