Była chyba wiosna. Początek mojej ciąży. Rozmawiam z mamą, a ona
płacze, bo miala badania okresowe w pracy, miała prześwietlenie i coś ma
w płucach... Nie została dopuszczona dalej do pracy. Operacja. Jej
płacz...
Za bardzo się wtedy nie zmartwiłam... Serce zabilo mi
mocniej, ale w pełni wiary pocieszalam ją, ze wytną i po krzyku. e
dobrze, ze wykryli i że to małe jest (już pisalam, że nigdy nie padlo w
naszych slowach slowo RAK). Potem święta wielkanocne, operacja przed
samymi świętami, ogromne jej cierpienie w Wielki Tydzień.... Pierwsze
święta bez mamy i wizyty w szpitalu. A potem....
Potem było juz
tylko gorzej, bo kolejne badania, kolejne serie róznych chemii... I NIC.
To,co zostało niby się nie powiększa, ale też nie zanika!!!! Dochodzą
problemy kardiologiczne, bo ciagły stres plus obciążenie organizmu
kolejnymi chemiami....
Jest coraz gorzej :( Dopiero niedawno
zaczęło to do mnei docierać, dopiero niedawno zaczęło do mnei dochodzić,
że wcale nie jest pewne, że ją wyleczą, co z tego, że to małe, co z
tego, że wiedza gdzie to?! Mieści się koło tętnicy plucnej i nie można
wyciąc operacyjnie... Aktualny pomysł lekarzy to naświetlania..
A
mama słaba fizycznie i psychicznie :( Leci z dnia na dzień... A ja
ostatnio, jak nie mam w głowie żadnych zajmujących myśli, coraz cześciej
mam mysli najczarniejsze... I to takei, których keidyś nawet przez
sekundę nie dopuszczałam.. :/
I dlaczego tak? Dlaczego prababcia
Zuzi ma więcej siły niż jej babcia? I dlaczego jak ta babcia wyciaga
książeczkę z bajkami i mówi, ale to jak dziewczynki starsze będa, to
będziemy czytać, to mam łzy w oczach? Bo nie wiem czy kiedykolwiek
będzie taka okazja? ;(
Bo kiedyś to było oczywiste, a teraz...
nie jest pewne nic.............. I Ona to doskonale wie, ale nie chce
nas martwić, chce mówić o tym jka najmniej.... Temat tabu.. czasem tylko
wybucha i jest płacz i bezsilnośc wszystkich.... I mi juz brakuje słów
pocieszenia, bo nie wiem czym pocieszać...
środa, 19 marca 2014
poniedziałek, 17 marca 2014
Malutkie obawy.
Niby wszystko w porządku. Niby nic strasznie złego się nie dzieje, ale ciągle się boję..
Boje się, że jak za dwa tygodnie pójdę na wizytę, to się okaże, że mam leżeć do końca ciąży. :/ Ostatnio miałam niby lekko tylko przekrwioną szyjkę (i tak byłam w szoku, że coś u mnie jest nie tak! - pierwsza ciąża przecież całkowicie bez komplikacji), nawet się mnie pytała doktorka czy czasem śluzu nie mam lekko podbarwionego krwią. A ja nic! Ani kropelki, odkąd jestem w ciąży. Wszystko w porządku... Ale dała luteinę, by jak to powiedziała, dzidziuś "aż pływał w progesteronie". Bo tak być powinno.
Generalnie problem jest taki, że często odczuwam napięcie brzucha. Niby nie ból, ale go czuję, po prostu czuję. Że najchętniej połozyłabym się i leżała. I wtedy mi dobrze.
Dzisiaj to w ogóle odczuwam czasem lekkie chwilowe kłucie to tu to tam.... No ogólnie przejmuję się o wiele gorzej niż w pierwszej ciąży. I nie wiem po prostu czy ta ciężej przechodzę czy faktycznie tym razem nie jest/ nie będzie bezproblemowo...
Nie wiem... Jestem po prostu ciągle jakoś po tym weekendzie zaniepokojona. I chyba sama się nakręcam. A z drugiej strony, nie czuję, ze dzieje się cos tak złego, że powinnam natychmiast udać się do lekarza.
Musiałam się wygadać po prostu. Oby wszystko skończyło się dobrze.
Boje się, że jak za dwa tygodnie pójdę na wizytę, to się okaże, że mam leżeć do końca ciąży. :/ Ostatnio miałam niby lekko tylko przekrwioną szyjkę (i tak byłam w szoku, że coś u mnie jest nie tak! - pierwsza ciąża przecież całkowicie bez komplikacji), nawet się mnie pytała doktorka czy czasem śluzu nie mam lekko podbarwionego krwią. A ja nic! Ani kropelki, odkąd jestem w ciąży. Wszystko w porządku... Ale dała luteinę, by jak to powiedziała, dzidziuś "aż pływał w progesteronie". Bo tak być powinno.
Generalnie problem jest taki, że często odczuwam napięcie brzucha. Niby nie ból, ale go czuję, po prostu czuję. Że najchętniej połozyłabym się i leżała. I wtedy mi dobrze.
Dzisiaj to w ogóle odczuwam czasem lekkie chwilowe kłucie to tu to tam.... No ogólnie przejmuję się o wiele gorzej niż w pierwszej ciąży. I nie wiem po prostu czy ta ciężej przechodzę czy faktycznie tym razem nie jest/ nie będzie bezproblemowo...
Nie wiem... Jestem po prostu ciągle jakoś po tym weekendzie zaniepokojona. I chyba sama się nakręcam. A z drugiej strony, nie czuję, ze dzieje się cos tak złego, że powinnam natychmiast udać się do lekarza.
Musiałam się wygadać po prostu. Oby wszystko skończyło się dobrze.
czwartek, 13 marca 2014
Trochę o tym Mniejszym.
W pierwszej ciąży chyba jeszcze nadal szukałam brzucha, co nic a nic nie
chciał wystawać - a przynajmniej nie na tyle, żeby się nim chwalić.
Teraz... to ja go jakoś w pracy próbuje aż tak strasznie nie pokazywać
wszędzie naokoło (chociaż specjalnie luźno się nie ubieram). Ale nie
chce mi się tym razem odpowiadać głupim uśmieszkiem, że tak, tak. Nie
wiem czemu :P Oczywiście, ze ciesze się z ciąży, ale co to w pacy ich
wszystkich obchodzi? ;-) U mnie w dziale to oczywiste. Nieraz się o tym
rozmawia, ale tak wszystkim innym nic mi się nie chce mówić i pokazywać
:P
No ale fakt jest faktem, że brzuchol wyszedł o wiele wcześniej i pewnie jak szczęśliwie doczekam, to pod koniec ciąży też będzie większy niż ten poprzedni, no i mogę zapewne zapomnieć o tylko 8 kg na plusie... Ale czy to najważniejsze? :)
Ogólnie to są dni lepsze i gorsze. Przede wszystkim mdłości mniejsze, a i senność ma minąć w II trymestrze. Czekam na to :D Co do bóli brzusznych, to pewnie jestem trochę przewrażliwiona i każdym kujnięciem się przejmuje. Ale po braniu luteiny przez ponad tydzień jest zdecydowanie lepiej. Ale mimo, że to niby początek ciąży, to już za długo stać nie mogę. Chwile pozmywam, już mnie ciągnie.
Kurnia... kto ten dom będzie ogarniał?
A do pracy to już mi się nie chce chodzić. I jak sobie przypomnę, że na początku leciałam jak na skrzydłach, że oddycham poza domem, to teraz mam ochotę znowu na spacery w ciągu dnia, na poranne słońce.. Na tulenie Zuz.. I to pewnie tez trochę objaw ciąży i zmęczenia i braku siły na codzienne gnanie do pracy, ale to tez objaw tego tak bardzo skróconego dnia przez 8h w robocie...
I choć nie mam zamiaru brać na siłę szybko zwolnienia (bo w domu oprócz w/w przyjemności są też obowiązki:P), to już nie mogę doczekać się kolejnych wspólnych wakacji :) Bo wtedy to juz raczej na pewno będe w domu :)
No ale fakt jest faktem, że brzuchol wyszedł o wiele wcześniej i pewnie jak szczęśliwie doczekam, to pod koniec ciąży też będzie większy niż ten poprzedni, no i mogę zapewne zapomnieć o tylko 8 kg na plusie... Ale czy to najważniejsze? :)
Ogólnie to są dni lepsze i gorsze. Przede wszystkim mdłości mniejsze, a i senność ma minąć w II trymestrze. Czekam na to :D Co do bóli brzusznych, to pewnie jestem trochę przewrażliwiona i każdym kujnięciem się przejmuje. Ale po braniu luteiny przez ponad tydzień jest zdecydowanie lepiej. Ale mimo, że to niby początek ciąży, to już za długo stać nie mogę. Chwile pozmywam, już mnie ciągnie.
Kurnia... kto ten dom będzie ogarniał?
A do pracy to już mi się nie chce chodzić. I jak sobie przypomnę, że na początku leciałam jak na skrzydłach, że oddycham poza domem, to teraz mam ochotę znowu na spacery w ciągu dnia, na poranne słońce.. Na tulenie Zuz.. I to pewnie tez trochę objaw ciąży i zmęczenia i braku siły na codzienne gnanie do pracy, ale to tez objaw tego tak bardzo skróconego dnia przez 8h w robocie...
I choć nie mam zamiaru brać na siłę szybko zwolnienia (bo w domu oprócz w/w przyjemności są też obowiązki:P), to już nie mogę doczekać się kolejnych wspólnych wakacji :) Bo wtedy to juz raczej na pewno będe w domu :)
poniedziałek, 10 marca 2014
Dobry weekend.
Dziś to tak mi się nie chciało iść do pracy, jakbym była po wakacjach, rozleniwiona... Weekend był pełen bliskich i przyjaciół. Wesoły, gwarny.
Nadszedł tydzień, gdzie wszystko będzie szybko, a przede wszystkim królować będzie moje zmęczenie. No i jakoś ten poniedziałek tak mnie ogólnie przez to wszystko lekko zdołował. Ale lekko :) Bo mimo wszystko cieszę się słońcem i wspominam miniony weekend.
Najbardziej chyba byłam zadowolona z wczorajszego popołudnia, jak byliśmy u mojej siostry ciotecznej, w jej nowym domu, ona sama ma trochę starszą córkę, a druga z rocznika Zuz i była też moja siostra ze swoją córeczką :-) I raz, że Zuz znowu pokazała jaka jest już duża, jak już się sama wszystkim interesuje - jaka była tam szczęśliwa, jak sama umiała się bawić, a dwa: jakie już mamy przedszkole :) Choć jeszcze trzeba na nie zerkać, czasem rozdzielać, wyrywać zabawki, to już można też posiedzieć i pogadać :) ...i popatrzeć na nasze brzdące i być z nich dumnym :)
Nadszedł tydzień, gdzie wszystko będzie szybko, a przede wszystkim królować będzie moje zmęczenie. No i jakoś ten poniedziałek tak mnie ogólnie przez to wszystko lekko zdołował. Ale lekko :) Bo mimo wszystko cieszę się słońcem i wspominam miniony weekend.
Najbardziej chyba byłam zadowolona z wczorajszego popołudnia, jak byliśmy u mojej siostry ciotecznej, w jej nowym domu, ona sama ma trochę starszą córkę, a druga z rocznika Zuz i była też moja siostra ze swoją córeczką :-) I raz, że Zuz znowu pokazała jaka jest już duża, jak już się sama wszystkim interesuje - jaka była tam szczęśliwa, jak sama umiała się bawić, a dwa: jakie już mamy przedszkole :) Choć jeszcze trzeba na nie zerkać, czasem rozdzielać, wyrywać zabawki, to już można też posiedzieć i pogadać :) ...i popatrzeć na nasze brzdące i być z nich dumnym :)
piątek, 7 marca 2014
Jeden dzień z życia matki ciężarówy.
Hormony. Kolejna rzecz o której zapomniałam, że dzieje się w ciąży. Huśtawka nastrojów - a u mnie - płacz bez powodu lub z powodu błahego. Wczoraj mnie dopadło i łzy krokodyle się lały. I nie potrzebuje, żeby On mnie pocieszał, żeby przytulał, żeby nawet blisko był. Nie. Potrzebuje się wypłakać. Więc jego wczorajsze próby poprawy mojej psychicznej sytuacji tylko pogarszały mój nastrój.
Ogólnie, czułam się (właściwie ciągle czuję, tylko w chwili obecnej jest to mniej nasilone), że nie ogarniam. Ze mnie to przerasta, że nie umiem się zorganizować, że "uciekam" od obowiązków, a potem już nie mam na nie siły. Ostatnimi czasy, myśl, że trzeba zrobić zakupy przyprawia mnie o słabość. Samo planowanie, co trzeb kupić, jakby mnie przerasta! Straszne jest to uczucie. I wracam do domu. Nie ma obiadu i nie mam go z czego zrobić. Zapasy produktów w zamrażalniku też się skończyły...
I wczoraj wracamy z pracy razem.. Głodni, obiadu nie ma, mi chce się siku, więc zajechać gdzieś po drodze było wręcz niemożliwe. Co najgorsze nawet nie bardzo miałam co Zuz dać na drugie danie.
Szybka myśl. Jadę się wysikać, ubieramy Zuz i jedziemy coś zjeść na szybko, potem do mamy - żeby z nią pobyć - miała dziś iść do szpitala na kolejną chemię, ale miejsc nie było. A sprzątanie? W sobotę rano jest u nas spotkanie. Posprzątamy jak wrócimy. U mamy napiję się kawy. Sytuacja ekstremalna. Muszę. Z ekspresu. Ta najzdrowsza z wszystkich możliwych propozycji.
W domu się przedłużyło, bo sprawy były do załatwienia z ciocią i wujkiem na górze. Zuz pojadła trochę fasoli, co ją babcia ugotowała. Och jak ona to lubi. Tylko gupek połyka, a nie gryzie. (A potem jak pierdzi :P) Uff. dziecko nie jest głodne. My tak. I co najgorsze nie chce mi się nic na szybko, żadnych kebabów itp. "Boziu, jaka ja jestem straszna, zamiast obiad w domu mężowi ugotować, to uciekam. Uciekam od tego i nawet nie mam pomysłu, żeby zjeść coś. Porządnego!"
Dotarliśmy do mamy. Była też moja siostra ze swoją córeczką. Mama uradowana. A mi humor coraz bardziej siada. Kawy okazuje się, że nie ma. Skończyła się akurat! Może ktoś pójdzie do sklepu?? Temat się jakoś rozmył... Na obiad zjedliśmy zapiekane kanapki... Oczywiście pomysł M., bo ja bezpomysłowa. I nagle najgorsze uświadomienie sobie, że dla Zuz nie mam na jutro na obiad kompletnie nic! Wrócimy późno, M. zaczynał tez już być coraz bardziej bez życia i już nie chciało mu się iść ponownie do sklepu....
Myśl jedna za drugą dobijały mnie coraz bardziej... W końcu przed 19.00 M. zawinął się po kawę, bo widział, że ja w coraz gorszym stanie, mięska na zupkę nie kupił, bo zapomniał. Kawa wypita (bez obaw, nie miałam problemów z zaśnięciem jak już się położyłam, a energii miałam trochę więcej niż zazwyczaj o 21.00). W coraz to większej depresji wymyśliłam, że ugotuję Młodej wywar na warzywkach. Była marchewka, pietruszka, ziemniak, cebula, brokuł... I faktycznie udało mi się to wykonać, gdy wreszcie wróciliśmy do domu. I nawet trochę mieszkanie ogarnęłam (to dzięki tej kawie).
Natomiast, gdy już zbieraliśmy się od mamy nie mogłam znaleźć Zuzinych spodenek, szukałam po całym domu... Pięć razy w tym samym miejscu..... I w końcu łzy same pociekły... Lały się. Płakałam nie wiem czemu i po co. Czując się beznadziejną żoną i matką. Nie mająca sił, które mieć powinnam. Nie widzącą w najbliższym czasie lepszej perspektywy (to chyba najbardziej dobija).
Całe ubieranie, wychodzenie i podróż do domu przebiegły w moich łzach. W domu jakoś się ciut pozbierałam. Bo i to lekkie ogarnianie i ta zupka no i zmywanie jeszcze...
Łzy mnie trochę oczyściły może. Może trzeba tego było. Mam nadzieję, że mimo wszystko za często nie będzie mi tak czarno..
W każdym bądź razie teraz tak nie jest :-)
Ogólnie, czułam się (właściwie ciągle czuję, tylko w chwili obecnej jest to mniej nasilone), że nie ogarniam. Ze mnie to przerasta, że nie umiem się zorganizować, że "uciekam" od obowiązków, a potem już nie mam na nie siły. Ostatnimi czasy, myśl, że trzeba zrobić zakupy przyprawia mnie o słabość. Samo planowanie, co trzeb kupić, jakby mnie przerasta! Straszne jest to uczucie. I wracam do domu. Nie ma obiadu i nie mam go z czego zrobić. Zapasy produktów w zamrażalniku też się skończyły...
I wczoraj wracamy z pracy razem.. Głodni, obiadu nie ma, mi chce się siku, więc zajechać gdzieś po drodze było wręcz niemożliwe. Co najgorsze nawet nie bardzo miałam co Zuz dać na drugie danie.
Szybka myśl. Jadę się wysikać, ubieramy Zuz i jedziemy coś zjeść na szybko, potem do mamy - żeby z nią pobyć - miała dziś iść do szpitala na kolejną chemię, ale miejsc nie było. A sprzątanie? W sobotę rano jest u nas spotkanie. Posprzątamy jak wrócimy. U mamy napiję się kawy. Sytuacja ekstremalna. Muszę. Z ekspresu. Ta najzdrowsza z wszystkich możliwych propozycji.
W domu się przedłużyło, bo sprawy były do załatwienia z ciocią i wujkiem na górze. Zuz pojadła trochę fasoli, co ją babcia ugotowała. Och jak ona to lubi. Tylko gupek połyka, a nie gryzie. (A potem jak pierdzi :P) Uff. dziecko nie jest głodne. My tak. I co najgorsze nie chce mi się nic na szybko, żadnych kebabów itp. "Boziu, jaka ja jestem straszna, zamiast obiad w domu mężowi ugotować, to uciekam. Uciekam od tego i nawet nie mam pomysłu, żeby zjeść coś. Porządnego!"
Dotarliśmy do mamy. Była też moja siostra ze swoją córeczką. Mama uradowana. A mi humor coraz bardziej siada. Kawy okazuje się, że nie ma. Skończyła się akurat! Może ktoś pójdzie do sklepu?? Temat się jakoś rozmył... Na obiad zjedliśmy zapiekane kanapki... Oczywiście pomysł M., bo ja bezpomysłowa. I nagle najgorsze uświadomienie sobie, że dla Zuz nie mam na jutro na obiad kompletnie nic! Wrócimy późno, M. zaczynał tez już być coraz bardziej bez życia i już nie chciało mu się iść ponownie do sklepu....
Myśl jedna za drugą dobijały mnie coraz bardziej... W końcu przed 19.00 M. zawinął się po kawę, bo widział, że ja w coraz gorszym stanie, mięska na zupkę nie kupił, bo zapomniał. Kawa wypita (bez obaw, nie miałam problemów z zaśnięciem jak już się położyłam, a energii miałam trochę więcej niż zazwyczaj o 21.00). W coraz to większej depresji wymyśliłam, że ugotuję Młodej wywar na warzywkach. Była marchewka, pietruszka, ziemniak, cebula, brokuł... I faktycznie udało mi się to wykonać, gdy wreszcie wróciliśmy do domu. I nawet trochę mieszkanie ogarnęłam (to dzięki tej kawie).
Natomiast, gdy już zbieraliśmy się od mamy nie mogłam znaleźć Zuzinych spodenek, szukałam po całym domu... Pięć razy w tym samym miejscu..... I w końcu łzy same pociekły... Lały się. Płakałam nie wiem czemu i po co. Czując się beznadziejną żoną i matką. Nie mająca sił, które mieć powinnam. Nie widzącą w najbliższym czasie lepszej perspektywy (to chyba najbardziej dobija).
Całe ubieranie, wychodzenie i podróż do domu przebiegły w moich łzach. W domu jakoś się ciut pozbierałam. Bo i to lekkie ogarnianie i ta zupka no i zmywanie jeszcze...
Łzy mnie trochę oczyściły może. Może trzeba tego było. Mam nadzieję, że mimo wszystko za często nie będzie mi tak czarno..
W każdym bądź razie teraz tak nie jest :-)
środa, 5 marca 2014
Ktoś.
KTOŚ
ma dwie rączki i dwie nóżki, pięknie bije mu serduszko.... :) Ma
cały kręgosłup i widoczną kość nosową. Wszystko w porządku.
:)))) Jak już tam leżałam oczywiście serce biło mi jak głupie,
ale już zapanowało więcej spokoju :) M. się uśmiechał w głos
jak widział Ktosia na monitorze :)
A
wczoraj wizyta u Pani dr, która będzie pewnie prowadziła moją
ciąże. O ile pierwsza wizyta u innego lekarza była jak dla mnie
okropna, wczoraj było cudownie i czułam, że jestem we właściwym
miejscu.
Wyniki
OK, tylko moja szyjka coś trochę przekrwiona, więc dostałam
luteinę. Już mnie tak wszystko kuło i pobolewało w tym tygodniu.
Więc i na to ma zadziałać. Oby :) No niby w tym kierunku jest w
porządku od wczoraj, ale w ogóle.. Czuję cięższy brzuch. Może
to już ten czas? No nie wiem.... jest ciężej niż w pierwszej
ciąży, leżeć, odpoczywać, chuchać i dmuchać na siebie.... Ale
może będzie dobrze :-) Wczoraj, z racji, że wizytę miałam o
11.00, miałam urlop, więc większość dnia spędziłam z Zuz. I
już nawet nie to, że ją podnoszę, ale ona włazi po mnie, po
brzuchu... No i nic to.... W pracy mam nadzieję, że się unormuje
moje samopoczucie, mniej się będę denerwować, i w ogóle i w
ogóle....
I
co mnie jeszcze zaskoczyło..... :) To 12 tydz., a ja wczoraj czułam
tak mi się jakby woda w brzuchu przelewała, bo to chyba KTOŚ,
kręcił się z jednej strony na drugą... :-)
Za
tym najbardziej tęskniłam z czasu ciąży :) Za tym wyjątkowym
uczuciem odczuwania dzidziusia w brzuchu, które dane jest tylko
matce :-)
poniedziałek, 3 marca 2014
USG Bąbla Nr 2.
O 16.15 mam USG. Pierwsze. A zarazem ważne. I boję się jak zwykle. Czy wszystko będzie w porządku. O ile przy pierwszej ciąży miałam wrażenie, że lekarz nic nie znajdzie w mojej macicy, tak teraz wiem, że maluch tam jest, chociaż... jak go naprawdę zobaczę stanie się to mega realne! Staram się o tego maluszka dbać, ale jakoś tak ciężej niż w pierwszej ciąży... Ciężko Zuz w ogóle nie podnosić, ciężko robić mniej, a więcej odpoczywać, no a przez to ostatnio ciągle coś mnie kluje, albo przez chwilę poboli w podbrzuszu :/ No ale nie chcę wylądować w szpitalu na podtrzymaniu ciąży :/ Nie chciałabym też póki co przestać pracować... Ale zobaczymy, co jutro powie gin.
Dziś usg. Modle się, żeby dzidziunio zdrowe było.
Dziś usg. Modle się, żeby dzidziunio zdrowe było.
Subskrybuj:
Posty (Atom)