Kiedy nie mogę skończyć nic, co zaczęłam, kiedy nie mogę przespać nocy od 14 miesięcy, kiedy widzę moje wkładki higieniczne - jedną przyklejoną do uchwytu na papier toaletowy, a drugą na opakowaniu z płatkami kosmetycznymi, kiedy choruję, a nie mogę się kurować jak powinnam, kiedy brak mi odpowiedzi na milion pytań na minutę, kiedy brak mi sił na noszenie na rękach i ściągnie delikwenta z miejsc niebezpiecznych, kiedy widzę w sobie dziecko, a nie rodzica, kiedy widzę, że zabawa mnie nudzi, kiedy nie decyduję już nigdy tylko o sobie, ale zawsze też oni muszą być w planach, kiedy sprzątanie czegoś wiąże się z pozwoleniem na podwójny bałagan w innym miejscu, kiedy, co chwilę słychać mamo chcę to, mamo chcę tamto....
czwartek, 5 listopada 2015
środa, 4 listopada 2015
Wylogowana.
Powoli szukam sponsora na chusteczki higieniczne. Idą jak woda.
Nie wychodzimy z chorób. No totalnie nas to opanowało i nieustannie przegrywamy. Padłam już nawet i ja, co zawsze trzymam się najdłużej i wiele mnie omija. Po tygodniu w pracy - kolejny tydzień na zwolnieniu. Ale czy można się kurować, gdy obowiązków więcej niż doba ma godzin? Także ta jesień i zima nie będą łatwe.
Nie wychodzimy z chorób. No totalnie nas to opanowało i nieustannie przegrywamy. Padłam już nawet i ja, co zawsze trzymam się najdłużej i wiele mnie omija. Po tygodniu w pracy - kolejny tydzień na zwolnieniu. Ale czy można się kurować, gdy obowiązków więcej niż doba ma godzin? Także ta jesień i zima nie będą łatwe.
poniedziałek, 26 października 2015
Kolejny początek.
Idąc dziś do pracy miałam wrażenie, że zaczynam tą pracę jakby trzeci raz od początku. Bo był prawdziwy początek, potem po przerwie z Zuz i teraz po Lolku.
I jak po Zuz jakoś gorzej było mi się wdrożyć, tak dziś miałam już wrażenie, że nie miałam żadnej przerwy.
Te same żarty dziewczyn, te same wątpliwości, te same problemy i kłopoty z innymi pracownikami i petentami... Jakby świat przez te półtora roku stał w miejscu!
A przecie tyle się zmieniło!
Nasz świat. Świat naszej rodziny znów się obrócił do góry nogami, znów tyle nowości przed nami, pojawiła się podwójna radość choć i podwójny kłopot ;)
Ale aż wierzyć się nie chce, że tam w pracy wszystko stoi właściwie w miejscu.....
Nie możemy też niestety wyzdrowieć, jedni czuja się lepiej inni jakby co raz to trochę gorzej. Czasem aż złość bierze na tą jesień!
Dziś idę spać spokojna. Udało się ogarnąć dom, przygotować obiad na jutro, ale już boję się, że tych sił nie będzie tak na co dzień... I co gorsza. Całe popołudnie po pracy to pełne kierowanie energii na przygotowywanie się do dnia następnego. A gdzie czas dla rodziny ja się pytam?
Nigdy nie pojmę tej ludzkiej wiecznej gonitwy, tego, że trzeba tyle pracować, tyle poświęcać innym, a nie cieszyć się życiem z tymi, których się kocha.
I jak po Zuz jakoś gorzej było mi się wdrożyć, tak dziś miałam już wrażenie, że nie miałam żadnej przerwy.
Te same żarty dziewczyn, te same wątpliwości, te same problemy i kłopoty z innymi pracownikami i petentami... Jakby świat przez te półtora roku stał w miejscu!
A przecie tyle się zmieniło!
Nasz świat. Świat naszej rodziny znów się obrócił do góry nogami, znów tyle nowości przed nami, pojawiła się podwójna radość choć i podwójny kłopot ;)
Ale aż wierzyć się nie chce, że tam w pracy wszystko stoi właściwie w miejscu.....
Nie możemy też niestety wyzdrowieć, jedni czuja się lepiej inni jakby co raz to trochę gorzej. Czasem aż złość bierze na tą jesień!
Dziś idę spać spokojna. Udało się ogarnąć dom, przygotować obiad na jutro, ale już boję się, że tych sił nie będzie tak na co dzień... I co gorsza. Całe popołudnie po pracy to pełne kierowanie energii na przygotowywanie się do dnia następnego. A gdzie czas dla rodziny ja się pytam?
Nigdy nie pojmę tej ludzkiej wiecznej gonitwy, tego, że trzeba tyle pracować, tyle poświęcać innym, a nie cieszyć się życiem z tymi, których się kocha.
poniedziałek, 19 października 2015
Tydzień.
Znowu ta sama sytuacja. Po długim pobycie w domu znowu będę musiała wrócić do pracy. Musiała. Bo pomimo zmęczenia - jakie ono by nie było - tak jak kiedyś - wolałabym zostać w domu :)
I wiem, że pewnie odetchnę trochę, że tu w domu jakoś wszystko się ułoży, że dzieci, a szczególnie Lolek, poradzą sobie beze mnie. I póki co będzie pod opieką rodziny, a nie nikogo obcego.
Ale jakoś tak... :) Ta 6.00 rano, noc ciemna.... A łóżko cieplutkie będzie trzeba opuścić!
Ja tam jeśli do czegokolwiek się nadaje to chyba jedynie do bycia Matką Polką mimo wszystko.
Piszę to, bo już wczoraj zasypiałam z lekkim stresem, że to ostatnie spokojne niedzielne zasypianie... Hm, no powiedzmy, że spokojne!
Najważniejsze, że Karol zasypia wieczorem w swoim łóżeczku, budzi się raz w nocy, a ok. 5.00 musi póki co dostać mleczka. Ale może to i dobrze? Nakarmię go jeszcze przed pracą! Najgorzej idzie usypianie w dzień. Pierwszy tydzień jakoś dawał się uśpić - w drugim tygodniu zaczął ze mną walczyć. W sobotę nie spał od 5.00 rano, aż o 15.00 padł na siedząco na kolanach M. Więc nie wiem jak to będzie z tymi jego drzemkami beze mnie...
No i może coś się ruszy z naszym domem? Przestaliśmy się nakręcać i tak jakoś samo się układa... Robi się realne?
W głębi serca jestem szczęśliwa. Często po spotkaniu z innymi widzę ile mam. Być może za często drżę, że wszystko pęknie jak bańka mydlana. W sobotę minęło 6 lat naszego małżeństwa. M. mówi, że starzy jesteśmy, ale ja tak nie myślę. Cieszę się, że tyle już osiągnęliśmy, że te 6 lat mają swoją historię, że patrząc wstecz nie mamy się czego wstydzić i czego żałować, że marzenia nam się spełniają... Oby tak dalej... I choć, pomimo szykowania się na wieczór do restauracji - wybraliśmy w końcu jedzenie na wynos, ciepły kocyk i film, to byliśmy najszczęśliwsi, mimo, że wyszło, że jesteśmy jednak starzy i niewiele nam już potrzeba.... Ale przecież to tylko chwilowe :P Kiedy świętowanie może być zawsze wtedy, kiedy ma się trochę czasu bez dzieci. Obojętnie, gdzie to by było!
I wiem, że pewnie odetchnę trochę, że tu w domu jakoś wszystko się ułoży, że dzieci, a szczególnie Lolek, poradzą sobie beze mnie. I póki co będzie pod opieką rodziny, a nie nikogo obcego.
Ale jakoś tak... :) Ta 6.00 rano, noc ciemna.... A łóżko cieplutkie będzie trzeba opuścić!
Ja tam jeśli do czegokolwiek się nadaje to chyba jedynie do bycia Matką Polką mimo wszystko.
Piszę to, bo już wczoraj zasypiałam z lekkim stresem, że to ostatnie spokojne niedzielne zasypianie... Hm, no powiedzmy, że spokojne!
Najważniejsze, że Karol zasypia wieczorem w swoim łóżeczku, budzi się raz w nocy, a ok. 5.00 musi póki co dostać mleczka. Ale może to i dobrze? Nakarmię go jeszcze przed pracą! Najgorzej idzie usypianie w dzień. Pierwszy tydzień jakoś dawał się uśpić - w drugim tygodniu zaczął ze mną walczyć. W sobotę nie spał od 5.00 rano, aż o 15.00 padł na siedząco na kolanach M. Więc nie wiem jak to będzie z tymi jego drzemkami beze mnie...
No i może coś się ruszy z naszym domem? Przestaliśmy się nakręcać i tak jakoś samo się układa... Robi się realne?
W głębi serca jestem szczęśliwa. Często po spotkaniu z innymi widzę ile mam. Być może za często drżę, że wszystko pęknie jak bańka mydlana. W sobotę minęło 6 lat naszego małżeństwa. M. mówi, że starzy jesteśmy, ale ja tak nie myślę. Cieszę się, że tyle już osiągnęliśmy, że te 6 lat mają swoją historię, że patrząc wstecz nie mamy się czego wstydzić i czego żałować, że marzenia nam się spełniają... Oby tak dalej... I choć, pomimo szykowania się na wieczór do restauracji - wybraliśmy w końcu jedzenie na wynos, ciepły kocyk i film, to byliśmy najszczęśliwsi, mimo, że wyszło, że jesteśmy jednak starzy i niewiele nam już potrzeba.... Ale przecież to tylko chwilowe :P Kiedy świętowanie może być zawsze wtedy, kiedy ma się trochę czasu bez dzieci. Obojętnie, gdzie to by było!
niedziela, 4 października 2015
Glut.
Nie wiem czy warto pisać, bo mam ochotę jedynie marudzić.
Kocham Zuzine przedszkole. Ona też je kocha. Ale dopiero co skończył się wrzesień, a ona nie miała gluta przez tydzień i trzy dni!!!!! Nie muszę chyba dodawać, że ciągnący glut Zuzi ciągnie się się również Karolowi........
Cudem się chyba udało, że zdrów syn był na zabieg, który nota bene przebiegł super bezproblemowo i szybko mogliśmy zapomnieć o całej sprawie. Oczywiście życie zweryfikowało plany i nie został odstawiony od piersi na czas drzemek i karmień nocnych... Noc przed zabiegiem - od 3.00 w nocy spał na klacie ojca po prostu i jakoś przeżyliśmy na czczo...
Nie posyłam do przedszkola katar nie przechodzi. Posyłam też nie przechodzi. A jak przejdzie, za trzy dni jest znowu.
Ja wiem.
Ja wiem!
Wszyscy mówili, że tak będzie, że musi tak być, że dziecko łapie odporność, że w przedszkolu nawet trochę zdziwieni, że dzwonimy, że nie przyjdzie, jak gorączki nie ma. Że do kataru musimy się przyzwyczaić...
Ale dziecka mi szkoda :( Dzieci! I noska...
Weekend był - nazwijmy to: rekolekcyjny. Rodziny z dziećmi, w miłym miejscu, przy udanej pogodzie na dodatek. Co drugie dziecko z glutem... Więc to taka pora. Taki czas. Ale i tak jestem już zmęczona ciągłym wycieraniem i zastanawianiem się czy chore już bardzo czy olać temat trzeba... Bo w innych krajach to się nikt zupełnie takim oto katarkiem nie przejmuje.
Poza tym za 3 tygodnie do pracy. Opiekunki dla Karolka nie mamy na poniedziałki i wtorki.
Nie nadążam za M., dziećmi i bałaganem.
Jesienna deprecha. Bleeeeee.
Od tygodnia biorę się za zrobienie syropu z cebuli.... Ktoś ma jakiś fajny sposób na odporność?
Kocham Zuzine przedszkole. Ona też je kocha. Ale dopiero co skończył się wrzesień, a ona nie miała gluta przez tydzień i trzy dni!!!!! Nie muszę chyba dodawać, że ciągnący glut Zuzi ciągnie się się również Karolowi........
Cudem się chyba udało, że zdrów syn był na zabieg, który nota bene przebiegł super bezproblemowo i szybko mogliśmy zapomnieć o całej sprawie. Oczywiście życie zweryfikowało plany i nie został odstawiony od piersi na czas drzemek i karmień nocnych... Noc przed zabiegiem - od 3.00 w nocy spał na klacie ojca po prostu i jakoś przeżyliśmy na czczo...
Nie posyłam do przedszkola katar nie przechodzi. Posyłam też nie przechodzi. A jak przejdzie, za trzy dni jest znowu.
Ja wiem.
Ja wiem!
Wszyscy mówili, że tak będzie, że musi tak być, że dziecko łapie odporność, że w przedszkolu nawet trochę zdziwieni, że dzwonimy, że nie przyjdzie, jak gorączki nie ma. Że do kataru musimy się przyzwyczaić...
Ale dziecka mi szkoda :( Dzieci! I noska...
Weekend był - nazwijmy to: rekolekcyjny. Rodziny z dziećmi, w miłym miejscu, przy udanej pogodzie na dodatek. Co drugie dziecko z glutem... Więc to taka pora. Taki czas. Ale i tak jestem już zmęczona ciągłym wycieraniem i zastanawianiem się czy chore już bardzo czy olać temat trzeba... Bo w innych krajach to się nikt zupełnie takim oto katarkiem nie przejmuje.
Poza tym za 3 tygodnie do pracy. Opiekunki dla Karolka nie mamy na poniedziałki i wtorki.
Nie nadążam za M., dziećmi i bałaganem.
Jesienna deprecha. Bleeeeee.
Od tygodnia biorę się za zrobienie syropu z cebuli.... Ktoś ma jakiś fajny sposób na odporność?
piątek, 4 września 2015
Mleczne zmiany.
Nie wiem czy bardziej nie chce mi się, bo jest mi tak łatwiej, czy bardziej się boję. Ale wiele składowych, wręcz zmusza mnie by Karol i moja pierś zaczęły funkcjonować na innych zasadach ehm.. przyjaźni...
Co śmieszne, przy Poziomie w tym wieku przygoda z karmieniem się kończyła. Czułam to ja, czułam że więcej już nie dam rady, a i tak dałam więcej niż planowałam. Przez te jej problemy i bóle brzucha wiele miałam granicznych momentów. Więc dumna byłam, że i tak to przetrwałam. Aż w końcu jej alergia nie-wiadomo-na-co, mój powrót do pracy- sprawiły, że we wrześniu powiedziałam KONIEC.
A teraz? Karol dalej wydaje mi się taki malutki (syndrom ostatniego dziecka....) czuję, że moje mleko to samo dobro... Najlepsze lekarstwo, najlepsze utulenie itp itd.....
Jedno się jednak nie zmieniło, męczy mnie, a wręcz nie mogę tego znieść, gdy dziecko jest tak duże, że z piersi potrafi już sobie zrobić zabawkę.
Nie wiem ile jeszcze będę karmić... Biegające i ssające dziecko mnie przeraża. Więc zapewne będzie to jeszcze kilka dobrych miesięcy...
Na tą chwilę Karol zasypia praktycznie tylko przy piersi, drzemka w dzień czy obowiązkowo na noc. Po pierwszej pobudce w nocy śpi już z nami i zajmuje sporo miejsca.... W wakacje czasem było to nie lada problemem. Były noce, które doprowadzały nas do mega wkurzenia, a nie wypoczynku... Nad ranem nie uspokaja się już inaczej jak ciągle ssąc i zmieniając pozycje - z prawej na lewą, z lewej na prawą - co sprawia, że od 4.00-5.00 nie śpię tylko czuwam i przekręcam się wedle jego potrzeb. "Najlepsze" jest jego zasypianie czasem wręcz ze staniem na głowie - tak się ustawia. No akrobacje są przeróżne. Aż dziwie się, że tak mało było ugryzień z jego strony tymi 8 zębiskami:)
Jeszcze do niedawna każde inne jedzenie było be. Ostatnio widzę, że mleczka mamusi żąda przede wszystkim na spanie.. Także dorasta do normalnego jedzenia. A że pierwszy rok to moje mleko miało być podstawą żywienia, to było. I aż się dziwię, że byłam zawsze na zawołanie.... Żadnych dłuższych wypadów bez dziecka.... Ale już pisałam, że długo bez nich nie wytrzymuję... :)
No ale sprawy się rypią, bo wracam do pracy i nie ja usypiać będę w dzień, od ponad roku nie przespałam nocy i są chwile, że jestem zoombie, a jak dojdzie do tego 7h pracy (ha! karmię i godzina mniej pracy mi się należy!), to będzie podwójnie kiepsko... Do tego jeszcze operacja, do której musimy być na czczo.... Jak mu nie dać cycka?? Kiedy on nad ranem jest przy piersi cały czas - to jedyny usypiacz jego....
Dlatego od poniedziałku muszę wdrożyć nowy plan, który przekładam i przekładam.... Zasypiamy bez.... Boję się chyba bardziej - niż mi się nie chcę.
Co śmieszne, przy Poziomie w tym wieku przygoda z karmieniem się kończyła. Czułam to ja, czułam że więcej już nie dam rady, a i tak dałam więcej niż planowałam. Przez te jej problemy i bóle brzucha wiele miałam granicznych momentów. Więc dumna byłam, że i tak to przetrwałam. Aż w końcu jej alergia nie-wiadomo-na-co, mój powrót do pracy- sprawiły, że we wrześniu powiedziałam KONIEC.
A teraz? Karol dalej wydaje mi się taki malutki (syndrom ostatniego dziecka....) czuję, że moje mleko to samo dobro... Najlepsze lekarstwo, najlepsze utulenie itp itd.....
Jedno się jednak nie zmieniło, męczy mnie, a wręcz nie mogę tego znieść, gdy dziecko jest tak duże, że z piersi potrafi już sobie zrobić zabawkę.
Nie wiem ile jeszcze będę karmić... Biegające i ssające dziecko mnie przeraża. Więc zapewne będzie to jeszcze kilka dobrych miesięcy...
Na tą chwilę Karol zasypia praktycznie tylko przy piersi, drzemka w dzień czy obowiązkowo na noc. Po pierwszej pobudce w nocy śpi już z nami i zajmuje sporo miejsca.... W wakacje czasem było to nie lada problemem. Były noce, które doprowadzały nas do mega wkurzenia, a nie wypoczynku... Nad ranem nie uspokaja się już inaczej jak ciągle ssąc i zmieniając pozycje - z prawej na lewą, z lewej na prawą - co sprawia, że od 4.00-5.00 nie śpię tylko czuwam i przekręcam się wedle jego potrzeb. "Najlepsze" jest jego zasypianie czasem wręcz ze staniem na głowie - tak się ustawia. No akrobacje są przeróżne. Aż dziwie się, że tak mało było ugryzień z jego strony tymi 8 zębiskami:)
Jeszcze do niedawna każde inne jedzenie było be. Ostatnio widzę, że mleczka mamusi żąda przede wszystkim na spanie.. Także dorasta do normalnego jedzenia. A że pierwszy rok to moje mleko miało być podstawą żywienia, to było. I aż się dziwię, że byłam zawsze na zawołanie.... Żadnych dłuższych wypadów bez dziecka.... Ale już pisałam, że długo bez nich nie wytrzymuję... :)
No ale sprawy się rypią, bo wracam do pracy i nie ja usypiać będę w dzień, od ponad roku nie przespałam nocy i są chwile, że jestem zoombie, a jak dojdzie do tego 7h pracy (ha! karmię i godzina mniej pracy mi się należy!), to będzie podwójnie kiepsko... Do tego jeszcze operacja, do której musimy być na czczo.... Jak mu nie dać cycka?? Kiedy on nad ranem jest przy piersi cały czas - to jedyny usypiacz jego....
Dlatego od poniedziałku muszę wdrożyć nowy plan, który przekładam i przekładam.... Zasypiamy bez.... Boję się chyba bardziej - niż mi się nie chcę.
czwartek, 3 września 2015
Pierwsze.
Jeeeeeju. Zapomniałam już nawet jak ja to kocham! Kawa, komputer i to puste pole do wpisywania myśli. Że tak wtedy lżej na duszy się robi. Tak.... więcej przestrzeni! :)
Tyle początków właśnie za nami. Tyle rocznic...
Wczoraj - gdy miałam to pisać - pierwsze urodziny Lolka. W weekend świętowaliśmy wspólne urodziny Poziomy i Lolka. Zrobiłam pierwszy raz dwa torty!!! A kiedyś myślałam, że nie jestem w stanie ogarnąć zrobić jednego.... :P Tak więc Starszaczek skończył 3 latka i poszedł do przedszkola! Po wielu perturbacjach do tego właśnie, gdzie chcieliśmy i jest tam od pierwszego dnia zadowolona! A to wielka, naprawdę wielka ulga! A ja... dzięki temu mam tą chwilunię, żeby móc napisać, bo ja - jak Maluchy śpią nie zabieram się za to, bo do ,aktywnych w nocy, nie należę.... I choć od jakiegoś czasu mam pierwszego w życiu swojego laptopa, podarowanego przez męża, za czas mój samotny z dziećmi w wakacje /;)/, to rzadko jeszcze mam czas z niego korzystać. I siedząc tak te już kilka dni sama w domu z Młodszym, doświadczam, że ta moja kochana córeńka nie jest żadnym obciążeniem i zabieraczem czasu. Ona sama pięknie się sobą zajmuje, tyle rzeczy robi już sama, bawi się bezpiecznie.... W przeciwieństwie do braciszka, który choć tylko raczkuje, włazi wszędzie - aby tylko wyżej, kanapa, stolik w pokoju siostry, krzesełka... Jego zostawić samego w pokoju to strach! Jak Zuzek był, to chociaż krzyczała, jak robił coś nieodpowiedniego....
Minął też pierwszy rok bez mamy. Na jej grobie byłam może.... 4 razy? Na pogrzebie, na święta wielkanocne, teraz niedawno po rocznicy śmierci i może jeszcze z raz.... Kiedyś myślałam, że jak ktoś kocha, to pojawia się na cmentarzu non stop i siedzi tam i rozmawia..... A ja tam chodzić nie potrafię, choć codziennie modlę się Koronką o życie wieczne dla Niej. Ale jakoś ciągle tak żyję jakby ona była! Jakby pojechać do niej można było. Pójście na cmentarz jest dla mnie wmawianiem sobie tego, że ona przecież nie żyje, czytam te literki z jej imieniem i nazwiskiem na zimnej granitowej tablicy i wciąż uwierzyć nie chcę. I przychodzą tylko takie chwile, kiedy wiem, że pewne rzeczy mogłaby tylko ona - doradzić, docenić, zauważyć, pochwalić, wesprzeć.... I tylko wtedy przychodzi ten okrutny żal... Ja też stałam się bardziej lękliwa. O swoje życie i zdrowie. O swoją rodzinę. Kiedyś tak bardzo nie bałam się, że zachoruję na raka, jak teraz.....
Ale nasze zdrowie na razie w Bożej Opiece :) Karolowi wyzdrowiały nereczki. Kilka dni temu było pierwsze USG, na którym wreszcie nie było zastoju moczu!! Teraz tylko 19 września czeka nas zabieg usunięcia przepukliny. Oby wszystko było dobrze.... Bo nawet udało nam się, że tego samego dnia, co pojawimy się w szpitalu, będziemy mogli wrócić do domu!!!
A ja cóż... pod koniec października wreszcie powrót do pracy.... Dobrze, że jest gdzie, choć jak zwykle nie czekam na to z niecierpliwością... Jeszcze zostało załatwienie opiekunki dla Lolka na dwa dni. Bo w resztę zajmie się nim mój tato.
No i wakacje. Choć z M. w domu, to i tak z brakiem czasu dla siebie. Choć często się pytam czy ja go w ogóle potrzebuję? Bo tak bardzo ich kocham, że tylko chwilka nie-myślenia, nic-nie-robienia wystarczy mi, by za nimi zatęsknić. Były wycieczki rowerowe, były samotne wczasy w nowym domu siostry, pod nieobecność M., był wyjazd do jego rodziców, były mega upały i rekolekcje dla rodzin w Szczawnicy. Trudne, ale i bardzo potrzebne, by zżyć się na nowo z Panem Bogiem, co nie udawało się tak naparwdę odkąd założyłam rodzinę.
Wiele pytań przed nami, wiele zimnych słotnych, a potem mroźnych popołudni, ale ja już jak zwykle myślę o wiośnie, o trawie zielonej i kwitnących drzewach. Teraz rok najwspanialszy, gdy Lolek będzie zdobywał nowe umiejętności dorosłego człowieka. gdy coraz więcej będzie rozumiał, ale i coraz więcej broił. Oj. Da nam popalić, to już da się odczuć! :)
Cieszę się, że niedługo będzie sam biegał, ale już tęsknię za tym, gdy mogłam go zawinąć w chustę, był taki malutki... Rok temu....
P.S. Karol już wstał. Ja nie przygotowałam obiadu, ani nie posprzątałam, ale miałam właśnie czas dla siebie... :)
Tyle początków właśnie za nami. Tyle rocznic...
Wczoraj - gdy miałam to pisać - pierwsze urodziny Lolka. W weekend świętowaliśmy wspólne urodziny Poziomy i Lolka. Zrobiłam pierwszy raz dwa torty!!! A kiedyś myślałam, że nie jestem w stanie ogarnąć zrobić jednego.... :P Tak więc Starszaczek skończył 3 latka i poszedł do przedszkola! Po wielu perturbacjach do tego właśnie, gdzie chcieliśmy i jest tam od pierwszego dnia zadowolona! A to wielka, naprawdę wielka ulga! A ja... dzięki temu mam tą chwilunię, żeby móc napisać, bo ja - jak Maluchy śpią nie zabieram się za to, bo do ,aktywnych w nocy, nie należę.... I choć od jakiegoś czasu mam pierwszego w życiu swojego laptopa, podarowanego przez męża, za czas mój samotny z dziećmi w wakacje /;)/, to rzadko jeszcze mam czas z niego korzystać. I siedząc tak te już kilka dni sama w domu z Młodszym, doświadczam, że ta moja kochana córeńka nie jest żadnym obciążeniem i zabieraczem czasu. Ona sama pięknie się sobą zajmuje, tyle rzeczy robi już sama, bawi się bezpiecznie.... W przeciwieństwie do braciszka, który choć tylko raczkuje, włazi wszędzie - aby tylko wyżej, kanapa, stolik w pokoju siostry, krzesełka... Jego zostawić samego w pokoju to strach! Jak Zuzek był, to chociaż krzyczała, jak robił coś nieodpowiedniego....
Minął też pierwszy rok bez mamy. Na jej grobie byłam może.... 4 razy? Na pogrzebie, na święta wielkanocne, teraz niedawno po rocznicy śmierci i może jeszcze z raz.... Kiedyś myślałam, że jak ktoś kocha, to pojawia się na cmentarzu non stop i siedzi tam i rozmawia..... A ja tam chodzić nie potrafię, choć codziennie modlę się Koronką o życie wieczne dla Niej. Ale jakoś ciągle tak żyję jakby ona była! Jakby pojechać do niej można było. Pójście na cmentarz jest dla mnie wmawianiem sobie tego, że ona przecież nie żyje, czytam te literki z jej imieniem i nazwiskiem na zimnej granitowej tablicy i wciąż uwierzyć nie chcę. I przychodzą tylko takie chwile, kiedy wiem, że pewne rzeczy mogłaby tylko ona - doradzić, docenić, zauważyć, pochwalić, wesprzeć.... I tylko wtedy przychodzi ten okrutny żal... Ja też stałam się bardziej lękliwa. O swoje życie i zdrowie. O swoją rodzinę. Kiedyś tak bardzo nie bałam się, że zachoruję na raka, jak teraz.....
Ale nasze zdrowie na razie w Bożej Opiece :) Karolowi wyzdrowiały nereczki. Kilka dni temu było pierwsze USG, na którym wreszcie nie było zastoju moczu!! Teraz tylko 19 września czeka nas zabieg usunięcia przepukliny. Oby wszystko było dobrze.... Bo nawet udało nam się, że tego samego dnia, co pojawimy się w szpitalu, będziemy mogli wrócić do domu!!!
A ja cóż... pod koniec października wreszcie powrót do pracy.... Dobrze, że jest gdzie, choć jak zwykle nie czekam na to z niecierpliwością... Jeszcze zostało załatwienie opiekunki dla Lolka na dwa dni. Bo w resztę zajmie się nim mój tato.
No i wakacje. Choć z M. w domu, to i tak z brakiem czasu dla siebie. Choć często się pytam czy ja go w ogóle potrzebuję? Bo tak bardzo ich kocham, że tylko chwilka nie-myślenia, nic-nie-robienia wystarczy mi, by za nimi zatęsknić. Były wycieczki rowerowe, były samotne wczasy w nowym domu siostry, pod nieobecność M., był wyjazd do jego rodziców, były mega upały i rekolekcje dla rodzin w Szczawnicy. Trudne, ale i bardzo potrzebne, by zżyć się na nowo z Panem Bogiem, co nie udawało się tak naparwdę odkąd założyłam rodzinę.
Wiele pytań przed nami, wiele zimnych słotnych, a potem mroźnych popołudni, ale ja już jak zwykle myślę o wiośnie, o trawie zielonej i kwitnących drzewach. Teraz rok najwspanialszy, gdy Lolek będzie zdobywał nowe umiejętności dorosłego człowieka. gdy coraz więcej będzie rozumiał, ale i coraz więcej broił. Oj. Da nam popalić, to już da się odczuć! :)
Cieszę się, że niedługo będzie sam biegał, ale już tęsknię za tym, gdy mogłam go zawinąć w chustę, był taki malutki... Rok temu....
P.S. Karol już wstał. Ja nie przygotowałam obiadu, ani nie posprzątałam, ale miałam właśnie czas dla siebie... :)
piątek, 17 kwietnia 2015
Padam.
Dobrze, że wiosna. Bo resztkami sił łapię się promieni słońca. Bo wszystko, choć chciałoby być szare, rozjaśnia się przy jasności i cieple promieni słonecznych, To dobrze, Bardzo dobrze.
Bo ciężko jest czasem, cholernie ciężko, gdy budzę się tak samo zmęczona jak zasypiałam. Gdy padam na twarz tak, że nie mam siły usypiać syna w chuście. Tzn. wstać, wsadzić go do tej chusty i chodzić.
Błagam M. o tacierzyński w pierwszym wolnym terminie. A okazuje się to możliwe dopiero w połowie maja. Ale co zrobić? Przeżyjemy :) Potem coraz bliżej do wakacji. Wspólnych wyjazdów... Szkoda, że zaraz potem czeka mnie powrót do pracy....
Jeszcze nie mamy pomysłu na Karola. Hm.. Może czas się zainteresować...
Siostra się buduje, my tkwimy trochę w miejscu. Uważamy, że na dom nas nie stać, tu gdzie jesteśmy jest nam ciasno i coraz bardziej brakuje nam czegoś swojego.
Mieszkanie w bloku, kredyt... Wszystko jakieś takie nieludzko drogie, że wciąż odkładamy decyzję. A czas leci!!!
Tymczasem w przypływie trzeźwości umysłu upajam się obserwacją moich dzieci. Jak on zawsze się do niej uśmiecha. Jak spontanicznie ona przychodzi i go przytula. Jak bierze zabaweczkę i mu grzechocze przed oczkami. ajk on śmieje się w głos, gdy ona sobie skacze po łóżku.
I doceniam to, jak wiele nie byłoby mi dane zobaczyć i przeżyć, gdyby nie było tej mojej Dwójki Urwisów.
Nie dają się wyspać, nie dają czasu dla siebie. Nie mogę spokojnie ugotować obiadu, przyszykować się do wyjścia, poprzebywać w łazience, wypić kawy, poczytać książki, podpisać zdjęć w albumie, uprasować M. koszul...
Ale wciąż powtarzam sobie, że nie to najważniejsze i besztam się za każdy brak cierpliwości i podniesiony głos. Bo tyle pięknych rzeczy doświadczam. I śmiać mogę się w głos :) Jak Zuz na podłodze robi FIKOMAJKI, a potem jeździ na ŁYŻBACH.
Ale chyba dopiero przy drugim dziecku doceniam ile nasi rodzice musieli dla nas poświęcić...
Bo ciężko jest czasem, cholernie ciężko, gdy budzę się tak samo zmęczona jak zasypiałam. Gdy padam na twarz tak, że nie mam siły usypiać syna w chuście. Tzn. wstać, wsadzić go do tej chusty i chodzić.
Błagam M. o tacierzyński w pierwszym wolnym terminie. A okazuje się to możliwe dopiero w połowie maja. Ale co zrobić? Przeżyjemy :) Potem coraz bliżej do wakacji. Wspólnych wyjazdów... Szkoda, że zaraz potem czeka mnie powrót do pracy....
Jeszcze nie mamy pomysłu na Karola. Hm.. Może czas się zainteresować...
Siostra się buduje, my tkwimy trochę w miejscu. Uważamy, że na dom nas nie stać, tu gdzie jesteśmy jest nam ciasno i coraz bardziej brakuje nam czegoś swojego.
Mieszkanie w bloku, kredyt... Wszystko jakieś takie nieludzko drogie, że wciąż odkładamy decyzję. A czas leci!!!
Tymczasem w przypływie trzeźwości umysłu upajam się obserwacją moich dzieci. Jak on zawsze się do niej uśmiecha. Jak spontanicznie ona przychodzi i go przytula. Jak bierze zabaweczkę i mu grzechocze przed oczkami. ajk on śmieje się w głos, gdy ona sobie skacze po łóżku.
I doceniam to, jak wiele nie byłoby mi dane zobaczyć i przeżyć, gdyby nie było tej mojej Dwójki Urwisów.
Nie dają się wyspać, nie dają czasu dla siebie. Nie mogę spokojnie ugotować obiadu, przyszykować się do wyjścia, poprzebywać w łazience, wypić kawy, poczytać książki, podpisać zdjęć w albumie, uprasować M. koszul...
Ale wciąż powtarzam sobie, że nie to najważniejsze i besztam się za każdy brak cierpliwości i podniesiony głos. Bo tyle pięknych rzeczy doświadczam. I śmiać mogę się w głos :) Jak Zuz na podłodze robi FIKOMAJKI, a potem jeździ na ŁYŻBACH.
Ale chyba dopiero przy drugim dziecku doceniam ile nasi rodzice musieli dla nas poświęcić...
poniedziałek, 23 marca 2015
Alergia i BLW.
Od 6 miesięcy z kawałkiem mam do wyżywienia dwójkę dzieci. Jako, że w niczym nie czuję się matką eksepetką ani tym bardziej matką idealną - karmienie czasem przyprawia mnie o łzy.
Pozioma. Początki były trudne. Z bolącym brzuszkiem. Moja dieta eliminacyjna... I jej alergia od pierwszej marchewki, jabłuszka i ziemniaczka... Bywało raz lepiej raz gorzej, aż w końcu było bardzo dobrze (ostatnia wiosna i wakacje). Potem znowu zaczęło się pogarszać. Z czasów, gdy juz mogła jeść prawie wszystko znów wróciliśy do czasów, gdy nie mam pojęcia co uczula, a momentami wydaje się mi, że uczula ją coś w każdym jej posiłku. Ciągle staram się eliminować. Brakuje mi pomysłów. wciąż uszczupla się pula wspólnych potraw. Gdy już znajdę czas na szukanie jakiś przepisów z internetu dla alergików, to przeraża mnie mnogość nieznanych mi składników....
A potem wszelakiego typu spotkania. Z innymi dziećmi czy dorosłymi. Wciąż na każdym kroku spotyka zakazane jej rzeczy. I wciąż mi jej tak bardzo szkoda, gdy inne dziecko coś je, a ja muszę jej zabraniać i tłumaczyć. Ona nawet jak bawi się w gotowanie, to mówi nagle do mnie czy do lali: "Nie. Ty nie możesz tego, bo to czekolada, wiesz? Będziesz miała od tego czerwone plamki na buzi."
A plamki raz większe, raz mniejsze, choć niby nigdy przerażająco duże. Bo ja nie jestem jej w stanie upilnować, by nigdy gdzieś czegoś nie zjadła. Nie zawsze jestem z nią, nie nosi ze sobą zestawu obiadowego, czegoś na przekąskę słoną czy słodką, A może powinna.. Nie wiem... Chyba wszystko dlatego, że ja próbuję sobie wmówić, że ona jest zdrowa, jak inne dzieci naokoło, a jesli nie jest, to za chwilę będzie. Przecież do 3. lat większość dzieci wyrasta z alergii....
Siedzimy sobie np. na palcu zabaw. Moja siostra poszła do sklepu kupić sobie drożdżówkę, no wie przecież, że Zuz uczulona na produkty mleczne, Na jajka. Więc woła na całe gardło swoją córkę:
- Marysiuuuuu chodź na bułeczkę!
A Zuz przepraszam co? Głucha? Nie wie co to bułka czy jak? Albo to nie ją wołają, więc nie przyjdzie? Oczywiście, że przyleciała. I wzięła parę gryzów... Bo ja nie mam serca powiedziec jej wtedy spadaj stąd to nie dla Ciebie Mała.
A to jest jedna z miliona sytuacji.
Bo przychodzi np. ciocia:
- A wiesz Zuziu, kupiłam pierożki! Ale wiesz Ty ich nie możesz niestety... (to po co mówisz w ogóle??)
- Pierożki? Ja chcę pierożki!
...
Także tego. Dorosłych trzeba by wychowywać.... I uczyć co, gdzie i jak mają mówić...
I tak się zmagam z tą alergią, pocieszam tym, że inni mają ją w znacznie silniejszej wersji albo w ogóle o wiele gorsze choroby.. Ale to moja taka zmora, z którą sobie nie radzę..
I znów pójdziemy do alergologa. Może znowu da Zyrtec i się poprawi... Tylko ile tak na dłuższą metę?
Choć Zuzek naprawdę jest mądrzejsza niż mi się wydaje. Gdy ewidentnie jestem pewna, że czegoś nie może, a ktoś przed podaniem jej tego poprosi, by mnie spytała mówię: nie. Ona wtedy z tak przerażająco smutną miną 2,5 latki powtarza po mnie: nie mogę? Pyta jeszcze kilki razy i odchodzi mówiąc temu dorosłemu, że nie może... I kilka razy się zdarzyło, że łzy mi pociekły ciurkiem. Raz nawet pamiętam przydządzłam jej na szybko takie słodkie naleśniczki z Sinlackiem - bo znalazłam kiedyś przepis.
I ja niby wiem, Śwat poszedł tak do przodu, że aleregik może jeść cuda wianki. Na wyciągnięcie ręki w internecie przepisy, skłądniki do kupienia mimo, że brzmią przerażająco nieznanie. Problem póki co w tym, że bronię się by odwrócić ten jej/nasz sposób żywienia do góry nogami. By nagle w naszej kuchni jedna szafka wzbogaciła się o całkowicie nowe skadniki. Ostatnio choć wpadłam na pomysł, żeby potrawy, których nie może wklikać w internet z dopiskiem dla alergika i zawsze znajduję czym można zastąpić zakazane jajko czy mleko.. Ba! Mało tego. Ostatnio testujemy jajka przepiórcze i jest wporzo :) Ale np. myślę na gorąco, że chciałabym jakąś zapiekankę makaronową zrobić, ale nawet się nie biorę za jakiś przepis, bo tam na pewno sos beszamelowy albo pomidorowy. I odpada mi na wstępie.
Jak na wszystko brakuje mi czasu... By zgłębiać internety i szukać jak najprostszych sposobów na trudne póki co zagadnienia obiadowe. Bo jak wymyśleć coś szybko, żebym dała zrobić z dwójką dzieci i żeby jeszcze mój mały alergik mógł to z nami zjeść.
Zbyt często te trzy niewiadome przyprawiają mnie o zdenerwowanie bądź łzy.. Ale to wszystko przecież tylko wina mojego niezorganizowania...........
Nową historią jest syn. Który - choc wcale tego nie chciałam - jada metodą BLW! Nie wiem jak to dalej będzie, bo nie znam żadnych podstaw eghm naukowych na en temat. Czytałam tylko u innych na blogach jak jadają ich dzieci. I było to dla mnie zbyt niepewne, nowoczesne, niezorganizowane i w ogóle.. Ja matka tradycyjna. Jedno dziecko już wykarmiłam, Wg schematu. I tak miało być po raz drugi.
W BLW zafascynowało mnie jedno, że taki oto 6cio miesięczny maluch. Siedziący, zaintersowany jedzeniem może dostać kawałek a nie papkę i poradzi sobie z tym!
A u nas rewolucja zaczęła się od tego, że zmienił się schemat żywienia niemowląt. Jak przy Zuz miałam czarno na białym co kiedy i w jakich ilościach, nagle przeczytaałam, że Mądrzy Ludzie doszli do wniosku, że nie ma to aż takiego znaczenia... I jakby muszę dać radę sobie sama i zdać się na własną intuicję /to tak w skrócie oczywiście, bo czasu na rozpisywanie moich rozkmin i wiedzy aktualnej nie mam już czasu - bo oto o 6.46 już dwójka nie śpi i "skacze mi po głowie".../.
I tak mu dałam za pierwszym razem papkę z marchewki. Otworzył buzię z zaciekawieniem i radością. Drugi i trzeci dzień nie był już tak zainteresowany... I tu niby jak smai jemy, mamy czasem wrażenie, że wyrwie nam jedzenie z buzi - tak patrzy, a jak sam ma dostać po dwóch łyżeczkach odwraca buzię. Hm. Może jedak nie jest zainteresowany nowymi smakami (a może ja coś oczywiście robię źle?). W każdym bądź razie w swojej krótkiej historii bezmlecznych posiłków więcej zjadł z kawałków jedzenia niż z łyżeczki :) Zaczęłam mu dawać zanim zmiksuję i z każdym dniem je tego więcej :)
Ale o dziwo. Sam mało kieruje sobie do buzi. Lubi łapać w buzię z mojej ręki,
Sam to wcina tylko pałeczkę kukurydzianą, piętkę chleba.. :)
Ale najpiękniejszy jest widok gryzienia przez niego tego co dostanie :) Tym jednym większym i trzema całkiem malutkimi ząbkami!
Ach. I póki co objawów alergii u niego nie obserwuję! Chwała Panu!
Pozioma. Początki były trudne. Z bolącym brzuszkiem. Moja dieta eliminacyjna... I jej alergia od pierwszej marchewki, jabłuszka i ziemniaczka... Bywało raz lepiej raz gorzej, aż w końcu było bardzo dobrze (ostatnia wiosna i wakacje). Potem znowu zaczęło się pogarszać. Z czasów, gdy juz mogła jeść prawie wszystko znów wróciliśy do czasów, gdy nie mam pojęcia co uczula, a momentami wydaje się mi, że uczula ją coś w każdym jej posiłku. Ciągle staram się eliminować. Brakuje mi pomysłów. wciąż uszczupla się pula wspólnych potraw. Gdy już znajdę czas na szukanie jakiś przepisów z internetu dla alergików, to przeraża mnie mnogość nieznanych mi składników....
A potem wszelakiego typu spotkania. Z innymi dziećmi czy dorosłymi. Wciąż na każdym kroku spotyka zakazane jej rzeczy. I wciąż mi jej tak bardzo szkoda, gdy inne dziecko coś je, a ja muszę jej zabraniać i tłumaczyć. Ona nawet jak bawi się w gotowanie, to mówi nagle do mnie czy do lali: "Nie. Ty nie możesz tego, bo to czekolada, wiesz? Będziesz miała od tego czerwone plamki na buzi."
A plamki raz większe, raz mniejsze, choć niby nigdy przerażająco duże. Bo ja nie jestem jej w stanie upilnować, by nigdy gdzieś czegoś nie zjadła. Nie zawsze jestem z nią, nie nosi ze sobą zestawu obiadowego, czegoś na przekąskę słoną czy słodką, A może powinna.. Nie wiem... Chyba wszystko dlatego, że ja próbuję sobie wmówić, że ona jest zdrowa, jak inne dzieci naokoło, a jesli nie jest, to za chwilę będzie. Przecież do 3. lat większość dzieci wyrasta z alergii....
Siedzimy sobie np. na palcu zabaw. Moja siostra poszła do sklepu kupić sobie drożdżówkę, no wie przecież, że Zuz uczulona na produkty mleczne, Na jajka. Więc woła na całe gardło swoją córkę:
- Marysiuuuuu chodź na bułeczkę!
A Zuz przepraszam co? Głucha? Nie wie co to bułka czy jak? Albo to nie ją wołają, więc nie przyjdzie? Oczywiście, że przyleciała. I wzięła parę gryzów... Bo ja nie mam serca powiedziec jej wtedy spadaj stąd to nie dla Ciebie Mała.
A to jest jedna z miliona sytuacji.
Bo przychodzi np. ciocia:
- A wiesz Zuziu, kupiłam pierożki! Ale wiesz Ty ich nie możesz niestety... (to po co mówisz w ogóle??)
- Pierożki? Ja chcę pierożki!
...
Także tego. Dorosłych trzeba by wychowywać.... I uczyć co, gdzie i jak mają mówić...
I tak się zmagam z tą alergią, pocieszam tym, że inni mają ją w znacznie silniejszej wersji albo w ogóle o wiele gorsze choroby.. Ale to moja taka zmora, z którą sobie nie radzę..
I znów pójdziemy do alergologa. Może znowu da Zyrtec i się poprawi... Tylko ile tak na dłuższą metę?
Choć Zuzek naprawdę jest mądrzejsza niż mi się wydaje. Gdy ewidentnie jestem pewna, że czegoś nie może, a ktoś przed podaniem jej tego poprosi, by mnie spytała mówię: nie. Ona wtedy z tak przerażająco smutną miną 2,5 latki powtarza po mnie: nie mogę? Pyta jeszcze kilki razy i odchodzi mówiąc temu dorosłemu, że nie może... I kilka razy się zdarzyło, że łzy mi pociekły ciurkiem. Raz nawet pamiętam przydządzłam jej na szybko takie słodkie naleśniczki z Sinlackiem - bo znalazłam kiedyś przepis.
I ja niby wiem, Śwat poszedł tak do przodu, że aleregik może jeść cuda wianki. Na wyciągnięcie ręki w internecie przepisy, skłądniki do kupienia mimo, że brzmią przerażająco nieznanie. Problem póki co w tym, że bronię się by odwrócić ten jej/nasz sposób żywienia do góry nogami. By nagle w naszej kuchni jedna szafka wzbogaciła się o całkowicie nowe skadniki. Ostatnio choć wpadłam na pomysł, żeby potrawy, których nie może wklikać w internet z dopiskiem dla alergika i zawsze znajduję czym można zastąpić zakazane jajko czy mleko.. Ba! Mało tego. Ostatnio testujemy jajka przepiórcze i jest wporzo :) Ale np. myślę na gorąco, że chciałabym jakąś zapiekankę makaronową zrobić, ale nawet się nie biorę za jakiś przepis, bo tam na pewno sos beszamelowy albo pomidorowy. I odpada mi na wstępie.
Jak na wszystko brakuje mi czasu... By zgłębiać internety i szukać jak najprostszych sposobów na trudne póki co zagadnienia obiadowe. Bo jak wymyśleć coś szybko, żebym dała zrobić z dwójką dzieci i żeby jeszcze mój mały alergik mógł to z nami zjeść.
Zbyt często te trzy niewiadome przyprawiają mnie o zdenerwowanie bądź łzy.. Ale to wszystko przecież tylko wina mojego niezorganizowania...........
Nową historią jest syn. Który - choc wcale tego nie chciałam - jada metodą BLW! Nie wiem jak to dalej będzie, bo nie znam żadnych podstaw eghm naukowych na en temat. Czytałam tylko u innych na blogach jak jadają ich dzieci. I było to dla mnie zbyt niepewne, nowoczesne, niezorganizowane i w ogóle.. Ja matka tradycyjna. Jedno dziecko już wykarmiłam, Wg schematu. I tak miało być po raz drugi.
W BLW zafascynowało mnie jedno, że taki oto 6cio miesięczny maluch. Siedziący, zaintersowany jedzeniem może dostać kawałek a nie papkę i poradzi sobie z tym!
A u nas rewolucja zaczęła się od tego, że zmienił się schemat żywienia niemowląt. Jak przy Zuz miałam czarno na białym co kiedy i w jakich ilościach, nagle przeczytaałam, że Mądrzy Ludzie doszli do wniosku, że nie ma to aż takiego znaczenia... I jakby muszę dać radę sobie sama i zdać się na własną intuicję /to tak w skrócie oczywiście, bo czasu na rozpisywanie moich rozkmin i wiedzy aktualnej nie mam już czasu - bo oto o 6.46 już dwójka nie śpi i "skacze mi po głowie".../.
I tak mu dałam za pierwszym razem papkę z marchewki. Otworzył buzię z zaciekawieniem i radością. Drugi i trzeci dzień nie był już tak zainteresowany... I tu niby jak smai jemy, mamy czasem wrażenie, że wyrwie nam jedzenie z buzi - tak patrzy, a jak sam ma dostać po dwóch łyżeczkach odwraca buzię. Hm. Może jedak nie jest zainteresowany nowymi smakami (a może ja coś oczywiście robię źle?). W każdym bądź razie w swojej krótkiej historii bezmlecznych posiłków więcej zjadł z kawałków jedzenia niż z łyżeczki :) Zaczęłam mu dawać zanim zmiksuję i z każdym dniem je tego więcej :)
Ale o dziwo. Sam mało kieruje sobie do buzi. Lubi łapać w buzię z mojej ręki,
Sam to wcina tylko pałeczkę kukurydzianą, piętkę chleba.. :)
Ale najpiękniejszy jest widok gryzienia przez niego tego co dostanie :) Tym jednym większym i trzema całkiem malutkimi ząbkami!
Ach. I póki co objawów alergii u niego nie obserwuję! Chwała Panu!
niedziela, 15 marca 2015
Życie przed 30-tką.
Nadszedł jakiś przełom.
Sama się sobie dziwię, że dopiero od niedawna zaczyna mieć dla mnie znacznie wiele rzeczy, na które wcześniej, jak mi się wydawało, do tej pory nie dorosłam. Na które był jeszcze czas.
Nagle zaczęłam w końcu wiedzieć czego chcę, a nie żyć ciągle z myślą - to się jeszcze zrobi lepiej. Jak będę wiedziała już jak...
Chyba z drugim dzieckiem przyszła choć trochę dorosłość. Przestałam się wciąż czuć nastolatką/studentką/kimś, za kogo ma być kto odpowiedzialny.
Odkryłam, że muszę stworzyć własną przestrzeń, w której będę czuć się dobrze.
Że koniec z prowizorkami.
Nie jest łatwo wprowadzać to w życie. Długa i mozolna praca. Ale chyba wreszcie już czas? Zanim skończę 30 lat... No... lepiej późno niż wclae poczuć się dorosłym....
/Choć w pewnych dziedzinach nadal czuję się dzieckem... Najgorzej, że nie ma już Mamy... Tej doświadczonej, do której zawsze mogłam zadzwonić, gdy czegoś nie wiedziałam...
Chyba najbardziej opanowuje mnie strach, gdy dzieje się coś złego z dziećmi. Jakaś choroba, gorączka... Gdy dzieją się, rzeczy nad którymi nie panuję i nie wiem w co będzie to rozwijało się dalej... Czuję się wtedy jak malutka dziewczynka, która nagle zapragnęła byc dorosłą, założyła rodzinę... A o życiu nie wie nic..../
Najważniejszy mój dorosły projekt. Dom. Tu? Gdzie indziej? Jak gdzie indziej to za co? Stać nas na kredyt? Kolejne podejście przed nami. W II ciąży nie udało się podjąć ostatecznych decyzji...
Na razie póki co zaczynam na poważnie dbać o przestrzeń wkół mnie zaczynam dbać o detale, które kiedyś, ciągle, jakos tam... Bo.. właśnie - przyjdzie jeszcze czas na urządzanie.... A on ciągle trwa!
I jestem po prostu z siebie dumna, że choć późno, to zaczynam widzieć, że da się lepiej choć łatwo nie jest...
Wiele rzeczy niestety tylko w głowie, bo cierpie na brak czasu niestety, ale da się to nawet na blogu zauważyć...
I wierzę, że kropla drąży skałę. Że będę wreszcie prawdziwie szczęśliwa. Nie z powodu milionów na koncie, za krtóe wszystko można mieć, ale że umiałam - z tego co mam - zrobić miejsce w któym kocham być z kochanymi osobami wokół mnie!
:)
Sama się sobie dziwię, że dopiero od niedawna zaczyna mieć dla mnie znacznie wiele rzeczy, na które wcześniej, jak mi się wydawało, do tej pory nie dorosłam. Na które był jeszcze czas.
Nagle zaczęłam w końcu wiedzieć czego chcę, a nie żyć ciągle z myślą - to się jeszcze zrobi lepiej. Jak będę wiedziała już jak...
Chyba z drugim dzieckiem przyszła choć trochę dorosłość. Przestałam się wciąż czuć nastolatką/studentką/kimś, za kogo ma być kto odpowiedzialny.
Odkryłam, że muszę stworzyć własną przestrzeń, w której będę czuć się dobrze.
Że koniec z prowizorkami.
Nie jest łatwo wprowadzać to w życie. Długa i mozolna praca. Ale chyba wreszcie już czas? Zanim skończę 30 lat... No... lepiej późno niż wclae poczuć się dorosłym....
/Choć w pewnych dziedzinach nadal czuję się dzieckem... Najgorzej, że nie ma już Mamy... Tej doświadczonej, do której zawsze mogłam zadzwonić, gdy czegoś nie wiedziałam...
Chyba najbardziej opanowuje mnie strach, gdy dzieje się coś złego z dziećmi. Jakaś choroba, gorączka... Gdy dzieją się, rzeczy nad którymi nie panuję i nie wiem w co będzie to rozwijało się dalej... Czuję się wtedy jak malutka dziewczynka, która nagle zapragnęła byc dorosłą, założyła rodzinę... A o życiu nie wie nic..../
Najważniejszy mój dorosły projekt. Dom. Tu? Gdzie indziej? Jak gdzie indziej to za co? Stać nas na kredyt? Kolejne podejście przed nami. W II ciąży nie udało się podjąć ostatecznych decyzji...
Na razie póki co zaczynam na poważnie dbać o przestrzeń wkół mnie zaczynam dbać o detale, które kiedyś, ciągle, jakos tam... Bo.. właśnie - przyjdzie jeszcze czas na urządzanie.... A on ciągle trwa!
I jestem po prostu z siebie dumna, że choć późno, to zaczynam widzieć, że da się lepiej choć łatwo nie jest...
Wiele rzeczy niestety tylko w głowie, bo cierpie na brak czasu niestety, ale da się to nawet na blogu zauważyć...
I wierzę, że kropla drąży skałę. Że będę wreszcie prawdziwie szczęśliwa. Nie z powodu milionów na koncie, za krtóe wszystko można mieć, ale że umiałam - z tego co mam - zrobić miejsce w któym kocham być z kochanymi osobami wokół mnie!
:)
sobota, 3 stycznia 2015
Czas wspólny.
Czas wspólny jest czasem łatwiejszym. Dwoje dzieci podzielonych na dwoje rodziców. Samotny wypad do sklepu i oglądanie byle-czego bez pośpiechu. WOW. Niezłe uczucie :D Święta - chrzciny. Sylwester - impreza. Ciągle porónuje to z tym sprzed dwóch lat. Gdzie wszystko na wariata ze strachem iżeby się jakoś udało. Żeby Niunia nie płakała. A teraz bez stresu! Spokojna wigilia, Choć bardzo późno. Chrzest mojego ślicznego chłopczyka... Goście i przysmaki przez nich przywiezione. Moje obieranie ziemniaków dla 20 osób i poranne smażenie kotletów... To już tylko wspomnienia.
I Sylwester poza domem. Choć z Zuz spędzaliśu go w łóżku, bo nikt nie mam siły i ochoty na nic, jak tylko przespać tę noc jak tylko dużo się da.
A teraz? Karoleczek dał pospać mamie do 9.30 choć właściwie zasnął prawie o normalnej porze, bo o 21.00. Oczywiście były nocne karmienia. Ale to po prostu zupełnie inna bajka niż z Zuzią.Ciągle trudno mi uwiezyć, że to możiwe.
A teraz robię eksperyment i po karmieniu odłożyłam go do łóżeczka, bo przy cycusiu nie usnął.
Trochę pojęczał, a teraz słyszałam ziewnięcie..... i cisza................ zasnął?! :)
Niemowlęta są naparwdę różne.... On dzień w dzień budzi się z uśmiechem na buźce, Wszyskich tym uśmiechem wita. A Zuzolec jak marudką był, tak nią pozostał :P Oj będzie ona miała charakterek!!
Ale ostatnio tak mi dobrze, taka jestem szczęślwa, że mam tą swoją rodzinę, M., dzieciaki....
Nie radzę sobie z alergią Małej, Tęsknię za Mamą i brakuje mi jej coraz mocniej.. Święta były takie puste. Nie zjem już jej barszczu z uszkami, grochu... :/ I coraz częściej czuję się, że boję się, bo nie mam nad sobą tej, która zawsze mnie chroniła. To a muszę być teraz odpowiedzilana, Za siebie i innych.
Ale pomimo to wszystko staram się cieszyć. Ze zdrowia i braku samotności.
Choć nie domagam jako żona swojego męża - ciagle zmęczona i prze-męczona, staram sie być choć dobą matką.. I wiem, że role muszą się odmienić, ale nie jest to łatwe. Nie jest łatwo być dla M. i zapominać, że przed chwilą to maleńska istotka ssała tą twoją pierś. Nie jest łatwo się wyzbyć tych matczynych gestów i myśli i szaleć jak kiedyś. Czasem mi po porstu wstyd przed dziećmi, które w myślach ciągle mam... A M. niby rozumie, ale snuje się coraz bardziej, a ja coraz bardziej czuje się winna. I smutna, że musze trochę na siłę..
I Sylwester poza domem. Choć z Zuz spędzaliśu go w łóżku, bo nikt nie mam siły i ochoty na nic, jak tylko przespać tę noc jak tylko dużo się da.
A teraz? Karoleczek dał pospać mamie do 9.30 choć właściwie zasnął prawie o normalnej porze, bo o 21.00. Oczywiście były nocne karmienia. Ale to po prostu zupełnie inna bajka niż z Zuzią.Ciągle trudno mi uwiezyć, że to możiwe.
A teraz robię eksperyment i po karmieniu odłożyłam go do łóżeczka, bo przy cycusiu nie usnął.
Trochę pojęczał, a teraz słyszałam ziewnięcie..... i cisza................ zasnął?! :)
Niemowlęta są naparwdę różne.... On dzień w dzień budzi się z uśmiechem na buźce, Wszyskich tym uśmiechem wita. A Zuzolec jak marudką był, tak nią pozostał :P Oj będzie ona miała charakterek!!
Ale ostatnio tak mi dobrze, taka jestem szczęślwa, że mam tą swoją rodzinę, M., dzieciaki....
Nie radzę sobie z alergią Małej, Tęsknię za Mamą i brakuje mi jej coraz mocniej.. Święta były takie puste. Nie zjem już jej barszczu z uszkami, grochu... :/ I coraz częściej czuję się, że boję się, bo nie mam nad sobą tej, która zawsze mnie chroniła. To a muszę być teraz odpowiedzilana, Za siebie i innych.
Ale pomimo to wszystko staram się cieszyć. Ze zdrowia i braku samotności.
Choć nie domagam jako żona swojego męża - ciagle zmęczona i prze-męczona, staram sie być choć dobą matką.. I wiem, że role muszą się odmienić, ale nie jest to łatwe. Nie jest łatwo być dla M. i zapominać, że przed chwilą to maleńska istotka ssała tą twoją pierś. Nie jest łatwo się wyzbyć tych matczynych gestów i myśli i szaleć jak kiedyś. Czasem mi po porstu wstyd przed dziećmi, które w myślach ciągle mam... A M. niby rozumie, ale snuje się coraz bardziej, a ja coraz bardziej czuje się winna. I smutna, że musze trochę na siłę..
Rozmodlone dziecię :)
Prezenty choinkowe.
Królewicz.
Sylwester,
Subskrybuj:
Posty (Atom)