Jestem sama. Tym razem wysłałam ich bez płaczu choć z tak samą wielką tęsknotą i ogromną pustką wieczorem i nocą. TV gra cały czas, żeby ktoś do mnie mówił. Wracają jutro.. Ale 2,5 dnia to wciąż za mało.. Zdecydowanie za mało czasu M. w te wakacje spędził u swoich rodziców :/ Ja sama czułam się głupio, że z nim nawet na tyle nie pojechałam, ale rozmawiałam z teściową na pogrzebie i nie ma do mnie żalu. Chyba nie muszę się czuć na wyrodną synową..
Wczoraj niewiele udało mi się zrobić, więc właściwie mam tylko jeden dzień na przygotowanie domu na przyjęcie dzidziusia, w spokoju. Potem może będzie mi jeszcze darowany tydzień, ale już z Zuz i M. biegającym do szkoły na rady i inne załatwiania....
Z każdym dniem śmierć mojej mamy jest dla mnie bardziej niedorzeczna. Odchodzą obrazy mamy z ostatnich dwóch miesięcy i jej ogromnego cierpienia. Wraca pamięć o maie sprzed.... Chodzącej, choć wyglądającej na zdrową. Łapię się na tym, że chcę wysłac jej mmsa; ze zdjęciem Zuz lub jakimś innym przedstawiającym aktualną sytuację u nas. Przecież zawsze jej wysyłałam.. Ona potem pisała coś śmiesznego albo dzwoniła i tak sobie komentowałyśmy... A tak - szczególnie teraz, gdy jestem sama wciąż z nią rozmawiam - mówię do niej. I czuję, że ona mnie słucha!!! Choć to tak mało, tak malutko!!!! Proszę ją ciągle o pomoc. O wsparcie, wstawiennictwo. Tak jak wczoraj, przed wizytą u lekarza, który ma mnie "poprowadzić" do cc. Jakoś starsznie się bałam, że jak mnie zbada, to powie, (mimo, że za tydz. ciąża będzie donoszona) że mam leżeć odpoczywać albo od razu skieruje mnie do szpitala, bo ja to w każdej chwili moge urodzić. A ja jeszcze domu nie przygotowałam!!!
Ale uf... szyjka zamknięta i nic z moich obaw się nie sprawdziło (dzięki mamo:)!). W pon. idę do niego na USG i od wagi dzidziusia dużo będzie zależeć, jeśli przez tą cukrzycę jest "bardzo duży" może mnie choćby zaraz położyć na oddział. Oj... nie chce tego nie chce :(( Ale nie mam jakiegoś wielkiego brzucha więc mam nadzieję, że synuś też nie jest jakiś wielki.. Generalnie to.... ta cała moja dieta - drastyczna zmiana sposobu żywienia sprawiła, że od wpisu o mojej wadze na pierwszej wizycie - do wczorajszego ważenia... MAM DWA KILOGRAMY NA MINUSIE!!! To wręcz niedorzeczne i nieprawdopodobne. Albo miałam wtedy mega wody w organiżmie albo waga jakaś popsuta.... Nie wiem... Nie, że gruba byłam, ale ważyłam za dużo i jadłam za dużo słodkości i w ogóle... Więc trochę przed ciążą na wagę nie stawałam - tylko od stycznia miałam się wziąć za siebie (a tu ciąża - bach). Potem przerażenie u doktora i jego tekst, że za dużo ważę. No to ma, proszę bardzo. A w ciąży się chudnąć nie powinno!!! Z tymże do niego już nie wróciłam i pewnie nie wrócę ;-)
Między trudnymi wydarzeniami w mojej rodzinie remontowaliśmy się. Zuz ma swój pokój, śpi w nim sama, choć są noce lepsze i gorsze. W międzyczasie były i takie, gdy nie chciała zasypiac w nowym łóżezku, tylko tak jak wcześniej - tulić się we mnie. Kiedyś leżałam z nią na łóżku naszym, a teraz siedziałam obok łóżeczka jej... Dziecko nie maszyna - wiem - ale zasypianie na kolanach, na siedząco mnie nie urządza... Kończyłam więc dzień mega nerwem... Ale ostatnie dni zaspiała pieknie w łóżeczku :)) I przychodzi dopiero rano, może budzi się trochę wcześniej i już nie zasypia przy nas, ale i tak jestem zadowolona. Zobaczymy co będzie po powrocie, no a przede wszystkim po urodzeniu braciszka. Kiedy pewnie usypiał będzie M.... Teraz jakoś nie mam odwagi robić zamiany. Raz nawet próbował, ale i tak woła mnie....
A tak wyglądał pokój, powiedzmy - w połowie zmian :) Z tyłu oczywiście szafa skonstruowana przez M. :) A łóżeczko wciąż przechodzi modyfikacje przkrywania, niedługo dorobi się również nowej pościeli, bo ta została wzięta ze starego łóżeczka. No i oczywiście barierka blokująca! Jeszcze aż tak duża nie jest by spać bez niej ;-)
Jakoś też w te wakacje udało się praktycznie odieluchować Zuz. Sama nie wiem jak to wyszło. Po prostu szybko zrozumiała, że nie zasikuje się majtek. Bo dospóki łaziła w pieluszce nie rozumiała, że trzeba wołać - tu ukłony w strone pieluszek wielorazowych. Bo dzieci takowe noszące szybciej się uczą, bo czują mokro. W pampersiakach dziecko nie czje - nie przeszkadza mu. I dopiero całkowite z nich zrezygnowanie odblokowało ją. Czasem się zapomina, ale coraz mniej tych sytuacji. Bałam się obszczanych mebli, łóżek, ale częściej zasikiwała coś babci na górze i miała pranie ;-) Do naszych najgorszych zasikańców możemy zaliczyć, niestety z winy M.!!!, fotelik samachodowy - dzień przed pogrzebem, na szczęście grzejnik w łazience mam też na prąd i udało się wysuszyć zdjętą i upraną "tapicerkę". A sprawy by nie było, gdyby szanowny tatuś nie zapomniał, że Zuz w sklepie wołała, że chce siku (a woła: "nocik! sibko" - czyli szybko dawać nocnik). Gorszy jest drugi zasikaniec. Nowa wykadzina w jej pokoju :((( Co gorsze, to nie Zuz się na nią zlała, tylko wspomniany wyżej ojciec dziecka, zostawił ją w pokoju z nocnikiem, w który ona elegancko się wysikała, a potem równie elegancko, wstając, zawartość wylała.... Rzadko jej się to zdarza. Tym razem, nowa wykładzina dostąpiła tego zaszczytu. Z całkowitym usunięciem zapachu walczę do dziś.... Czyżby skończy się na zamówieniu firmy czyszczącej? Ech mężu.... Dość spektakularnie zaszczała się również ostatnio na placu zabaw. Pech chciał, że wybraliśmy się na najdalszy plac, z jakich najczęściej korzystamy, a ja nie wzięłam ze sobą torby z ubrankami i majtkami na wymianę - co jest teraz niezbędnym wyposażeniem i to w ilościach wystarczających na kilka zmian. Drobnym ułatwieniem było jedynie to, że moja siostra, która z nami była, miała na zmianę.. majtki. Spodenek już nie, bo córka wykorzystała już to, co tego dnia miała dla niej ze sobą. M. stwierdził, że długo nie będziemy i może latać w samych majtkach.... Drobna kłótnia i obrażony poszedł po spodenki, ale i tak zanim wrócił w samych majtkach latała.... Cóż.... Bez problemu wysikuje się na trawę, gdy jest taka potrzeba i nawet bardzo to lubi :P Ale wozimy też ze sobą nocnik i w trasie też się przydał :P Także generalnie... pielucha jeszcze tylko na noc. Najczęściej do końca sucha, bo nawet w nocy nieraz chodziłam z nią na nocnik, ale choć łózko oszczędzimy i nowy materac jakby co :)
Na koniec tej historii dodam tylko jedno. Na dziecko musi przyjść czas. Córka mojej siostry, choć nawet starsza trzy tygodnie, cakowiecie zapieluchowana, choć to ona niby zaczęła wczesniej niż ja zakładać jej majteczki. Wciąż zasikiwała wszystko i wszędzie i u wszystkich. Chodzenie w mokrych majtach też jej nie przeszkadza. Nie woła, ot - aby czasem widziała czasem, że Małej się chce i siadzała ją na sedes. Bo córcia nocnika za bardzo nie uznaje.... Także póki co przestała z nią walczyć.... Każde dziecko inne....
No.... to koniec tych przydługich wynurzeń, muszę przecież dobrze wykorzystać ten jeden dzień! A jutro mini urodziny Zuzanki - przeniesione z poniedziałku. Nie ma dziecko szczęścia do prawdziwych bibek, ale w tym roku też nie jest na to czas i miejsce.. Będzie kilka osób, grill i tort.. I nasza radość z tak dużej i mądrej już córeczki!!!!
sobota, 23 sierpnia 2014
czwartek, 21 sierpnia 2014
"Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć" 1 Kor. 15,26
15 sierpnia o 4.00 zadzwonił telefon. Tato. Mówi drżącym głosem, że dzwonili z hospicjum, że mama w ciężkim stanie, że walczą o jej życie. Ona tam chciała, choć nam ten pomysł się nie podobał, jednak uważałam, że jej wola jest najważniejsza, po wielu perturbacjach o których nie miałam i nie mam kiedy napisać w końcu tam trafiła. Nikt nie sądził, że tak szybko otrzymamy taki telefon... Jednak jak dzień wcześniej byłam u mamy była na morfinie, spała włąściwie cały dzień, ciężko oddychała i budziła się tylko, żeby.... zajęczeć z bólu.. Wyszłąm wtedy bardzo poddenerwowana, wszystko było nie tak. A potem w nocy ten telefon...
Przyjęłam to bardzo spokojnie, wiedziałam, że trzeba się modlić o spokojną śmierć, bo mama tak bardzo skarżyła się na kuszenie szatana. Czekałam... by nie musiała już cierpieć. M. ubrał się i pojechał zawieźć tatę i młodszą siostrę do hospicjum. Ja zostałam z Zuz. Wzięłam różaniec w dłoń, pobiegłam do pokoju Małej by nie być samą i zaczęłam mówić różaniec. Część chwalebną. Gdy skończyłam nzaraz niedługo zadzwonił M., że mama zmarła jakieś 10 min temu. Właściwie tuż przed ich przyjazdem... W święto Wniebowzięcia Maryi Panny, w czasie, gdy tą tajemnicę odmawiałam. To wtedy poleciało kilka łez...
M. jeszcze trochę nie wracał, czułam się wtedy bardzo samotna.... Ale załątwiali tam jeszcze wszystkie sprawy, a potem przyjechali wszyscy... Tato, siostra młodsza, która najmocniej to przeżywała, bo chyba nie dopuszczała do siebie ciągle tej sytuacji.... i starsza siostra z mężem i córeczką.. Tego dnia byliśmy razem... Świeciło piękne słońce, a mama już nie cierpiała.. W kościele, drugie czytanie kończyło się właśnie tak...., że JAKO OSTATNI WRÓG ZOSTANIE POKONANA ŚMIERĆ. I to właśnie zdanie towarzyszy mi ciągle.. i było na klepsydrze i na pamiątkowym obrazku, którzy każdy mógł dostać w dniu pogrzebu....
Pogrzeb był wczoraj. Pomimo ostatnich pochmurnych i deszczowych dni wczoraj też świeciło piękne słońce. Dziś znów leje deszcz...
Wierzę, że mama jest teraz szczęśliwa. Nic już jej nie boli i nie cierpi. I chyba to sprawia, że czuję wielki pokój, choć to pewnie też dzięki modlitwie wielu osób. Inaczej już bym pewnie leżała na podtrzymaniu ciąży.. Poza tym ciągle to do mnie nie dociera.. To, że jej tu już nigdy z nami nie będzie, że tyle nas ominęło i jeszcze ominie....
Chciałabym napisać więcej, inaczej... Ale nie mam tego czasu, nie jest mi to dane... Teraz piszę tylko dlatego, że ja mam połowe ekranu, a na drugiej połowie Zuz ogląda filmiki.....
Przyjęłam to bardzo spokojnie, wiedziałam, że trzeba się modlić o spokojną śmierć, bo mama tak bardzo skarżyła się na kuszenie szatana. Czekałam... by nie musiała już cierpieć. M. ubrał się i pojechał zawieźć tatę i młodszą siostrę do hospicjum. Ja zostałam z Zuz. Wzięłam różaniec w dłoń, pobiegłam do pokoju Małej by nie być samą i zaczęłam mówić różaniec. Część chwalebną. Gdy skończyłam nzaraz niedługo zadzwonił M., że mama zmarła jakieś 10 min temu. Właściwie tuż przed ich przyjazdem... W święto Wniebowzięcia Maryi Panny, w czasie, gdy tą tajemnicę odmawiałam. To wtedy poleciało kilka łez...
M. jeszcze trochę nie wracał, czułam się wtedy bardzo samotna.... Ale załątwiali tam jeszcze wszystkie sprawy, a potem przyjechali wszyscy... Tato, siostra młodsza, która najmocniej to przeżywała, bo chyba nie dopuszczała do siebie ciągle tej sytuacji.... i starsza siostra z mężem i córeczką.. Tego dnia byliśmy razem... Świeciło piękne słońce, a mama już nie cierpiała.. W kościele, drugie czytanie kończyło się właśnie tak...., że JAKO OSTATNI WRÓG ZOSTANIE POKONANA ŚMIERĆ. I to właśnie zdanie towarzyszy mi ciągle.. i było na klepsydrze i na pamiątkowym obrazku, którzy każdy mógł dostać w dniu pogrzebu....
Pogrzeb był wczoraj. Pomimo ostatnich pochmurnych i deszczowych dni wczoraj też świeciło piękne słońce. Dziś znów leje deszcz...
Wierzę, że mama jest teraz szczęśliwa. Nic już jej nie boli i nie cierpi. I chyba to sprawia, że czuję wielki pokój, choć to pewnie też dzięki modlitwie wielu osób. Inaczej już bym pewnie leżała na podtrzymaniu ciąży.. Poza tym ciągle to do mnie nie dociera.. To, że jej tu już nigdy z nami nie będzie, że tyle nas ominęło i jeszcze ominie....
Chciałabym napisać więcej, inaczej... Ale nie mam tego czasu, nie jest mi to dane... Teraz piszę tylko dlatego, że ja mam połowe ekranu, a na drugiej połowie Zuz ogląda filmiki.....
piątek, 8 sierpnia 2014
Remont.
Post o relacjach z M. czeka... Na razie przyszła pora na remont!
Ojojoj! Dzieje się. I na szczęście się dzieje. Jestem póki co pełna wiary, że wszystko się uda na czas ;-) Na razie w toku pierwszy element - składanie szafy wnękowej w przyszłym pokoju Zuzi. M. postanowił, że nie będziemy jej robić na zamówienie, tylko złoży ją sam! Byłam pewna obaw, bo przecież nigdy tego nie robił, a my mamy z tym funkcjonować dość często, musi być więc zrobione dobrze... Potem jakoś oswajałam się z tą myślą.. Szczególnie, że nadal mamy w marzeniach wyprowadzenie się na swoje... Większe niż dwa pokoje.... Więc robienie szafy stałoby się dobrą nauką.. ;-)
Na zrobienie szafy dał sobie dwa dni... Jak dla mnie to mało - dziś mija trzeci dzień, ale i tak nie jest źle z postępami prac, właściwie ma się ku końcowi :D Gdyby nie krzywe ściany w dwa dni na pewno byłoby złożone. Ale ponoć nikt nie ma równych ścian? W ogóle czuję, że reszta remontu będzie już z górki. Pomalowanie ścian w dwóch pokojach, kupienie wykładziny dla Zuzi, nam narożnika do spania (musieliśmy się pożegnać z naszym dużym łóżkiem chlip chlip) - a to już wybrane, złożenie nowego łóżka dla Zuzi i ustawienie na nowy sposób mebli w naszym sypialnio - salonie.
Do pomocy przyjechał brat. Było to oczywiste i zrozumiałe dla mnie, ale jak okazało się, że przyjeżdża z dwójką swoich dzieci wkurzyłam się - a raczej oświadczyłam, że ja ich niańczyć nie będę, bo jest tu co robić. 6- letni chrześniak M. może i trochę się nudzi. Ale 17-letnia bratanica okazała się super niańką dla Zuz. Nie dość, że bałam się, że będę miała na głowie obiady, spanie w syfie remontu, Zuz, to jeszcze wypełnianie czasu im. Tymczasem... Zuz lgnie do niej, wcale nie czuję praktycznie z Małą problemu! Ogarniam bez problemu kuchnię; łazienkę, bo pokoje to cóż.... Nie ma jak!!!! Także tym razem za moje obawy i nerw biję się w pierś!
Młoda ma tylko jakąś biegunkę, dzień drugi. Miałam nadzieję, że jednodniowa, ale dziś jak mnie nie było jadła niby normalnie i... było co było. Całkowite przejście na suche bułeczki i ryżyk i tego typu... Mam nadzieję, że przejdzie raz dwa. Bo jak nikt - nie lubimy chorować, bo się zaraz przejmujemy bardzo bardzo co z tego będzie.
Ojojoj! Dzieje się. I na szczęście się dzieje. Jestem póki co pełna wiary, że wszystko się uda na czas ;-) Na razie w toku pierwszy element - składanie szafy wnękowej w przyszłym pokoju Zuzi. M. postanowił, że nie będziemy jej robić na zamówienie, tylko złoży ją sam! Byłam pewna obaw, bo przecież nigdy tego nie robił, a my mamy z tym funkcjonować dość często, musi być więc zrobione dobrze... Potem jakoś oswajałam się z tą myślą.. Szczególnie, że nadal mamy w marzeniach wyprowadzenie się na swoje... Większe niż dwa pokoje.... Więc robienie szafy stałoby się dobrą nauką.. ;-)
Na zrobienie szafy dał sobie dwa dni... Jak dla mnie to mało - dziś mija trzeci dzień, ale i tak nie jest źle z postępami prac, właściwie ma się ku końcowi :D Gdyby nie krzywe ściany w dwa dni na pewno byłoby złożone. Ale ponoć nikt nie ma równych ścian? W ogóle czuję, że reszta remontu będzie już z górki. Pomalowanie ścian w dwóch pokojach, kupienie wykładziny dla Zuzi, nam narożnika do spania (musieliśmy się pożegnać z naszym dużym łóżkiem chlip chlip) - a to już wybrane, złożenie nowego łóżka dla Zuzi i ustawienie na nowy sposób mebli w naszym sypialnio - salonie.
Do pomocy przyjechał brat. Było to oczywiste i zrozumiałe dla mnie, ale jak okazało się, że przyjeżdża z dwójką swoich dzieci wkurzyłam się - a raczej oświadczyłam, że ja ich niańczyć nie będę, bo jest tu co robić. 6- letni chrześniak M. może i trochę się nudzi. Ale 17-letnia bratanica okazała się super niańką dla Zuz. Nie dość, że bałam się, że będę miała na głowie obiady, spanie w syfie remontu, Zuz, to jeszcze wypełnianie czasu im. Tymczasem... Zuz lgnie do niej, wcale nie czuję praktycznie z Małą problemu! Ogarniam bez problemu kuchnię; łazienkę, bo pokoje to cóż.... Nie ma jak!!!! Także tym razem za moje obawy i nerw biję się w pierś!
Młoda ma tylko jakąś biegunkę, dzień drugi. Miałam nadzieję, że jednodniowa, ale dziś jak mnie nie było jadła niby normalnie i... było co było. Całkowite przejście na suche bułeczki i ryżyk i tego typu... Mam nadzieję, że przejdzie raz dwa. Bo jak nikt - nie lubimy chorować, bo się zaraz przejmujemy bardzo bardzo co z tego będzie.
piątek, 1 sierpnia 2014
Wieści.
No tyle razy ostatnio miałam ochotę siąść do laptopa, napisać to i tamto. Ale cóż. Upały takie, że rzadko się zdarza, żeby M. wybrał się w ciągu dnia gdzieś sam z Zuz. Albo razem coś załatwiamy albo wspólny wypad nad wodę - jak ostatnio. A jak w domu jesteśmy to najczęściej on jeśli już okupuje laptopa, ja mam telefonik... Nadający się jedynie do ew. napisania komentarza, nie notki!!!
I już sobie myślę, że jak młode się urodzi, a M. wróci do szkoły... To chyba raz na ruski rok coś napiszę :/
No... to taki tylko żal, że nie mogę swoich myśli uzewnętrzniać w miarę potrzeb ;)
A wieści takie, co zresztą widać na suwaczku, że skończyłam 33. tydz. co cieszy mnie niezmiernie!!!! Brzuch coś czasem twardnieje, ale tak się tym nie przejmuje - niby mam mieć czas odpoczywać, ale różnie to bywa :P Lada dzień zaczynamy remont - boję się tego, co tu się będzie działo, że będziemy musiały dużo z Zuz przebywać na górze u babci. W pewnym momencie też tam spać... Ale inaczej się nie da! Mam nadzieję, że wszystko się uda i czasu wystarczy przed pojawieniem się dzidziusia...
A w miniony wtorek byłam na wizycie.. Wcześniej na USG dowiedziałam się, że dzidziuś ułożony miednicowo (mam jakąś lewą macicę czy moje dzieci takie leniwe?), więc wg mojej Pani dr praktycznie na pewno czeka mnie cc. Mało tego. Poszła teraz na urlop i na wizytę kazała mi iść do lekarza, z którym już nawet gadała w mojej sprawie, żebym i ja porozmawiała o cięciu, bo... z moją cukrzycą, to nie ma co czekać do skurczy, przeciągać, tylko umówić się na jakiś 39. tydz!!!
O dziwo z wizyty wyszłam zadowolona. Bo tak:
- lekarz pracuje w szpitalu, w którym chce rodzić
- on mnie ciął pierwszy raz; wtedy akurat na niego padło bęc, bo miał dyżur i przyjęcie przez niego na oddział nie wspominam zbyt rewelacyjnie, ale u niego robiłam teraz USG połówkowe i powróciło zaufanie do niego, a poza tym co do samego cc nie miałam żadnych "ale", więc i teraz mam nadzieje samo cięcie będzie w porządku..
- zawsze wydawało mi się dziwne umawianie na termin porodu, przecież... to dziecko zdecyduje, kiedy będzie gotowe! ale jak patrzę na to ze swojej perspektywy... skoro tak trzeba, to właściwie lepiej, bo mniej stresu, bo nie martwię się gdzie i kiedy odejdą mi wody, ile jeszcze dni będę czekać na skurcze no i spokojnie mogę się przygotować do szpitala ze wszystkim, a nie w nocy o północy zastanawiać się co z Zuz zrobić... o ile oczywiście Maluch sam z siebie pchać się nie zacznie!!!!
- no i każdy dzień bez diety cukrzycowej dniem wspaniałym!!! więc wizja skończenia jej choćby tydzień wcześniej brzmi zachęcająco... ;)
Reasumując.. Prawdopodobnie powitamy Maluszka na początku września, a nie w połowie. A była pewna szansa, że urodzi się w dzień urodzin mojej mamy...
No i w ogóle z M. mieliśmy trochę ciężki czas - co nadaje się na oddzielny post, ale czy on nastąpi? Przydałoby się... Jest nawet zaczęty w kopiach roboczych... Póki co łapiemy stery w żagle. Kolejne, nowe próby przed nami... Obyśmy wyszli z nich zwycięsko!
I już sobie myślę, że jak młode się urodzi, a M. wróci do szkoły... To chyba raz na ruski rok coś napiszę :/
No... to taki tylko żal, że nie mogę swoich myśli uzewnętrzniać w miarę potrzeb ;)
A wieści takie, co zresztą widać na suwaczku, że skończyłam 33. tydz. co cieszy mnie niezmiernie!!!! Brzuch coś czasem twardnieje, ale tak się tym nie przejmuje - niby mam mieć czas odpoczywać, ale różnie to bywa :P Lada dzień zaczynamy remont - boję się tego, co tu się będzie działo, że będziemy musiały dużo z Zuz przebywać na górze u babci. W pewnym momencie też tam spać... Ale inaczej się nie da! Mam nadzieję, że wszystko się uda i czasu wystarczy przed pojawieniem się dzidziusia...
A w miniony wtorek byłam na wizycie.. Wcześniej na USG dowiedziałam się, że dzidziuś ułożony miednicowo (mam jakąś lewą macicę czy moje dzieci takie leniwe?), więc wg mojej Pani dr praktycznie na pewno czeka mnie cc. Mało tego. Poszła teraz na urlop i na wizytę kazała mi iść do lekarza, z którym już nawet gadała w mojej sprawie, żebym i ja porozmawiała o cięciu, bo... z moją cukrzycą, to nie ma co czekać do skurczy, przeciągać, tylko umówić się na jakiś 39. tydz!!!
O dziwo z wizyty wyszłam zadowolona. Bo tak:
- lekarz pracuje w szpitalu, w którym chce rodzić
- on mnie ciął pierwszy raz; wtedy akurat na niego padło bęc, bo miał dyżur i przyjęcie przez niego na oddział nie wspominam zbyt rewelacyjnie, ale u niego robiłam teraz USG połówkowe i powróciło zaufanie do niego, a poza tym co do samego cc nie miałam żadnych "ale", więc i teraz mam nadzieje samo cięcie będzie w porządku..
- zawsze wydawało mi się dziwne umawianie na termin porodu, przecież... to dziecko zdecyduje, kiedy będzie gotowe! ale jak patrzę na to ze swojej perspektywy... skoro tak trzeba, to właściwie lepiej, bo mniej stresu, bo nie martwię się gdzie i kiedy odejdą mi wody, ile jeszcze dni będę czekać na skurcze no i spokojnie mogę się przygotować do szpitala ze wszystkim, a nie w nocy o północy zastanawiać się co z Zuz zrobić... o ile oczywiście Maluch sam z siebie pchać się nie zacznie!!!!
- no i każdy dzień bez diety cukrzycowej dniem wspaniałym!!! więc wizja skończenia jej choćby tydzień wcześniej brzmi zachęcająco... ;)
Reasumując.. Prawdopodobnie powitamy Maluszka na początku września, a nie w połowie. A była pewna szansa, że urodzi się w dzień urodzin mojej mamy...
No i w ogóle z M. mieliśmy trochę ciężki czas - co nadaje się na oddzielny post, ale czy on nastąpi? Przydałoby się... Jest nawet zaczęty w kopiach roboczych... Póki co łapiemy stery w żagle. Kolejne, nowe próby przed nami... Obyśmy wyszli z nich zwycięsko!
Subskrybuj:
Posty (Atom)