wtorek, 29 kwietnia 2014

Moja rodzina.

Mąż, 20 - miesięczna córka (dzięki ROSSnę za mailowe przypomnienie) i 20 - tygodniowy Najmłodszy członek naszej rodziny (a tu dziękuje suwaczkowi na blogu za przypomnienie) i ja.... Tak sobie żyjemy. Szybko bardzo z dnia na dzień, bo nawet nie pamiętam ile to miesięcy, ile to tygodni. Ostatnimi czasy sponsoruje nas liczba 20 jak widać :)

Osobiście nie wyobrażam sobie innego życia, bez męża, dzieci... Bycia samemu wieczorami i budzenia się bez mokrego całusa i uśmiechu. Choć bywa trudno i wkurzająco, choć nie ma czasu na bezmyślne siedzenie i gapienie się w monitor TV czy laptopa, to wole to tysiąc razy bardziej niż samotność, choć może z wielkim kręgiem przyjaciół.

Mamy ten komfort, że zamieszkiwanie babci i wujka piętro nad nami oraz częste wizyty cioci pozwala nam czasami na bycie samemu pół godzinki, godzinke... I czasem wtedy nachodzą nas refleksje, że co by było gdybyśmy tak cały czas... sami... No jakoś by się żyło, ale jak okropnie byłoby smutno, o ile mniej radości, o ile mniej zachwytu.

I tak sobie myślę, że jak bardzo nie byłoby momentami ciężko, to jednak ta niczym nie dająca zastąpić się radość z powodu posiadania małych istotek zawsze da wypadkową na plusie.
Gdy dzieci są zdrowe, gdy jest praca, gdy jest gdzie mieszkać, NAPRAWDĘ NIE POWINNO SIĘ NARZEKAĆ. Bo ma się tak wiele, a niejednemu nawet tego brakuje. Pewnie. I ja bym chciała choć raz na miesiąc wyjść z galerii z torbami wypełnionymi nowa garderobą, mieć dom z ogródkiem, własną sypialnią, dużą kuchnią, salonem, garderobą, pokojami dla dzieci.... Nowymi ubrankami dla nich, a nie wiecznie od kogoś albo z ciucha, a nad kupionymi w H&Mie zastanawiać się pół godziny czy warto i czy mi faktycznie potrzeba choć to takie śliczniutkie...
Ale to wszystko to tylko chęć posiadania, za którą niestety często idzie pustka wewnętrzna... Ja wolę męża w domu, który  może pracować w normalnych godzinach i BYCIE. A nie posiadanie bo człowiekowi i tak zawsze mało.... Tak przynajmniej jest o czym marzyć ;-)

Choć największe marzenia małej dziewczynki już się spełniły...
Na szczęście.


Najmłodszy kopie od Wielkanocy. Żyje. Fajnie jest :)))

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Niezapowiedziany gość.

Wracamy w piątek z pracy. Razem. Z dobrymi planami na popołudnie, szczęśliwi, że wolne przed nami, a tu w domu wita nas Glut... I wszystkie plany można sobie wsadzić gdzieś tam.. Pytanie, które nurtuje mnie do dziś, gdzie ona się i od kogo zaraziła? A może my z pracy cos przynieslismy tylko bardziej od niej odporni??
Na szczęście póki co z gluta nic się jeszcze gorzej nie rozwinęło - typu kaszel. Ale i tak jestem tym wszystkim poddenerwowana, bo ona nic ni daje sobie zaaplikować, psiuknąć do nosa (chociaż z tym było zawsze najmniej problemów), wyciągnąć... jest taki płacz, że serce się kraje, ze sami jej fundujemy. Ograniczamy się do minimum, więc radość podwójna, że nie kaszle.
Ale weekend wyjęty z życiorysu. szczególnie niedziela, kiedy jednak coś jej jednak było więcej, bo nie chciała mnie puścić, w końcu po drzemce płakała i płakała, wyglądała na niewyspana, a zasnąć juz nie potrafiła. W ruch poszedł przeciwgorączkowo - przeciwbólowy i z sekundy na sekundę jak ręka odjął! Już planowałam zwolnienie, ale póki co okazało się, że obędzie się bez tego.

Wyszukuję palcem jakiejś wychodzącej piątki, ale nic nie czuję! A łapkę do buzi ostatnio wkłada nader często.. Choć mam wrażenie, że to z jakiegoś głupiego nowego przyzwyczajenia O_o.


Choroby są dla mnie najgorsze. Choć co to za choroba przy wielu innych rodzicielskich zmartwieniach. Więc mimo, że jest mi na tą chwile ciężko, staram się dziękować, że to tylko katar... Choć ciągle go trzeba wycierać, bo spływa,  a niunia choć się stara, dmuchać nie potrafi....

Święta. Święta? Kiedy? Jak? To już? Na takim to u mnie etapie...
Nie wiem co, nie wiem gdzie, nie wiem z kim...

Czuję się tak strasznie niezorganizowana. Ale to minie. Minie...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Odzywając się.

Żyjemy. Raz lepiej, raz gorzej.
Czekamy. Miałam w tamtym tygodniu wizytę. Przeszły mi ostatnio już wszystkie bóle, co mnie głupeczka zamiast cieszyć sprawiało, że zaczęłam myśleć, że może Malec.... Że go już.... Ale na USG biło mu serduszko, leżał sobie :))) Więc uspokoiłam się! A teraz czekam na ruchy, żeby codziennie się z nim witać, bo to najpiękniejsze, co matce trafia się w ciąży. Ruchy maluszka, które w taki sposób może odczuć tylko ona. Codziennie!!! Niby drugie dziecko łatwiej mamie odczuć, szybciej. Więc czekam, czekam, bo to już już, zaraz :) Już od tygodnia kładę rękę na brzuchu i czekam ;-)

My jakiś mamy gorszy czas, czuję, że jakieś nierozwiązane sprawy są, że ta moja miłość to jakaś taka kulawa. Gdzieś wyblakła, nie czuje radości dnia codziennego, tylko natłok obowiązków, których dla mnie samej jest aż nadto...
Jeszcze tata w szpitalu, bo miał operacje i mama sama nie daje rady, wiec Zuz wożona do mamy i tam z moją siostrą razem jakoś... Więc my po pracy też tam jeździmy i jakoś to wszystko się przedłuża, a to coś jeszcze pomagamy, a to po prostu z mamą jesteśmy.. I zajeżdżamy do domu wymordowani i tak z dnia na dzień nie mamy czasu dla siebie.... Mijamy się i chyba nie dogadujemy tak jak powinniśmy... Nie wyobrażam sobie życia bez M., ale ostatnio chyba nie umiem okazywać mu miłości... Bo sama nie wiem co czuję i dlaczego tak, a nie inaczej...
Czy to natłok spraw i zbyt częste denerwowanie się na niego?
Czy co?
Nie chcę, żeby tak było!

Bo patrze na tą Zuzinkę i ogarnia mnie takie ciepło, gdy jest wyspana i nic jej nie dolega jest tak wspaniałym Aniołeczkiem, że zapomina się o wszystkim złym. Jej uśmiech, jej pomysły.. :) jak jest z tatą, a ja wychodzę, to żegna mnie "pa pa" i nic nie marudzi! Jak wychodzimy od babci, nakłada butki, kurtkę i leci sama przytulić się na "do widzenia". jak robi to taki mały bąbel, to naprawdę to rozczula. :) A jak uwielbia karmić pieska mojej mamy! Żeby jej z rączki psina jadła. Czasem oddaje swoje kanapeczki ;-)
Pewnie nie wszyscy rodzice maja takiego shiza, ale ja nie wyobrażam sobie, żeby dzień w dzień nie zadziwiać się nad mądrością i nowymi umiejętnościami swoich dzieci. To wspaniały cud rozwoju. Czegoś nie umie, nie pojmuje... A nagle pewnego dnia zrobi coś takiego, że szczena opada. I potem staje się to normalnym zachowaniem :)
Dalej tylko nie radzę sobie z jej alergią, ostatnio kupiłam jej kaszę z mlekiem od razu (w sensie, że żadne HA) i jest OK. Jajko jest podejrzane,  poza tym pomidor, papryka.. I reszta niby powinna być w porządku. A jest tak, ze raz jest spoko, a innego dnia niby nie zje nic nowego, podejrzanego, a policzki czerwone!!! I przykro mi, że nie umiem dobrze, restrykcyjnie kontrolować składu wszystkiego, co mała zje... Ale ciągle żyję nadzieją tego, co kiedyś napisała mi Tulippa, że i ona tak miała jak była Mała, że i Zuz w końcu mina rumieńce raz na zawsze. :)
Jutro wizyta u alergologa... jeszcze nie wiem co jej do końca powiemy... :/