poniedziałek, 26 października 2015

Kolejny początek.

Idąc dziś do pracy miałam wrażenie, że zaczynam tą pracę jakby trzeci raz od początku. Bo był prawdziwy początek, potem po przerwie z Zuz i teraz po Lolku.

I jak po Zuz jakoś gorzej było mi się wdrożyć, tak dziś miałam już wrażenie, że nie miałam żadnej przerwy.
Te same żarty dziewczyn, te same wątpliwości, te same problemy i kłopoty z innymi pracownikami i petentami... Jakby świat przez te półtora roku stał w miejscu!
A przecie tyle się zmieniło!
Nasz świat. Świat naszej rodziny znów się obrócił do góry nogami, znów tyle nowości przed nami, pojawiła się podwójna radość choć i podwójny kłopot ;)
Ale aż wierzyć się nie chce, że tam w pracy wszystko stoi właściwie w miejscu.....

Nie możemy też niestety wyzdrowieć, jedni czuja się lepiej inni jakby co raz to trochę gorzej. Czasem aż złość bierze na tą jesień!

Dziś idę spać spokojna. Udało się ogarnąć dom, przygotować obiad na jutro, ale już boję się, że tych sił nie będzie tak na co dzień... I co gorsza. Całe popołudnie po pracy to pełne kierowanie energii na przygotowywanie się do dnia następnego. A gdzie czas dla rodziny ja się pytam?

Nigdy nie pojmę tej ludzkiej wiecznej gonitwy, tego, że trzeba tyle pracować, tyle poświęcać innym, a nie cieszyć się życiem z tymi, których się kocha.

poniedziałek, 19 października 2015

Tydzień.

Znowu ta sama sytuacja. Po długim pobycie w domu znowu będę musiała wrócić do pracy. Musiała. Bo pomimo zmęczenia - jakie ono by nie było - tak jak kiedyś - wolałabym zostać w domu :)

I wiem, że pewnie odetchnę trochę, że tu w domu jakoś wszystko się ułoży, że dzieci, a szczególnie Lolek, poradzą sobie beze mnie. I póki co będzie pod opieką rodziny, a nie nikogo obcego.

Ale jakoś tak... :) Ta 6.00 rano, noc ciemna.... A łóżko cieplutkie będzie trzeba opuścić!

Ja tam jeśli do czegokolwiek się nadaje to chyba jedynie do bycia Matką Polką mimo wszystko.

Piszę to, bo już wczoraj zasypiałam z lekkim stresem, że to ostatnie spokojne niedzielne zasypianie... Hm, no powiedzmy, że spokojne!

Najważniejsze, że Karol zasypia wieczorem w swoim łóżeczku, budzi się raz w nocy, a ok. 5.00 musi póki co dostać mleczka. Ale może to i dobrze? Nakarmię go jeszcze przed pracą! Najgorzej idzie usypianie w dzień. Pierwszy tydzień jakoś dawał się uśpić - w drugim tygodniu zaczął ze mną walczyć. W sobotę nie spał od 5.00 rano, aż o 15.00 padł na siedząco na kolanach M. Więc nie wiem jak to będzie z tymi jego drzemkami beze mnie...

No i może coś się ruszy z naszym domem? Przestaliśmy się nakręcać i tak jakoś samo się układa... Robi się realne?

W głębi serca jestem szczęśliwa. Często po spotkaniu z innymi widzę ile mam. Być może za często drżę, że wszystko pęknie jak bańka mydlana. W sobotę minęło 6 lat naszego małżeństwa. M. mówi, że starzy jesteśmy, ale ja tak nie myślę. Cieszę się, że tyle już osiągnęliśmy, że te 6 lat mają swoją historię, że patrząc wstecz nie mamy się czego wstydzić i czego żałować, że marzenia nam się spełniają... Oby tak dalej... I choć, pomimo szykowania się na wieczór do restauracji - wybraliśmy w końcu jedzenie na wynos, ciepły kocyk i film, to byliśmy najszczęśliwsi, mimo, że wyszło, że jesteśmy jednak starzy i niewiele nam już potrzeba.... Ale przecież to tylko chwilowe :P Kiedy świętowanie może być zawsze wtedy, kiedy ma się trochę czasu bez dzieci. Obojętnie, gdzie to by było!

niedziela, 4 października 2015

Glut.

Nie wiem czy warto pisać, bo mam ochotę jedynie marudzić.

Kocham Zuzine przedszkole. Ona też je kocha. Ale dopiero co skończył się wrzesień, a ona nie miała gluta przez tydzień i trzy dni!!!!! Nie muszę chyba dodawać, że ciągnący glut Zuzi ciągnie się się również Karolowi........

Cudem się chyba udało, że zdrów syn był na zabieg, który nota bene przebiegł super bezproblemowo i szybko mogliśmy zapomnieć o całej sprawie. Oczywiście życie zweryfikowało plany i nie został odstawiony od piersi na czas drzemek i karmień nocnych... Noc przed zabiegiem - od 3.00 w nocy spał na klacie ojca po prostu i jakoś przeżyliśmy na czczo...

Nie posyłam do przedszkola katar nie przechodzi. Posyłam też nie przechodzi. A jak przejdzie, za trzy dni jest znowu.

Ja wiem.


Ja wiem!

Wszyscy mówili, że tak będzie, że musi tak być, że dziecko łapie odporność, że w przedszkolu nawet trochę zdziwieni, że dzwonimy, że nie przyjdzie, jak gorączki nie ma. Że do kataru musimy się przyzwyczaić...

Ale dziecka mi szkoda :( Dzieci! I noska...

Weekend był - nazwijmy to: rekolekcyjny. Rodziny z dziećmi, w miłym miejscu, przy udanej pogodzie na dodatek. Co drugie dziecko z glutem... Więc to taka pora. Taki czas. Ale i tak jestem już zmęczona ciągłym wycieraniem i zastanawianiem się czy chore już bardzo czy olać temat trzeba... Bo w innych krajach to się nikt zupełnie takim oto katarkiem nie przejmuje.

Poza tym za 3 tygodnie do pracy. Opiekunki dla Karolka nie mamy na poniedziałki i wtorki.

Nie nadążam za M., dziećmi i bałaganem.

Jesienna deprecha. Bleeeeee.

Od tygodnia biorę się za zrobienie syropu z cebuli.... Ktoś ma jakiś fajny sposób na odporność?