Właściwie długo na nią nie czekałam. Minął chyba niecały tydzień, gdy Pani dr, po dwóch moich telefonach, że sama dieta u mnie nie wystarczy (i tak chodzę głodna, i tak chudnę..), stwierdziła, że włączamy insulinę. Najpierw jedna dawka rano i wieczorem, potem trochę większa dawka plus do tego na noc... A wyniki... Jakby takie same.. Dochodzi jeszcze mój stres zapewne - gdy jak coś się dzieje - włącza się u mnie natychmiast.
Kłuje mnie na szczęście M., i samo to jest dla mnie obojętne - jak już się zaczęło - gorzej z tym mierzeniem poziomu cukru i wynikami, które po ilości zjadanego przeze mnie jedzenia właściwie mało kiedy mnie zadowalają..
Wyjść gdzieś, zaplanować coś.... Padaka. Bo czy będzie gdzie w między czasie zmierzyć cukier (umyte ręce, w ciepłej wodzie), czy będę miała co zjeść w odpowiedniej chwili? I odechciewa mi się wszystkiego.... Z tą cukrzycą to czuję się o wiele gorzej niż z niemowlakiem na ręku! To już z nim zdecydowanie łatwiej gdzieś wyjść i zaplanować!!!
Oczywiście zastanawiam się czy czasem nie miałam cukrzycy i wcześniej ale np. nie wykryta... Ale miałam właśnie jakieś badanie na hemoglobinę glikowaną, która wskazuje, że biorąc pod uwagę ostatnie trzy miesiące cukier mam (miałam?) w normie. Ewidentnie teraz zaczęło się coś dziać. To mnie jakoś tak napawa optymizmem, że po ciąży cukrzyca ustanie, a nie przytrafi mi się kolejna przypadłość (jak samo wystąpienie cukrzycy, a potem potrzeba insuliny) i czy zostanie mi ona po ciąży.
Po pierwszej wizycie u niej i ciągłych niepowodzeniach podczas mierzenia byłam bardzo zestresowana, na drugą (choć miałam iść dopiero tydz. później), zapisałam się i na tamten piątek, bo stwierdziłam, że dość tych stresów - albo niech mnie uspokoi albo przestraszy nie na żarty. Na szczęście pierwsza opcja się sprawdziła;
po pierwsze: jak się będę stresować cukier będzie skakał, meliskę pić, meliskę,
po drugie: nic strasznego się nie dzieje, dawkę insuliny można zwiększać, szukamy ciągle co możemy jeść, a co nam podnosi cukier i wykluczamy (przeklęte węglowodany, jeść je muszę a to one sprawiają tyle kłopotów),
po trzecie: dzidziusiowi nic nie grozi - w sensie, że narządy już ukształtowane w I trymestrze.
Teoretycznie czyta się tam o jakiś powikłaniach, ale nie skupiam się na nich - bo tak naprawdę grożą przy każdej ciąży i jak ma być dobrze, to będzie!
Kolejna wizyta w piątek, ale i tak sobie jeszcze zafunduje telefon do niej, bo śniadaniowy cukier nadal tak samo duży - wciąż taki sam - jak brałam tą insulinę i jak nie O_o.
Dziś wizyta u ginekologa. Trochę miała zdziwko jak powiedziałam jej o insulinie, bo pocieszała mnie, że pewnie dietą wszystko się unormuje. Mhm. Musiałabym chyba pić tylko wodę.
Okazało się, że szyjka bardzo jej się podoba. W końcu jakiś pozytyw!!! :) Nawet nic nie mówiła tym razem o odstawianiu męża, więc może coś tam tego raz czy dwa...? ;-) Brzuch twardnieje mi jakby mniej (hm. poprawka. dziś nie jestem akurat z niego zadowolona.), więc on mnie jeszcze hamuje troszkę. Ale ostatnimi czasy zdecydowanie mniej leżałam! Jako, że ta cukrzyca i coś tam pewnie jeszcze, bo w moczu ketony, kazała mi pić 4l wody dziennie!!! M. chyba musi paletami zamawiać. Do tego leków tyle, że nie wiem czy mi dnia starczy, żeby ich brać. I liczenie ruchów 3 razy dziennie. I zapisywanie. Jak ja to wszystko zapamiętam?? A mówią, że ciąża to nie choroba - owszem o pierwszej tak powiem - druga to same lekarskie zalecenia :P To przed posiłkiem, to w trakcie, to pół godziny po 3x dziennie, to godzinę po posiłku...
WNIOSEK: wszystko się kręci wokół żarcia, a ja i tak chodzę głodna, a dni przez to tak się dłużą, że w niedzielę myślałam, że skończyłam 32. tydz., a tu się potem okazało, że dopiero 31.!!!! M. się nudzi i wariuje przez to. Się porobiło.
Dużo, dużo spokoju i cierpliwości :*
OdpowiedzUsuńZnam ten stan kiedy myśli się tylko o jedzeniu, można oszaleć
OdpowiedzUsuń