sobota, 5 lipca 2014

Cukrzyca ciążowa.

Oj.... Dawno nie było tylu zmartwień... Jakoś wszystko tak omijało, a ja szczęśliwa dziękowałam, że jest normalnie...
A ja dziś to już miałam chyba poważny kryzys. Od początku ciąży nie miałam tyle stresu i łez.

Choć nie mogłam w to uwierzyć, po badaniach wyszła mi cukrzyca ciążowa; badanie ponawiane wynik jeszcze gorszy. Wczoraj diabetolog - pierwsze wskazówki, potem wycieczka, do szpitala, gdzie owa Pani dr pracuje po zestaw "małego cukrzyka w ciąży" i od dziś rana badanie cukru po wstaniu, przed posiłkiem i godzinę po. Zaczynamy dobrze, zgodnie z normami. Śniadanie i wynik po nim: 161, a mogę mieć do 120!!! I jak przekroczy mam dzwonić do niej... Myślę... dobra... jeden wynik nie będę panikować, dopiero uczę się wprowadzać co mi szkodzi w jedzeniu... Przed drugim posiłkiem wynik OK, po też. A Potem obiad i po nim 157... O nie... dzwonię! Szybka diagnoza; może jem za dużo naraz, jeszcze mniej, ale częściej i jak w weekend będzie się to utrzymywać to w pon. do niej na oddział. Eeee :( Mam nadzieję, że tylko na konsultacje... :/ Przed a'la podwieczorkiem dalej wynik za wysoki, więc po niewiele dobrego się spodziewam.... (EDIT: wynik, 1h po, był niższy od tego przed i w normie. WOW)

Jak jest? To, co nie myślałam, że mnie spotka. Stres permanentny, strach przed zjedzeniem czegokolwiek, a jeść trzeba. Nie tylko dla siebie ale i dla Dzidziusia!!! Pierwszy dzień, a ja już mam tak pokłute palce, że jutro to chyba nie będę mogła na klawiaturze pisać. Bo jeszcze na dodatek oprócz pomiarów obowiązkowych miałam czasem kilka naraz; bo to krew po nakłuciu nie poleciała, bo nie dotarła w odpowiednie miejsce wskaźnika... I tak o... Tyle czasu jadłam co chciałam - od zobaczenia (z niedowierzaniem) pierwszego wyniku przestałam, jeść cokolwiek słodkie, a teraz to jakiś kosmos.

Ostatnio to w ogóle mam wrażenie, że ktoś mnie wsadził w rakietę i wystrzelił gdzieś w przestworza. Ja naprawdę jestem słaba psychicznie. Niby mam tyle czasu. Niby nic do roboty. A jeszcze nic nie zorganizowałam w tej nowej rzeczywistości...
Zuz tym swoim małym rozumkiem naprawdę rozumie co się dzieje. Chyba mogę nazwać, że jest po prostu... wyrozumiała! M. stara się jak może. Ja go nic nie poprawiam, proszę, gdy naprawdę coś musi zostać zrobione. Staram się za wszystko dziękować, za każdą głupotę, co mi przynosi....  Ale i tak jest trochę nieporozumień.. On - po swojemu - ale chce rozładować tą  męczącą atmosferę, mnie to doprowadza raczej do płaczu niż zmiany nastawienia. No i w ogóle jestem ponoć nie do zniesienia i nie zauważam, tego, że się zmienił i tego co robi. Hm...

Ja w środku czuję się więźniem, a wyglądam raczej na darmozjada. Albo leżę jak leń albo przed TV albo z komórką/laptopem.
Czuję się podle, aż mnie rwie by mu pomóc. Ale wystarczy przywołać choćby wczorajszy dzień.. Lekarz, szpital, mama, a brzuch praktycznie cały czas jak balon. Jak leżę jest naprawdę lepiej.... Lepiej też oczywiście nie oznacza idealnie. Okropne to uczucie takiego unieruchomienia. A mi się marzyły Mazury.... Remont też się oddala, ale mam nadzieję dojdzie do skutku! I wydaje się, że plany były takie proste, nieskomplikowane, wakacje wspólne radosne. A tu... Mama, leżenie, cukrzyca i związane z nią niedogodności, które jeszcze przerażają. Tęsknię do normalności...  Do braku strachu...


Mama moja, po serii naświetlań trafiła do domu. Guz w mózgu nie będzie operowany, z powodu  tak dużego zajęcia płuc, co wg lekarzy, spowodowałoby niepotrzebne Mamy cierpienie i nie wiadomo jakie skutki. Gdyby to było jedyne umiejscowienie raka można by o zabiegu rozmawiać... Mama stara się mówić, choć wiele, co by chciała nadal nie potrafi. Lepiej wychodzi jej powtarzanie dobrze znanych piosenek i wierszy... Niedowład nie ustępuje... I to się chyba już nie zmieni.

1 komentarz:

  1. Qrcze.:/
    Mnie tak po porodzie pokłuły (nie wiedziały, ze nie wolno spirytusem przemywać, heh), ale wszystko mi było wtedy jedno

    OdpowiedzUsuń