sobota, 28 grudnia 2013

...i po.

Święta jak zwykle minęły migiem. Nawet mnie to nie zdziwiło. Że nie było się kiedy zatrzymać, że imprezowało się od stołu do stołu... Bo tak to wygląda, ale może i  w tym trzeba odnajdywać sens? Że wspólne spotykanie się. Radość bycia razem.. Że u M. spotkali się wszyscy jego bracia i rodzice razem byli... Jeszcze tak niedawno mogłam jedynie pomarzyć o takim obrazku... Nie jest idealnie, ale JEST w ogóle. Może z czasem coraz więcej w relacjach będzie się poprawiać...

Ja będąc w kościele bez Zuzaka, dopiero widząc, że będzie chrzest uświadomiłam sobie, że rok temu przynieśliśmy tam naszą Zuzię! I jakieś takie wielkie ciepło ogarnęło moje serce (choć z drugiej strony aż nie mogłam sobie dać rady, że kompletnie wyleciało mi to z głowy!!!!). Ale przez całą mszę czułam przeogromną radość z niej. Z jej obecności w naszym życiu, za jej pojawienie się, za to, że przynieśliśmy ją do chrztu by była włączona w tą Wspólnotę! Myślałam sobie jakby to inaczej było bez niej - jak bardzo te biegające dzieci po kościele sprawiały by ból w sercu.. Ale ona jednak została nam dana! :)

No i ten Pan Jezus w żłóbku.... I ta myśl... Jak my go traktujemy, jak On jest osamotniony, jak nie mamy dla niego czasu.... A jak On jest cichy i cierpliwy mimo wszystko..

Wciąż czekam na jutro, że jutro będzie lepiej, że jutro wezmę się za siebie. I czekam na nowy rok - bo jak NIGDY - mam postanowienia.

Ale zobaczymy.... Najgorsze jest to, gdy wydaje mi się, że jest bardzo dobrze, że całkiem dobry kurs obraliśmy, że to i tamto jest jakoś zaplanowane... I nagle M. przywali, że jest beznadziejnie, że wegetujemy... Więc jak jest naprawdę?

Nic to :) Damy radę! Niech minie złość tylko, a miłość prawdziwa wróci :)

1 komentarz:

  1. Pewnie, że dacie radę! :) Wszystkiego najlepsiejszego w nowym roku!

    OdpowiedzUsuń