Święta jak zwykle minęły migiem. Nawet mnie to nie zdziwiło. Że nie było się kiedy zatrzymać, że imprezowało się od stołu do stołu... Bo tak to wygląda, ale może i w tym trzeba odnajdywać sens? Że wspólne spotykanie się. Radość bycia razem.. Że u M. spotkali się wszyscy jego bracia i rodzice razem byli... Jeszcze tak niedawno mogłam jedynie pomarzyć o takim obrazku... Nie jest idealnie, ale JEST w ogóle. Może z czasem coraz więcej w relacjach będzie się poprawiać...
Ja będąc w kościele bez Zuzaka, dopiero widząc, że będzie chrzest uświadomiłam sobie, że rok temu przynieśliśmy tam naszą Zuzię! I jakieś takie wielkie ciepło ogarnęło moje serce (choć z drugiej strony aż nie mogłam sobie dać rady, że kompletnie wyleciało mi to z głowy!!!!). Ale przez całą mszę czułam przeogromną radość z niej. Z jej obecności w naszym życiu, za jej pojawienie się, za to, że przynieśliśmy ją do chrztu by była włączona w tą Wspólnotę! Myślałam sobie jakby to inaczej było bez niej - jak bardzo te biegające dzieci po kościele sprawiały by ból w sercu.. Ale ona jednak została nam dana! :)
No i ten Pan Jezus w żłóbku.... I ta myśl... Jak my go traktujemy, jak On jest osamotniony, jak nie mamy dla niego czasu.... A jak On jest cichy i cierpliwy mimo wszystko..
Wciąż czekam na jutro, że jutro będzie lepiej, że jutro wezmę się za siebie. I czekam na nowy rok - bo jak NIGDY - mam postanowienia.
Ale zobaczymy.... Najgorsze jest to, gdy wydaje mi się, że jest bardzo dobrze, że całkiem dobry kurs obraliśmy, że to i tamto jest jakoś zaplanowane... I nagle M. przywali, że jest beznadziejnie, że wegetujemy... Więc jak jest naprawdę?
Nic to :) Damy radę! Niech minie złość tylko, a miłość prawdziwa wróci :)
Pewnie, że dacie radę! :) Wszystkiego najlepsiejszego w nowym roku!
OdpowiedzUsuń