Ostatnie dni upływają właściwie w spokoju. Maluch jak to Maluch. Rusza się. Ale bez niespodzianek :) Najwięcej w dzień, najbardziej rano i wieczorem. Da się przeżyć :) I porozmawiać z nim ;-)
Kocham, kocham go bardzo.... Dziś tak mocno to kilka razy poczułam jak strasznie chcę go chronić, a wiem, że przed wieloma rzeczami nie będę w stanie. Np. przed chorobami.... to wszystko w rękach Boga. Kiedy, jak, dlaczego i czy w ogóle...
Chciałam Malca bardzo przytulić, a z drugiej strony w moim sercu pojawiała się taka wielka radość z tego, że ono naprawdę JEST!!!! Że niedługo się narodzi, że będziemy je tulić i cieszyć się jego obecnością.
A wszystko działo się w szpitalu onkologicznym, gdzie zostawiałam mamę.... Która będzie miała chemioterapię... Tam wszystko takie smutne..... To chyba najsmutniejszy szpital... Ciężko tam było przebywać, patrzeć na to wszystko.... I tak szkoda mi było tego, że to dotyczy NAS. Naszej rodziny.... Ale może wszystko dobrze się skończy. Mam taką wielką nadzieję! I będziemy się cieszyć - już niedługo. A mama będzie szczęśliwą babcią dwóch wnuczek - niemal jednocześnie urodzonych ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz