No tyle razy ostatnio miałam ochotę siąść do laptopa, napisać to i tamto. Ale cóż. Upały takie, że rzadko się zdarza, żeby M. wybrał się w ciągu dnia gdzieś sam z Zuz. Albo razem coś załatwiamy albo wspólny wypad nad wodę - jak ostatnio. A jak w domu jesteśmy to najczęściej on jeśli już okupuje laptopa, ja mam telefonik... Nadający się jedynie do ew. napisania komentarza, nie notki!!!
I już sobie myślę, że jak młode się urodzi, a M. wróci do szkoły... To chyba raz na ruski rok coś napiszę :/
No... to taki tylko żal, że nie mogę swoich myśli uzewnętrzniać w miarę potrzeb ;)
A wieści takie, co zresztą widać na suwaczku, że skończyłam 33. tydz. co cieszy mnie niezmiernie!!!! Brzuch coś czasem twardnieje, ale tak się tym nie przejmuje - niby mam mieć czas odpoczywać, ale różnie to bywa :P Lada dzień zaczynamy remont - boję się tego, co tu się będzie działo, że będziemy musiały dużo z Zuz przebywać na górze u babci. W pewnym momencie też tam spać... Ale inaczej się nie da! Mam nadzieję, że wszystko się uda i czasu wystarczy przed pojawieniem się dzidziusia...
A w miniony wtorek byłam na wizycie.. Wcześniej na USG dowiedziałam się, że dzidziuś ułożony miednicowo (mam jakąś lewą macicę czy moje dzieci takie leniwe?), więc wg mojej Pani dr praktycznie na pewno czeka mnie cc. Mało tego. Poszła teraz na urlop i na wizytę kazała mi iść do lekarza, z którym już nawet gadała w mojej sprawie, żebym i ja porozmawiała o cięciu, bo... z moją cukrzycą, to nie ma co czekać do skurczy, przeciągać, tylko umówić się na jakiś 39. tydz!!!
O dziwo z wizyty wyszłam zadowolona. Bo tak:
- lekarz pracuje w szpitalu, w którym chce rodzić
- on mnie ciął pierwszy raz; wtedy akurat na niego padło bęc, bo miał dyżur i przyjęcie przez niego na oddział nie wspominam zbyt rewelacyjnie, ale u niego robiłam teraz USG połówkowe i powróciło zaufanie do niego, a poza tym co do samego cc nie miałam żadnych "ale", więc i teraz mam nadzieje samo cięcie będzie w porządku..
- zawsze wydawało mi się dziwne umawianie na termin porodu, przecież... to dziecko zdecyduje, kiedy będzie gotowe! ale jak patrzę na to ze swojej perspektywy... skoro tak trzeba, to właściwie lepiej, bo mniej stresu, bo nie martwię się gdzie i kiedy odejdą mi wody, ile jeszcze dni będę czekać na skurcze no i spokojnie mogę się przygotować do szpitala ze wszystkim, a nie w nocy o północy zastanawiać się co z Zuz zrobić... o ile oczywiście Maluch sam z siebie pchać się nie zacznie!!!!
- no i każdy dzień bez diety cukrzycowej dniem wspaniałym!!! więc wizja skończenia jej choćby tydzień wcześniej brzmi zachęcająco... ;)
Reasumując.. Prawdopodobnie powitamy Maluszka na początku września, a nie w połowie. A była pewna szansa, że urodzi się w dzień urodzin mojej mamy...
No i w ogóle z M. mieliśmy trochę ciężki czas - co nadaje się na oddzielny post, ale czy on nastąpi? Przydałoby się... Jest nawet zaczęty w kopiach roboczych... Póki co łapiemy stery w żagle. Kolejne, nowe próby przed nami... Obyśmy wyszli z nich zwycięsko!
Ważne że lekarz okazał się ok bo czasem Ci na zastępstwie są okropni
OdpowiedzUsuńJestem dobrej myśli :*
OdpowiedzUsuńCieszę się, że szukasz pozytywów i pozytywnie podchodzisz do kwestii wcześniejszego porodu. Przejrzałam Twojego bloga i wciągnęłam się w Twoją historię. Myślę, że nie masz nic przeciwko temu, bym została tu na dłużej...? :)
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
UsuńOj, uparciuszki te Twoje dzieciątka:) Szkoda trochę, no ale najważniejsze żeby zdrowo przyszło na świat dziecię:)
OdpowiedzUsuńDużo spokoju życzę:)