Oj szybko poszłam na zwolnienie... Nie chciałam długo pracować, ale myślałam, że dla przyzwoitości chociaż pierwszy trymestr...
No ale.. chyba przeczulona Pani gin, ale i rozumiejąca matkę dwójki dzieci w ciąży, problemy z tachykardią... Mocno zasugerowała mi zwolnienie... Nie broniłam się, najpierw wzięłam tylko tydzień, żeby porobić badania sercowe i diabetologa odwiedzić, ale myśl o powrocie w ten stersogenny klimat... Oj nie dałam rady... I tak już poszło... Myślałam jak zwykle - że dom będę wreszcie ogarniać, że nie będę wieczorem wrakiem człowieka...
I tak jakoś szło... Serce się znacznie poprawiło, więc zdecydowanie to stres miał tu znaczenie.. Wdrażanie diety cukrzycowej jakoś szło, starałam się nie zalegiwać na kanapie tylko ruszać się po posiłkach. Powoli zabierałam się za sprawy domowe, które już dawno na mnie czekały... Az tu tydzień przed świętami, pewnego popołudnia zobaczyłam krew!
Szybkie telefony do wszystkich którzy mogli w tej chwili pomóc, M., gin, ciocia ze szpitala w którym chciałam rodzić, a gdzie ona pracuje. Jak się wstępnie okazało, że M. nie będzie mógł mnie zawieźć do szpitala kolejne telefony po ratunek samochodowy...
I stres... co się będzie działo czy to już koniec czy zaraz wrócę do tej durnej pracy..
Pod Twoją obronę... i szybkie zbieranie się do szpitala. Zmiana planów, bo M. udało się jednak zwolnić...
W samochodzie kolejna modlitwa. I kierunek szpital - ale ten w którym pracował mój lekarz, a nie ciocia...
Jakimś cudem nikogo na poczekalni izby przyjęć... I moje łzy, gdy na USG usłyszałam bicie serca...
Ale lekarz nie owijał.. Uprzedził mnie, że wg niego powinnam zostać w szpitalu, ale jak mam poronić to poronię czy tu czy w domu. W szpitalu będę jedynie bezpieczniejsza przy jakimś dużym krwawieniu... żadnej torby z domu, szpitalne piżamy, no spa i luteina ..i leżenie... Dzieci jakoś udało się zaopiekować, a krwawienie zatrzymać... M. wysłał miliony smsów z prośbą o modlitwę, niektórzy dopiero dowiedzieli się o ciąży, a ja nigdy nie czułam tak wielkiej siły modlitwy jak wtedy! Czułam pokój w sercu!!! Co dla dzidziusia na pewno w tej chwili było najważniejsze...
Wyszłam w Wielki Czwartek. I jestem w miarę spokojna. W miarę, bo bez tego incydentu byłabym na pewno o wiele bardziej spokojniejsza.. Uważam na siebie bardziej, choć póki co nie muszę leżeć plackiem. Heh... nawet po szpitalu nie miałam jak bardzo wrócić do siebie, bo przywitała mnie gorączka Lolka i mega katar, do którego w Wielką Sobotę dołączył M. Święta były przeleżane w łóżku, a noce nieprzespane...
Dobrze, że Zuz to wszystko dzielnie znosiła! Albo zajmowała się sobą, albo na górze przygotowywała z ciocią Święta. Ja w tym roku nie zrobiłam nic........
Teraz coś bierze mnie...
Zmieniłam lekarza na takiego co pracuje w szpitalu, w którym rodziłam pozostałą dwójkę. Choć jedna znajoma mocno mi ten szpital odradzała, to moja intuicja i rozmowy z M. przesądziły o zmianie. Bo jeśli Bóg będzie chciał tak jak w poprzednich dwóch razach i tym razem będzie wszystko OK. A jeśli ma inny plan to i najlepszy lekarz i Szpital Kliniczny nie pomoże.....
Módlcie się albo chociaż trzymajcie kciuki!! Na razie dzidek rośnie i 3 dni temu na USG wyglądał na 12t4d.
Będzie dobrze:)
OdpowiedzUsuńz modlitwą+
Gratulacje, na pewno się uda i urodzisz zdrowe dzieciątko. Dużo spokoju dla Ciebie
OdpowiedzUsuńMiłości ściskam i pamiętam w modlitwie:*
OdpowiedzUsuńOch, krew, znam to, choć nie tak "drastycznie". I z Lu, i teraz znów. Niby wiem, że ja tak po prostu mam, ale i tak za każdym razem kręci mi się w głowie. Będę pamiętać w modlitwie :*
OdpowiedzUsuńJak się czujecie?
OdpowiedzUsuńChyba nie jest źle:) choć stres zostanie pewnie do końca. Żyję w miarę normalnie bo z dwójką dzieci nie da się inaczej ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za pamięć!
:*
UsuńCo tam? Wszystko dobrze? :)
OdpowiedzUsuńWeź do mnie napisz.. Nie mogę znaleźć Twojego e-maila :(
Usuń