Hormony. Kolejna rzecz o której zapomniałam, że dzieje się w ciąży. Huśtawka nastrojów - a u mnie - płacz bez powodu lub z powodu błahego. Wczoraj mnie dopadło i łzy krokodyle się lały. I nie potrzebuje, żeby On mnie pocieszał, żeby przytulał, żeby nawet blisko był. Nie. Potrzebuje się wypłakać. Więc jego wczorajsze próby poprawy mojej psychicznej sytuacji tylko pogarszały mój nastrój.
Ogólnie, czułam się (właściwie ciągle czuję, tylko w chwili obecnej jest to mniej nasilone), że nie ogarniam. Ze mnie to przerasta, że nie umiem się zorganizować, że "uciekam" od obowiązków, a potem już nie mam na nie siły. Ostatnimi czasy, myśl, że trzeba zrobić zakupy przyprawia mnie o słabość. Samo planowanie, co trzeb kupić, jakby mnie przerasta! Straszne jest to uczucie. I wracam do domu. Nie ma obiadu i nie mam go z czego zrobić. Zapasy produktów w zamrażalniku też się skończyły...
I wczoraj wracamy z pracy razem.. Głodni, obiadu nie ma, mi chce się siku, więc zajechać gdzieś po drodze było wręcz niemożliwe. Co najgorsze nawet nie bardzo miałam co Zuz dać na drugie danie.
Szybka myśl. Jadę się wysikać, ubieramy Zuz i jedziemy coś zjeść na szybko, potem do mamy - żeby z nią pobyć - miała dziś iść do szpitala na kolejną chemię, ale miejsc nie było. A sprzątanie? W sobotę rano jest u nas spotkanie. Posprzątamy jak wrócimy. U mamy napiję się kawy. Sytuacja ekstremalna. Muszę. Z ekspresu. Ta najzdrowsza z wszystkich możliwych propozycji.
W domu się przedłużyło, bo sprawy były do załatwienia z ciocią i wujkiem na górze. Zuz pojadła trochę fasoli, co ją babcia ugotowała. Och jak ona to lubi. Tylko gupek połyka, a nie gryzie. (A potem jak pierdzi :P) Uff. dziecko nie jest głodne. My tak. I co najgorsze nie chce mi się nic na szybko, żadnych kebabów itp. "Boziu, jaka ja jestem straszna, zamiast obiad w domu mężowi ugotować, to uciekam. Uciekam od tego i nawet nie mam pomysłu, żeby zjeść coś. Porządnego!"
Dotarliśmy do mamy. Była też moja siostra ze swoją córeczką. Mama uradowana. A mi humor coraz bardziej siada. Kawy okazuje się, że nie ma. Skończyła się akurat! Może ktoś pójdzie do sklepu?? Temat się jakoś rozmył... Na obiad zjedliśmy zapiekane kanapki... Oczywiście pomysł M., bo ja bezpomysłowa. I nagle najgorsze uświadomienie sobie, że dla Zuz nie mam na jutro na obiad kompletnie nic! Wrócimy późno, M. zaczynał tez już być coraz bardziej bez życia i już nie chciało mu się iść ponownie do sklepu....
Myśl jedna za drugą dobijały mnie coraz bardziej... W końcu przed 19.00 M. zawinął się po kawę, bo widział, że ja w coraz gorszym stanie, mięska na zupkę nie kupił, bo zapomniał. Kawa wypita (bez obaw, nie miałam problemów z zaśnięciem jak już się położyłam, a energii miałam trochę więcej niż zazwyczaj o 21.00). W coraz to większej depresji wymyśliłam, że ugotuję Młodej wywar na warzywkach. Była marchewka, pietruszka, ziemniak, cebula, brokuł... I faktycznie udało mi się to wykonać, gdy wreszcie wróciliśmy do domu. I nawet trochę mieszkanie ogarnęłam (to dzięki tej kawie).
Natomiast, gdy już zbieraliśmy się od mamy nie mogłam znaleźć Zuzinych spodenek, szukałam po całym domu... Pięć razy w tym samym miejscu..... I w końcu łzy same pociekły... Lały się. Płakałam nie wiem czemu i po co. Czując się beznadziejną żoną i matką. Nie mająca sił, które mieć powinnam. Nie widzącą w najbliższym czasie lepszej perspektywy (to chyba najbardziej dobija).
Całe ubieranie, wychodzenie i podróż do domu przebiegły w moich łzach. W domu jakoś się ciut pozbierałam. Bo i to lekkie ogarnianie i ta zupka no i zmywanie jeszcze...
Łzy mnie trochę oczyściły może. Może trzeba tego było. Mam nadzieję, że mimo wszystko za często nie będzie mi tak czarno..
W każdym bądź razie teraz tak nie jest :-)
Ach te hormony. Ale może w końcu znikną, albo przynajmniej zmaleją. :)
OdpowiedzUsuńW ciąży napadają człowieka różne nastroje. Na pewno będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :))
a Ty wiesz, co mnie wczoraj wieczorem dopadło? Zaczęłam płakać i wyrzygiwać Mężowi, że on mnie nie kocha, że jest dla mnie okropny, że nie zajmuje się dzieckiem, że w ogóle mnie nigdy nie kochał.... Tak zawodziłam, że aż młody zaczął kwilić w łóżeczku, perspektywa, że będę musiała go znów usypiać, w minutę doprowadziła mnie do pionu, Antek jakoś znów zasnął, a ja przytuliłam się do Męża i przepraszałam go, że nie coś mi chyba na mózg padło, a on na to tylko że na szczęście jestem w ciąży i to mnie usprawiedliwia;) Kochany jest:) A dzisiaj już normalnie jest. Tylko gdzieś położyłam luteinę i za nic nie mogę znaleźć.
OdpowiedzUsuń