Wracamy w piątek z pracy. Razem. Z dobrymi planami na popołudnie,
szczęśliwi, że wolne przed nami, a tu w domu wita nas Glut... I
wszystkie plany można sobie wsadzić gdzieś tam.. Pytanie, które nurtuje
mnie do dziś, gdzie ona się i od kogo zaraziła? A może my z pracy cos
przynieslismy tylko bardziej od niej odporni??
Na szczęście póki co z
gluta nic się jeszcze gorzej nie rozwinęło - typu kaszel. Ale i tak
jestem tym wszystkim poddenerwowana, bo ona nic ni daje sobie
zaaplikować, psiuknąć do nosa (chociaż z tym było zawsze najmniej
problemów), wyciągnąć... jest taki płacz, że serce się kraje, ze sami
jej fundujemy. Ograniczamy się do minimum, więc radość podwójna, że nie
kaszle.
Ale weekend wyjęty z życiorysu. szczególnie niedziela, kiedy
jednak coś jej jednak było więcej, bo nie chciała mnie puścić, w końcu
po drzemce płakała i płakała, wyglądała na niewyspana, a zasnąć juz nie
potrafiła. W ruch poszedł przeciwgorączkowo - przeciwbólowy i z sekundy
na sekundę jak ręka odjął! Już planowałam zwolnienie, ale póki co
okazało się, że obędzie się bez tego.
Wyszukuję palcem jakiejś
wychodzącej piątki, ale nic nie czuję! A łapkę do buzi ostatnio wkłada
nader często.. Choć mam wrażenie, że to z jakiegoś głupiego nowego
przyzwyczajenia O_o.
Choroby są dla mnie najgorsze. Choć co
to za choroba przy wielu innych rodzicielskich zmartwieniach. Więc mimo,
że jest mi na tą chwile ciężko, staram się dziękować, że to tylko
katar... Choć ciągle go trzeba wycierać, bo spływa, a niunia choć się
stara, dmuchać nie potrafi....
Święta. Święta? Kiedy? Jak? To już? Na takim to u mnie etapie...
Nie wiem co, nie wiem gdzie, nie wiem z kim...
Czuję się tak strasznie niezorganizowana. Ale to minie. Minie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz