No.... ciężko coś ostatnio o nie, ale przecież są!!!
Dziś pierwszy dzień, gdy cały jestem sama w domu (i chyba ostatni, bo jutro moi wracają ponoć...), bo tak, ato siostra śpi ze swoją córką, a to pół dnia u mamy.... Czas tak szybko zleciał, w spokoju posprzątałam trochę lepiej niż zawsze nasz codzienny armagedon i utrzymuje bez problemu porządek. Jak za bardzo starych czasów! Hahahahha :P
Niunia u dziadków radzi sobie rewelacynie, chyba nawet o mnie nie wspomina. Zasypia bez problemu, nie marudzi za mną w nocy, wszystko jest tam ciekawe. No... M. chyba za bardzo od niej nie odpoczywa, ale przynajmniej zmienił trochę klimat, odwiedza braci i w miarę możliwości w czymś im pomaga. Ja zaprowiantowana radzę sobie całkiem w porządku, więc cieszę się, że wyszło jak wyszło.
W niedzielę kończę 33. tydzień to jakaś taka graniczna dla mnei data; płucka już będą rozwinięte - to był wazny termin dla mojej Pani gin, a i moja koleżanka, co na dniach urodziła w terminie; dobrych pare tygodni leżała właśnie do 33. tygodnia bo miała całkowicie szyjkę skróconą.. No, a mimo, że się potem już tak nie oszczędzała i brzuch też miała twardy to urodziła w sam raz! Więc ja też patrzę z nadzieją, że zaraz wszystko poplanujemy, weźmiemy się trochę za ten remont - w sensie, że ja przede wszystkim będę ogarniać Zuz i żarcie. I na pewno się uda, że ktoś nam pomoże... :)
No i dziś to w ogóle cukierek mi nie skacze - obiadem wręcz się przeżarłam, głodna właściwie nie byłam... Może powoli znajduję sposób na siebie? Cieszę się, że trafiłam na taki okres, gdy są świeże warzywa i owoce. Taki wybór! Bo to one z reguły najmniej sprawiają, że podskakują wyniki, choć... węglowodany też muszę przecież jeść...
Mama tylko.... Zagadką jest... a od wczoraj to mam takie przemyślenia, że złość mnie na nią bierze troszkę. Przykre to...
Dziś np. postanowiła od rana nie jeść i nie brać lekarstw, że tak szybciej zabierze się na tamten świat... Ja przez moje specyficzne potrzeby żywieniowe i brak męża z samochodem nawet nie mogę do niej pojechać - bo raz, że sama wyprawa autobusem byłaby mocno obciążająca, dwa musiałabym być obładowana żarciem jak wielbłąd....
I jestem "zła" na nią, że tak się zachowuje, mam jakiś "żal", że nie umie przyjąć tego, co ją spotkało, że.. nie chce odejść w pokorze i z godnością, że złości się na każdą naszą formę pomocy, że mówi, że to wszytsko tylko przedłużą jej cierpienie - a to przecież wszyscy robią po to, żeby jej ulżyć właśnie... Nikt już nie leczy jej choroby... To tylko pomoc by zmiejszyć cierpienie w towarzyszących dodatkowych objawach....
Zabrzmiało to zapewne strasznie brutalnie... Ale jakoś znając ją przez całe życie, trudno mi pojąć, że tak to wygląda.... No pewnie... Łatwo się mówi jak jest się zdrowym; "cierp z godnością! ofiaruj swoje cierpienie!". Ja sama chciałabym to potrafić, ale tak może cierpią tylko święci? Boże... pomyśleć, że tak szybko doszło do tego stanu, że wiem, że tylko śmierć będzie dla niej ulgą... Że tak to wszytsko wygląda, że tej śmierci się nie boję, tylko na nią czekam... Choć jeszcze nie raz łzy popłyną, choć jeszcze nie raz ogarnie mnie wielki ból, że moim dzieciom nie było dane mieć mojej mamy za babcie... Że jej nie było dane być babcią jaką być by chciała...
Rak jest czymś niewyobrażalnie przeokropnym, gdy wygrywa - robi z człowieka wrak, kogoś zupełnie innego, niepodobnego do dawnego siebie... Gdy patrzę teraz na mamę, to widzę starsznie cierpiącą istotę. Nie mogę pomóc. Zatrzymać tego. Tylko przyjmować to wszystko muszę. Gadam jej głodne kawałki, ale to nie sprawia, że mniej cierpi.
Jak choroba może upodlić.....
Dlatego zdrowie, brak wiekszych kłopotów jest WIELKĄ ŁASKĄ!!!! Nieustannie trzeba za to dziękować, za zdrowie swoje i dzieci, za kase w kieszeni, za dach nad głową, za przyjaciół i rodzinę, bo są tacy, którzy tego nie mają!!! I nie wiadomo dlaczego Ci mają a tamci nie... Nie jest tak, że ktoś zasłużył sobie na jakikolwiek los.
Są po prostu pytania, na które nie ma odpowiedzi.
Tak rak to strasznia choroba kiedy Tata umierał często po prostu wychodziłam żeby nie widział łez a potem musiałam wrócić i udawać że sobie radzę
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro...z powodu mamy...jak się to czyta to aż się serce kraja :( nie potrafię zrozumieć czemu ludzie muszą umierać z choroby? :(
OdpowiedzUsuń