Minął tydzień od załamania stanu zdrowia mamy.
Tydzień nie minął jak leżeć muszę....
Ja się nie skarżę, nie wkurzam "czemu mi się to przytrafiło". Leżę przykładnie jak cielątko, a M. robi wszystko.... Nawet się nie odezwę, nawet nie pisknę, że tam nie dozmywał, tam nie wytarł, nie tak zrobił, nie dokończył... Dziękuję Bogu za wszystko, co robi, bo czasem robi więcej niż zrobiłabym ja.... Nie ma idealnego porządku, ale mnie to nie denerwuje. Jest on, jest córcia i synio w brzuchu. niech tam siedzi i nie pcha się jeszcze na ten świat! Są dni lepsze, gdy napięcia brzucha praktycznie nie czuję, a są i takie - jak wczoraj, gdy miałam wrażenie, że choć na króciutko, to twardniał cały czas. Najgorsze, że sama nie jestem niczego pewna, bo gdyby dr mnie tak nie przestraszyła, to bym pewnie normalnie chodziła i na wiele rzeczy uwagi nie zwracała, a jak tak się leży, to ciągle się po brzuchu macam czy to już twardy czy jeszcze nie... Martwię się chyba na zaś... No, ale! Jakoś intuicyjnie czuję spokój i tego się trzymam. Wolę leżeć w domu niż w szpitalu. I choć czuję się przez to okropnym darmozjadem, to leżę i myśli krążą w nicości, by nie przyszły te najsmutniejsze. Bo wszystko wydaje się takie do zniesienia, takie z końcem radosnym, a jednak wciąż w głębi ten smutek, ten brak rozluźnienia, ta niepewność co czeka nas dalej?
Piszę do Niej smsy, wysyłam zdjęcia, a wczoraj pojechaliśmy na chwil parę. Jest taka spokojna, bo cóż zrobić może? Czasem zapłacze, bo tak bardzo coś by chciała powiedzieć, usta już ukaądają się do słów, ale mózg nie pozwala. A to naparwdę trudno zgadnąć o co chciała zapytać. Śmieję się: "Mamo, widać już się w życiu nagadałaś, teraz masz słuchać." I Ona też się trochę uśmiecha. Są słowa, które powtarza, są zdania, któe potrafi powiedzieć. Wczoraj na odchodne powiedziała ze mną bez żadnego zająknięcia Aniele Boży, Ojcze Nasz i Pod Twoją obronę. Aż mi się oczy zaszkliły, bo gdy pytałam czy może się modlić, to pokręciła głową i powiedziała: "rozproszenia". A tu z kimś - proszę - na głos powiedziała i choć było widać, że sprawia jej to, być może niewielki, ale wysiłek, była bardzo szczęśliwa i dumna.
Czy jest pogodna? Spokojna? Nie jestem tego pewna, choć M. mówi, że "wygląda" pod tym względem lepeij, niż jak była w domu. Tam praktycznie zawsze przygnębiona. Teraz, tak patrzy na wszystko z miną niemowlaczka, uśmiecha się, ale nie ma radości większej i mniejszej. Jest na twarzy ciągle taka sama. To, że w domu często była "cierpiąca" nie wynikało zawsze z bólu fizycznego, bardziej z psychicznego - bo na pewno (wtedy w pełni świadoma), wiedziała, że w końcu spotka ją coś takiego, co dzieje się teraz...
Tak sobię myślę, że tak właśnie było, bo przecież ona nic mówić nie chciała na ten temat...
W moim sercu nadzieja, że jej stan się jeszcze polepszy, przeplata się z myśleniem: "byleby tylko jak najkrócej cierpiała". Pocieszać jej nie umiem, mówiąc "wszystko będzie dobrze" albo może "nie martw się, w niebie będzie Ci lepiej". Ona nie mówi o śmierci, o końcu, dlatego nie czuję, że jest z tym pogodzona.....
Nie mam pretensji do Boga, nie pytam dlaczego właśnie Ona. Bo wiem, że jeśli już zechce ją do Siebie zabrać, będzie tam szcześliwa, bez bólu, spotka się z tymi, których tu żegnała.
Tylko nam będzie tu cholernie pusto.
niedziela, 29 czerwca 2014
środa, 25 czerwca 2014
Życie za życie?
Nie wiem co pisać. Od czego zacząć i na czym skończyć. Nie wiem, co czuję, bo staram się nie myśleć. Odwracam myśli od wszystkiego złego i smutnego, ale gdy na moment wrócę, to nadal jest...
Był piękny weekend z Bożym Ciałem na czele. Wracając do domu, moja mama trafiła do szpitala. Niedowład połowiczny, nieumiejętność wypowiedzenia żadnego słowa.... Gdy dojechaliśmy była jeszcze na SORze. Kazali nam czekać na nią na oddziale. Tato i moje siostry. Gdy ją przywieźli uśmiechnęła się do nas. Świadoma wszystkiego, ale bezwolna.... Siedzieliśmy z nią na sali, widziałam jak parę razy ściskała wargi by nie zapłakać. Potem rozmowa z lekarzem. Przerzut do mózgu plus krwawienie, które spowodowało te wszystkie zmiany. Na chwilę obecną walka z obrzękiem. Poniedziałek wieczorem mama powiedziała kilka słów. We wtorek coraz więcej ich powtarzała i była z tego powodu bardzo radosna... Przeniesiona na salę z mniejszym nadzorem. Czyli.. Lepiej? To daje radość, ale przecież Pan dr pokazywała tego guza na tomografie i prześwietlenie płuc już tak bardzo zajętych.... To się nie cofa... to rośnie... Najbardziej boję się Jej bólu i cierpienia... Nie wiem ile jeszcze Jej - nam zostało... Ona nigdy nie chciała o tym rozmawiać, właściwie poddawała się bez walki. Sama wolała wiedzieć jak najmniej o swojej chorobie. Nigdy nie otworzyła wyników badań - zawsze czekała aż zrobi to lekarz. Wszyscy siedzieliśmy i siedzimy na bombie. I choć wiedziałam, że w końcu coś się stanie, nie byłam na to gotowa. Nigdy nie będę. Nadal nie wierzę, że ona jest tam w tym szpitalu. Nie wiadomo czy zrobią jej operację, która może ten stan pogorszyć mimo, że guz wycięty, czy będą ją naświetlać - co do tej pory przyniosło tylko jej ból i cierpienie, a nie poprawiło ani trochę jej stanu zdrowia. Czasem myślę, że ona nie chciałaby robić nic.. A ja miałam już myśl, że wolałabym, żeby Bóg zabrał ją do siebie niż by tu na ziemi ją bolało, by czuła upokorzenie swym stanem - wszystko doskonale czuć i rozumieć i nic nie móc zrobić i powiedzieć. Gdy pisałam do przyjaciół o modlitwę - prosiłam o pokój w jej sercu i w naszych. Tyle... Więc czy ja już nie wierzę w jej uzdrowienie? Nawet nie potrafię modlić się o jej zdrowie. Proszę, by nie cierpiała.
Chciałabym by była z nami jak najdłużej - by cieszyła się nowymi wnukami, ale gdy ma ją boleć i ma potwornie cierpieć już nie chcę nic... Boję się, bo to wszystko jak film. Trudno przyjąć, że mnie to dotyczy, że zniknie ktoś tak bliski... A co myśli Ona? Moja siostra mówi, że pogodziła się już ze śmiercią... A ja myślę, że jest jej świadoma, ale nie z nią pogodzona. Zbyt często płacze... A przed nami udaje, że wszystko w najlepszym porządku....
Ja wczoraj po południu miałam wizytę. Wyszłam od lekarza z zaleceniem leżenia. Pewnie minimum do 33 tyg. Twardniejący brzuch. Zero odwiedzin mamy w szpitalu - bo to powoduje być może stres i moje skurcze. Chciało mi się wyć. Moja mama... nie wiadomo jak długo świadoma, na pewno pragnąca nas widzieć, słyszeć.. A ja przykuta do łóżka, bo jest jeszcze to najmniejsze, które chronić trzeba. :/ Ani pomóc ani przy niej być... Cały dom na barkach M. Jeszcze tego nie widzę i nie pojmuję. Na chwilę obecną pomoc jego bratanicy. Od przyszłego tygodnia nowa organizacja... Bóg dał mojej córeczce mądrość, że z łóżka mnie nigdzie nie ciągnie. Albo bawi się w pokoju obok albo babci albo ze mną na łóżku....
Najsmutniej z tą Mamą :( Chciałabym choć raz na kilka dni pojechać do niej.....
To wszystko naprawdę jest nie do pojęcia.. Uciekam od trudnych myśli, ale czy to właściwy sposób???
Mówi się - Do jutra
A umiera dziś.
ks. Jan Twardowski
Był piękny weekend z Bożym Ciałem na czele. Wracając do domu, moja mama trafiła do szpitala. Niedowład połowiczny, nieumiejętność wypowiedzenia żadnego słowa.... Gdy dojechaliśmy była jeszcze na SORze. Kazali nam czekać na nią na oddziale. Tato i moje siostry. Gdy ją przywieźli uśmiechnęła się do nas. Świadoma wszystkiego, ale bezwolna.... Siedzieliśmy z nią na sali, widziałam jak parę razy ściskała wargi by nie zapłakać. Potem rozmowa z lekarzem. Przerzut do mózgu plus krwawienie, które spowodowało te wszystkie zmiany. Na chwilę obecną walka z obrzękiem. Poniedziałek wieczorem mama powiedziała kilka słów. We wtorek coraz więcej ich powtarzała i była z tego powodu bardzo radosna... Przeniesiona na salę z mniejszym nadzorem. Czyli.. Lepiej? To daje radość, ale przecież Pan dr pokazywała tego guza na tomografie i prześwietlenie płuc już tak bardzo zajętych.... To się nie cofa... to rośnie... Najbardziej boję się Jej bólu i cierpienia... Nie wiem ile jeszcze Jej - nam zostało... Ona nigdy nie chciała o tym rozmawiać, właściwie poddawała się bez walki. Sama wolała wiedzieć jak najmniej o swojej chorobie. Nigdy nie otworzyła wyników badań - zawsze czekała aż zrobi to lekarz. Wszyscy siedzieliśmy i siedzimy na bombie. I choć wiedziałam, że w końcu coś się stanie, nie byłam na to gotowa. Nigdy nie będę. Nadal nie wierzę, że ona jest tam w tym szpitalu. Nie wiadomo czy zrobią jej operację, która może ten stan pogorszyć mimo, że guz wycięty, czy będą ją naświetlać - co do tej pory przyniosło tylko jej ból i cierpienie, a nie poprawiło ani trochę jej stanu zdrowia. Czasem myślę, że ona nie chciałaby robić nic.. A ja miałam już myśl, że wolałabym, żeby Bóg zabrał ją do siebie niż by tu na ziemi ją bolało, by czuła upokorzenie swym stanem - wszystko doskonale czuć i rozumieć i nic nie móc zrobić i powiedzieć. Gdy pisałam do przyjaciół o modlitwę - prosiłam o pokój w jej sercu i w naszych. Tyle... Więc czy ja już nie wierzę w jej uzdrowienie? Nawet nie potrafię modlić się o jej zdrowie. Proszę, by nie cierpiała.
Chciałabym by była z nami jak najdłużej - by cieszyła się nowymi wnukami, ale gdy ma ją boleć i ma potwornie cierpieć już nie chcę nic... Boję się, bo to wszystko jak film. Trudno przyjąć, że mnie to dotyczy, że zniknie ktoś tak bliski... A co myśli Ona? Moja siostra mówi, że pogodziła się już ze śmiercią... A ja myślę, że jest jej świadoma, ale nie z nią pogodzona. Zbyt często płacze... A przed nami udaje, że wszystko w najlepszym porządku....
Ja wczoraj po południu miałam wizytę. Wyszłam od lekarza z zaleceniem leżenia. Pewnie minimum do 33 tyg. Twardniejący brzuch. Zero odwiedzin mamy w szpitalu - bo to powoduje być może stres i moje skurcze. Chciało mi się wyć. Moja mama... nie wiadomo jak długo świadoma, na pewno pragnąca nas widzieć, słyszeć.. A ja przykuta do łóżka, bo jest jeszcze to najmniejsze, które chronić trzeba. :/ Ani pomóc ani przy niej być... Cały dom na barkach M. Jeszcze tego nie widzę i nie pojmuję. Na chwilę obecną pomoc jego bratanicy. Od przyszłego tygodnia nowa organizacja... Bóg dał mojej córeczce mądrość, że z łóżka mnie nigdzie nie ciągnie. Albo bawi się w pokoju obok albo babci albo ze mną na łóżku....
Najsmutniej z tą Mamą :( Chciałabym choć raz na kilka dni pojechać do niej.....
To wszystko naprawdę jest nie do pojęcia.. Uciekam od trudnych myśli, ale czy to właściwy sposób???
Mówi się - Do jutra
A umiera dziś.
ks. Jan Twardowski
sobota, 21 czerwca 2014
Jaka ona już duża!
Długi weekend mężowy (bo ja już mam nie tylko weekend wolny...) spędzamy u jego rodziców. Nie jesteśmy tu za często. Jakoś tak ciągle coś - szczególnie żeby przyjechać na dłużej. Tak chciało mi się jechać i nie chciało... No ale trzeba! Zuz różnie się tu zachowuje - najczęściej nie chce zostawić mnie na krok, wstydliwa, płaczliwa i znudzona...............
Tym razem! Jak byśmy z innym dzieckiem przyjechali!!!! Jako, że zajechaliśmy w środę po 22.00 Mała spała, ale jak rano wstała zachwytów jej nie było końca nad zabawkami, które tu ma. Biega lata, bawi się wszystkim. Ciocie, wujki, rodzeństwo cioteczne... Wszyscy fajni są! Chętna gdzieś pojechać, wyjść, zobaczyć. W domu tuli stare, trochę nadszarpnięte zębem czasu lale i opiekuje się nimi jak najlepsza mamusia. Chce powtarzać każdy wyraz jaki usłyszy! ....no kiedy ona tak się zmieniła??
Dziś jadła z nami śniadanie. I nie w swoim krzesełku, tylko przy stole, przy nas. Miała swój normalny talerz i szklankę z herbatą i radziła sobie sama!!! Serio! Nie poznaję dziecka. A wszystkie zmiany mam wrażenie przychodzą nagleia mi wydaje się, że jest jeszcze na nie czas. A tu bach! To już!!
I wyjazd dzięki temu łatwiejszy i radośniejszy i aż chce się w wakacje na dłużej przyjechać. Wierząc, że nie będzie tak źle :)
A ja? Cóż ja. We wtorek mam lekarza więc robiłam w środę badania. Szok w trampkach, bo wyszła mi cukrzyca ciążowa :( Natychmiast przestałam jeść słodkie, a w moim menu codziennie coś takiego było.... Norma po 2h po wypiciu glukozy jest do 140, a ja miałam 169 :/ Już się boję co powie ta moja lekarka, czy mnie od razu do szpitala nie wyślę, czy jeszcze będę mogła raz powtórzyć wynik... Moja siostra w pierwszej ciąży miała 162, lekarz "postraszył" ją szpitalem, ale jak zmieniła dietę to wszystko wróciła do normy. Mam nadzieję, że i u mnie tak się skończy..... Że to wszystko tylko przez moje łakomstwo i słynne "oj tam oj tam".
Codziennie mam co najmniej kilka skurczów brzucha, za parę sekund mijają. Też już się bałam czy to w porządku, no ale właśnie przeczytałam, że owszem - macica już się tak przygotowuje...
Najgorsze tylko, że na wyjazd zabrałam milion ubranek na upały, zapomniałam kurtki, a tu pogoda taka... Że jak zwykle jak tu przyjeżdżamy. Że aż się prosi, żeby w domu siedzieć. No ale walczymy :) Zakładam Małej to, co mam ciepłego, a potem czekamy na chwile słońca, które się pojawiają, żeby to wszystko z niej zdjąć :)))
Tym razem! Jak byśmy z innym dzieckiem przyjechali!!!! Jako, że zajechaliśmy w środę po 22.00 Mała spała, ale jak rano wstała zachwytów jej nie było końca nad zabawkami, które tu ma. Biega lata, bawi się wszystkim. Ciocie, wujki, rodzeństwo cioteczne... Wszyscy fajni są! Chętna gdzieś pojechać, wyjść, zobaczyć. W domu tuli stare, trochę nadszarpnięte zębem czasu lale i opiekuje się nimi jak najlepsza mamusia. Chce powtarzać każdy wyraz jaki usłyszy! ....no kiedy ona tak się zmieniła??
Dziś jadła z nami śniadanie. I nie w swoim krzesełku, tylko przy stole, przy nas. Miała swój normalny talerz i szklankę z herbatą i radziła sobie sama!!! Serio! Nie poznaję dziecka. A wszystkie zmiany mam wrażenie przychodzą nagleia mi wydaje się, że jest jeszcze na nie czas. A tu bach! To już!!
I wyjazd dzięki temu łatwiejszy i radośniejszy i aż chce się w wakacje na dłużej przyjechać. Wierząc, że nie będzie tak źle :)
A ja? Cóż ja. We wtorek mam lekarza więc robiłam w środę badania. Szok w trampkach, bo wyszła mi cukrzyca ciążowa :( Natychmiast przestałam jeść słodkie, a w moim menu codziennie coś takiego było.... Norma po 2h po wypiciu glukozy jest do 140, a ja miałam 169 :/ Już się boję co powie ta moja lekarka, czy mnie od razu do szpitala nie wyślę, czy jeszcze będę mogła raz powtórzyć wynik... Moja siostra w pierwszej ciąży miała 162, lekarz "postraszył" ją szpitalem, ale jak zmieniła dietę to wszystko wróciła do normy. Mam nadzieję, że i u mnie tak się skończy..... Że to wszystko tylko przez moje łakomstwo i słynne "oj tam oj tam".
Codziennie mam co najmniej kilka skurczów brzucha, za parę sekund mijają. Też już się bałam czy to w porządku, no ale właśnie przeczytałam, że owszem - macica już się tak przygotowuje...
Najgorsze tylko, że na wyjazd zabrałam milion ubranek na upały, zapomniałam kurtki, a tu pogoda taka... Że jak zwykle jak tu przyjeżdżamy. Że aż się prosi, żeby w domu siedzieć. No ale walczymy :) Zakładam Małej to, co mam ciepłego, a potem czekamy na chwile słońca, które się pojawiają, żeby to wszystko z niej zdjąć :)))
czwartek, 12 czerwca 2014
Dba o mnie.
Wczoraj kolejny, nagle nieoczekiwany dla mnie dzień, że cały sam na sam z Zuz. Bo okazuje się, że rano zastępstwa, a po pracy już już wraca, tylko jeszcze w jedno miejsce... I zrobiła się z tego godzina.....
Ja już zrezygnowana, po godzinnym przygotowywaniu tej zupy kalafiorowej, po niespaniu Zuzi... Wybieram się z nią na spacer, bo upał wreszcie dał spokój tego dnia. A zawsze razem wychodzimy, bo M. przecież już jest.
Wtedy chciałam go nawet samego z nią wysłać, choć tak lubię jak razem możemy gdzieś pobyć, ale miałam już lekko dość tego dnia... Wyszło jak wyszło, więc zrezygnowana stoję w łazience robię co konieczne. Zuzia stoi i się patrzy; włosy przeczesuje, antyperspirant pod pachy i.. prawie język sobie pokazuje w lustrze "Dobra, mogę iść, po co coś więcej?". A Zuzia na to: "Oćka, oćka!"
Musiała mama oczy pomalować, nieraz już widziała, że tak robię, więc czemu nie tym razem? I tak oto niespełna dwuletnia kobietka ma więcej w głowie niż głupiutka mamusia ;-)
Ja już zrezygnowana, po godzinnym przygotowywaniu tej zupy kalafiorowej, po niespaniu Zuzi... Wybieram się z nią na spacer, bo upał wreszcie dał spokój tego dnia. A zawsze razem wychodzimy, bo M. przecież już jest.
Wtedy chciałam go nawet samego z nią wysłać, choć tak lubię jak razem możemy gdzieś pobyć, ale miałam już lekko dość tego dnia... Wyszło jak wyszło, więc zrezygnowana stoję w łazience robię co konieczne. Zuzia stoi i się patrzy; włosy przeczesuje, antyperspirant pod pachy i.. prawie język sobie pokazuje w lustrze "Dobra, mogę iść, po co coś więcej?". A Zuzia na to: "Oćka, oćka!"
Musiała mama oczy pomalować, nieraz już widziała, że tak robię, więc czemu nie tym razem? I tak oto niespełna dwuletnia kobietka ma więcej w głowie niż głupiutka mamusia ;-)
środa, 11 czerwca 2014
Jakaś ja inna.
Wizja pobytu w domu musiała zostać zmieniona. Moja córka przy tak wspaniałej słonecznej pogodzie odmawia drzemki.... Tak więc cały dzień biegamy za sobą.... ze sobą. Zasypia wprawdzie te dwie godziny wcześniej - a w jej przypadku jest to ok godz. 20.00 (ta..), ale o ile nie padamy razem z nią, to sił i tak brak. W ciąży zdecydowanie nie jest tak jak bez ciąży. A ja mam wrażenie, że już czuję się tak jak pod koniec pierwszej. A to jeszcze cały trymestr! Ciężko oddychać i wchodzić po schodach. A Zuz ciągle chce do babci! Dom jej się znudził czy coś... U babci ciągle znajduje coś do zabawy, a tu nic jej już nie odpowiada.
Nie wiem, czy ja jestem jakaś upośledzona, wszystkim kobietom pozostającym w domu idzie jakoś jego prowadzenie, a ja?! Czekam na M. całymi dniami, żeby wreszcie coś zrobić! (Albo co gorsza - odpocząć i nic przez to nie zrobić.....). Dziś przez godzinę wstawiałam durną zupę kalafiorową. Gdyby miało to być dla nas z pewnością bym olała, ale że miała ją jeść i Zuz to męczyłam się i krew mnie momentami zalewała, jak przy każdej różyczce kalafiora wołała mnie do pokoju. Wzięłam ją w końcu, żeby wkładała do miski krojone przeze mnie ziemniaki. Niestety pod koniec jej się znudziło i zaczęła je wrzucać od razu do garnka i mieszać łyżką... Znów wnerw. Ale cóż. Stała Młoda na stołeczku żeby wszystko widzieć i pomagać, a zlew obok kuchenki..... Kuchnię ogarnęłam, bo była u babci. Ale nie mogę jej tam zostawiać wiecznie, babcia ma 83 lata! I tak wytrzymała jak na swój wiek! Zastanawiam się czy ja za mało za nią latam czy co? Że wiecznie stoi pod drzwiami i woła "babcia", albo łapie mnie za rękę i mówi "dziemy".
Nie wiem.... Czuję się taka niedoskonała... Taka załamana tym, że mimo, że nie trzeba nosić jej na rękach, nie umiem zająć ją niczym - żeby na chwilę zajęła się samą sobą...
Czy te wszystkie matki prowadzące dom stoją ze ścierą i przy garach do północy, żeby dom normalnie wyglądał?
Nie ogarniam tej tajemnicy, serio.....
Nie wiem, czy ja jestem jakaś upośledzona, wszystkim kobietom pozostającym w domu idzie jakoś jego prowadzenie, a ja?! Czekam na M. całymi dniami, żeby wreszcie coś zrobić! (Albo co gorsza - odpocząć i nic przez to nie zrobić.....). Dziś przez godzinę wstawiałam durną zupę kalafiorową. Gdyby miało to być dla nas z pewnością bym olała, ale że miała ją jeść i Zuz to męczyłam się i krew mnie momentami zalewała, jak przy każdej różyczce kalafiora wołała mnie do pokoju. Wzięłam ją w końcu, żeby wkładała do miski krojone przeze mnie ziemniaki. Niestety pod koniec jej się znudziło i zaczęła je wrzucać od razu do garnka i mieszać łyżką... Znów wnerw. Ale cóż. Stała Młoda na stołeczku żeby wszystko widzieć i pomagać, a zlew obok kuchenki..... Kuchnię ogarnęłam, bo była u babci. Ale nie mogę jej tam zostawiać wiecznie, babcia ma 83 lata! I tak wytrzymała jak na swój wiek! Zastanawiam się czy ja za mało za nią latam czy co? Że wiecznie stoi pod drzwiami i woła "babcia", albo łapie mnie za rękę i mówi "dziemy".
Nie wiem.... Czuję się taka niedoskonała... Taka załamana tym, że mimo, że nie trzeba nosić jej na rękach, nie umiem zająć ją niczym - żeby na chwilę zajęła się samą sobą...
Czy te wszystkie matki prowadzące dom stoją ze ścierą i przy garach do północy, żeby dom normalnie wyglądał?
Nie ogarniam tej tajemnicy, serio.....
czwartek, 5 czerwca 2014
W domu.
-Gdzie tata?
- Placi.
- A mama w pracy?
- Nieeee - odpowiada Zuzia i tak słodko marszczy czoło.
Także dziecko doskonale wie i cieszy się, że budzi się, a mama jest, mało tego, nigdzie nie idzie także i później! A poza tym kolejne noce pod rząd przesypia całe w łóżeczku. Przypadek?
Dziś dzień jakiś lepszy. A ponad tydzień minęło odkąd jestem w domu. Bo do tej pory mnie wszędzie ciagnie za rękę, nic beze mnie nie chce sama robić... Myśli, że dom lepiej będę prowadzić ulatywały gdzies hen daleko. Ani coś ugotować, ani posprzątać... Tylko "oć mamo".
Wczoraj M. dzień cały nie było, brzuch mi twardniał przez to wszystko, a ona spać nie chciała... Padła dopiero o 15.00 i spała 3h. Ufff. Inaczej bym chyba wysiadła z tego pociągu.
Dziś już M. był do południa to i rower i wycieczka po samochód do mechanika, ja obiad ugotowałam w tym czasie.. A teraz... sama mnie od babci z góry wygoniła i kazała iść O_o. Mam nadzieję, że to początek dobrego, że przyzwyczai się, że jest mnie o wiele więcej, że nie musze być z nią krok w krok, zawsze karmić i zmieniać każdą pieluchę. M. przez to czasem mówi, że ta Zuz to go nie kocha. I sądząc po jego minie wcale nie żartuje. Oj.. bardzo ta córa za mną. I nawet nie chcę myśleć jak będzie, gdy synio się urodzi (wciąż brak pomysłów na jego imię...). Póki co to dla mnie jakiś kosmos.
Nie wiem na ile w pierwszej ciąży byłam już na tym etapie przygotowana, bo póki co czasem wskoczy mi coś na myśl i dręczy - bo ubranek praktycznie zero. Te co miałam nie były moje i już poszły w ludzi, rzeczy do szpitala praktycznie żadnych. Nic nie kupione, nie zamówione... A czas leci... A ja choć wolna psychicznie, to fizycznie mam tyle czasu co miałam i jeszcze do tego brzuch mocniej cierpi.
Jak dobrze, że M. jest nauczycielem.... Aby tylko ten czerwiec!
- Placi.
- A mama w pracy?
- Nieeee - odpowiada Zuzia i tak słodko marszczy czoło.
Także dziecko doskonale wie i cieszy się, że budzi się, a mama jest, mało tego, nigdzie nie idzie także i później! A poza tym kolejne noce pod rząd przesypia całe w łóżeczku. Przypadek?
Dziś dzień jakiś lepszy. A ponad tydzień minęło odkąd jestem w domu. Bo do tej pory mnie wszędzie ciagnie za rękę, nic beze mnie nie chce sama robić... Myśli, że dom lepiej będę prowadzić ulatywały gdzies hen daleko. Ani coś ugotować, ani posprzątać... Tylko "oć mamo".
Wczoraj M. dzień cały nie było, brzuch mi twardniał przez to wszystko, a ona spać nie chciała... Padła dopiero o 15.00 i spała 3h. Ufff. Inaczej bym chyba wysiadła z tego pociągu.
Dziś już M. był do południa to i rower i wycieczka po samochód do mechanika, ja obiad ugotowałam w tym czasie.. A teraz... sama mnie od babci z góry wygoniła i kazała iść O_o. Mam nadzieję, że to początek dobrego, że przyzwyczai się, że jest mnie o wiele więcej, że nie musze być z nią krok w krok, zawsze karmić i zmieniać każdą pieluchę. M. przez to czasem mówi, że ta Zuz to go nie kocha. I sądząc po jego minie wcale nie żartuje. Oj.. bardzo ta córa za mną. I nawet nie chcę myśleć jak będzie, gdy synio się urodzi (wciąż brak pomysłów na jego imię...). Póki co to dla mnie jakiś kosmos.
Nie wiem na ile w pierwszej ciąży byłam już na tym etapie przygotowana, bo póki co czasem wskoczy mi coś na myśl i dręczy - bo ubranek praktycznie zero. Te co miałam nie były moje i już poszły w ludzi, rzeczy do szpitala praktycznie żadnych. Nic nie kupione, nie zamówione... A czas leci... A ja choć wolna psychicznie, to fizycznie mam tyle czasu co miałam i jeszcze do tego brzuch mocniej cierpi.
Jak dobrze, że M. jest nauczycielem.... Aby tylko ten czerwiec!
Subskrybuj:
Posty (Atom)