Na początek małe wtrącenie ;-) Nie było mnie w pracy tydzień i dzień jeden (kolejna choroba w naszym rodzinnym maratonie), dzień pracy się jeszcze nie skończył, a właściwie wszystko mam już porobione! Tak to można pracować :D Dlatego piszę.... W domu nie mam jak tego robić. Po prostu. Więc jak tu mi się uda to będzie. O!
A teraz do tematu. Bo to, że Zuz zachwyca mnie swoja mądrością i "dorosłością" każdego dnia pisać na nowo nie będę. Po prostu rośnie i niesamowicie się zmienia. A ja, szczególnie jak jestem w domu patrzę na nią i nadziwić się nie mogę. jeszcze przed chwilą była taka malutka nic nie rozumiała i dała "wmówić" sobie wszystko i czymkolwiek dało odwrócić się jej uwagę. Ale ten czas bezpowrotnie mija :)
No i tak od pewnego czasu Pozioma zaczęła pokazywać na ikonę Świętej Rodziny nad naszym łóżkiem i jak zwykle gadać po swojemu. Ja do niej zawsze, że to Święta Rodzina, że Matka Boża, św. Józef i Mały Jezus, bo mnie określenie "Bozia" po prostu śmieszy i do końca nie wiem co ma oznaczać. No i właściwie - myślę sobie - może wreszcie trzeba by razem się modlić? Do tej pory zawsze w imieniu Zuzi, przy jej zasypianiu starałam się modlić do jej Anioła Stróża, który na pewno nieraz ją uchronił od złego :P No i tak się zaczęło, wieczorem, jak się udało - wspólnie - klękaliśmy z M. na łóżku, Mała grzecznie dawała mi zrobić sobie znak krzyża i mówimy kilka modlitw... Niedługo to trwa, a ona... nie dość, że rano jak wstanie to patrzy nadal na ten obraz i przestaje te swoje chińskie wyrazy gadać dopiero jak się człek podniesie i zrobi choć znak krzyża i zmówi Ojcze Nasz. A wieczorem... czasem już nie chce mi się gnać po M., wołać go, kazać mu się odrywać od tego, co robi, tylko sama z nią chce się modlić... A ona złazi z łózka, i idzie po M.!!!! Dopiero jak przyjdzie tato, to chce się dalej modlić.. Szok, przecież ona jest taka malutka! Przecież ona ta modlitwę to z nami na łóżku nie wytrzymuje, po znaku krzyża ponownie złazi, i wyjmuje np. co się da z naszych nocnych szafek. A my klęczymy, ręce złożone i patrzymy w górę. Bo ona nas obserwuje ;-) No tak... Mała, ale mądrutka :P:P:P
A ta jej "Boża" przygoda to zaczęła się z prababcią. Bo to od niej zabierała różaniec i nosiła jak korale, potem całowała Babcine medaliki z szyi, a teraz jak u niej jest trzeba jej podać figurkę Matki Bożej i krzyż z Panem Jezusem i ona pocałować musi na przywitanie.
Dla mnie to wszystko ciągle jest szokiem, że są już rzeczy powtarzalne, przemyślane, choć jeszcze niewypowiedziane i po ludzku nienazwane. I akurat w tych naszych modlitewnych sytuacjach to odczuwam jakoś Ducha Świętego, który dzięki tej naszej małej istotce zbliża nas do siebie, zaprasza do wspólnego spotkania z Bogiem.
A to życie nasze takie zabiegane. Tak trudno je ułożyć jak kiedyś. Tak trudno jest nam być blisko Boga, a brakuje tego, brakuje....
Z tym zabieganiem też tak mamy... Dlatego wielką pomocą były dla nas te rekolekcje na które mogliśmy się wyrwać... A w najbliższym czasie dołączamy do wspolnoty Domowego Kościoła... i mam nadzieję, że to pomoże nam trochę w tej codzienności:)
OdpowiedzUsuńNo my jesteśmy w podobnej właśnie wspólnocie, ale w tym roku strasznie zawalamy :/ mam nadzieję, że sie wygrzebiemy z tej pustyni duchowej
OdpowiedzUsuńAleż to cudowne, co opisujesz. Ja myślę, że te małe dzieci, co to jeszcze nie mówią są najbliżej Boga i może nawet widzą Anioły... A potem się zapomina to, co było przed 3rokiem życia i trzeba się nauczyć wierzyć, mimo że się nie widzi...
OdpowiedzUsuńNigdy o tym nie myślałam, jesteśmy z mężem ateistami, więc to oczywiste. Ale chyba, gdybym wyznawała jakąś religię to miłym akcentem dnia byłoby namawiać dziecko do uczestnictwa w tym wyznawaniu:) Jeżeli Zuz już kuma co nieco, to na co tu czekać... ;)
OdpowiedzUsuń