Dobrze, że wiosna. Bo resztkami sił łapię się promieni słońca. Bo wszystko, choć chciałoby być szare, rozjaśnia się przy jasności i cieple promieni słonecznych, To dobrze, Bardzo dobrze.
Bo ciężko jest czasem, cholernie ciężko, gdy budzę się tak samo zmęczona jak zasypiałam. Gdy padam na twarz tak, że nie mam siły usypiać syna w chuście. Tzn. wstać, wsadzić go do tej chusty i chodzić.
Błagam M. o tacierzyński w pierwszym wolnym terminie. A okazuje się to możliwe dopiero w połowie maja. Ale co zrobić? Przeżyjemy :) Potem coraz bliżej do wakacji. Wspólnych wyjazdów... Szkoda, że zaraz potem czeka mnie powrót do pracy....
Jeszcze nie mamy pomysłu na Karola. Hm.. Może czas się zainteresować...
Siostra się buduje, my tkwimy trochę w miejscu. Uważamy, że na dom nas nie stać, tu gdzie jesteśmy jest nam ciasno i coraz bardziej brakuje nam czegoś swojego.
Mieszkanie w bloku, kredyt... Wszystko jakieś takie nieludzko drogie, że wciąż odkładamy decyzję. A czas leci!!!
Tymczasem w przypływie trzeźwości umysłu upajam się obserwacją moich dzieci. Jak on zawsze się do niej uśmiecha. Jak spontanicznie ona przychodzi i go przytula. Jak bierze zabaweczkę i mu grzechocze przed oczkami. ajk on śmieje się w głos, gdy ona sobie skacze po łóżku.
I doceniam to, jak wiele nie byłoby mi dane zobaczyć i przeżyć, gdyby nie było tej mojej Dwójki Urwisów.
Nie dają się wyspać, nie dają czasu dla siebie. Nie mogę spokojnie ugotować obiadu, przyszykować się do wyjścia, poprzebywać w łazience, wypić kawy, poczytać książki, podpisać zdjęć w albumie, uprasować M. koszul...
Ale wciąż powtarzam sobie, że nie to najważniejsze i besztam się za każdy brak cierpliwości i podniesiony głos. Bo tyle pięknych rzeczy doświadczam. I śmiać mogę się w głos :) Jak Zuz na podłodze robi FIKOMAJKI, a potem jeździ na ŁYŻBACH.
Ale chyba dopiero przy drugim dziecku doceniam ile nasi rodzice musieli dla nas poświęcić...